poniedziałek, 31 października 2016

Ranking Miesiąca 22

To jeden z lepszych filmowo miesięcy na blogu. Oprócz pokaźnej samej liczby obejrzanych filmów jakość części z nich naprawdę była bardzo dobra, co predysponuje je do trafienia wkrótce do Rankingu Roku. Nie dla wszystkich dobrych pozycji starczyło tym razem miejsca w dziesiątce, ale niestety trzeba było jakoś wybrać tylko tyle filmów. Tak więc zaczynamy zestawienie!






























Ranking Tygodnia 85

Kolejny obfity w filmy tydzień, jednak nie wszystkie z obejrzanych tytułów posiadały przynajmniej średni poziom.

















Z miłości do złota

Ukryta forteca (Kakushi toride no san akunin)
Japonia 1958
reż. Akira Kurosawa
gatunek: przygodowy

Dla niektórych, gdy zobaczą datę powstania tego filmu może być to kolejny nieinteresujący stary ramol opisywany na blogu (w dodatku z Japonii). Jednak może część osób zmieni zdanie i zachęci do obejrzenia filmu fakt, że ta produkcja Kurosawy w pewnym stopniu wpłynęła na powstanie sagi Gwiezdnych wojen. W jaki sposób? O tym przeczytacie poniżej. 


Dwaj wieśniacy, Tahei (Minoru Chiaki) i Matakishi (Kamatari Fujiwara) przemierzają zniszczoną wojną domową średniowieczną Japonię. W pewnym momencie natrafiają na księżniczkę przegranego klanu, Yuki (Misa Uehara) i eskortującego ją generała Makabe (Toshirô Mifune). Pomagają mu odnaleźć przechowywane nieopodal niedostępnej fortecy złoto należące do klanu, a później ruszają razem przez terytorium wroga do granicy przyjaznego państwa...


Film ten, w Polsce znany również pod tytułem Trzej niegodziwcy w ukrytej twierdzy jest z jednym z mniej poważnych dzieł Kurosawy, który zasłynął przecież z dramatów historycznych, filmów psychologicznych czy cięższego gatunkowo dramatu samurajskiego. By móc jednak realizować swoje artystyczne dzieła musiał też tworzyć lżejsze, bardziej komercyjne produkcje, w tym właśnie tę. Był to też pierwszy film reżysera nakręcony w formacie obrazu 16:9. Choć pewne sceny filmu się zestarzały (jak na przykład momenty walk mieczem), a technika i sposób kręcenia obrazu poszedł przez te niemal 60 lat mocno do przodu, to fakt, iż Kurosawa był filmowym wizjonerem wpływa na lepsze starzenie się jego produkcji. Śmiało można powiedzieć, że Japończyk wyprzedził swą filmową epokę o dobrą dekadę, dzięki czemu film ten technicznie w swym czasie był dziełem pionierskim. 
Siłą produkcji nie jest może historia, która jest przeciętna, a jak na tego twórce to wręcz słaba, czy wówczas efektowny, a dzisiaj raczej nie wyróżniający się sposób montażu jest gra aktorska i sposób wykreowania postaci. Dwóch bufonowatych, mało rozgarniętych wieśniaków łasych na pieniądze to może dzisiaj już mało oryginalny temat, jednak wówczas coś nowego. To, jak zostali sportretowani to także klasa sama w sobie - takich dwóch zgryźliwych tetryków ze świecą szukać. Sekundują im świetny jak zawsze Mifune i urocza Uehara. Także do dzisiaj może podobać się muzyka, jaka powstała na potrzeby filmu.
Wracając do początkowego zagadnienia związanego z Gwiezdnymi wojnami to ich twórca, George Lucas nadał tworząc Nową nadzieję licznym postaciom nadał cechy podobne do bohaterów opisywanego filmu - R2-D2 i C3PO to przeniesieni w realia gwiezdnej sagi wieśniacy, Obi - Wan Kenobi to osoba o charakterze Makabe (Lucas chciał nawet, by w Gwiezdnych wojnach w rolę Obi - Wana wcielił się Mifune, ten jednak propozycji nie przyjął), księżniczka Yuki zaś to jak łatwo się domyślić Leia. Także sposób montażu i ścieżka muzyczna zostały zaczerpnięte z filmu Kurosawy.
Oczywiście dzisiaj zaliczyłbym ten film do produkcji, które powinny trafić raczej do koneserów kina niż do szerszej publiczności. Nie jest to także moim zdaniem jeden z topowych filmów Kurosawy. Jednak jeśli chce się poszerzyć horyzonty filmowe ten film jest jak najbardziej wart polecenia.





niedziela, 30 października 2016

Prawda czasu, prawda ekranu

Operacja Argo (Argo)
USA 2012
reż. Ben Affleck
gatunek: thriller

Opisywany film został swego czasu uhonorowany trzema Oscarami: jako najlepszy film, najlepszy scenariusz adaptowany oraz najlepszy montaż. Uważam, że w wielu przypadkach oscarowa kapituła przyznaje swe wyróżnienia, które dziwnym trafem dla wielu uchodzą za najważniejszą filmową nagrodę świata dość mało roztropnie. Rok 2012 przyniósł światu wiele dobrych i bardzo dobrych produkcji, jednak moim zdaniem film Afflecka do nich nie należy. Zresztą nie tylko według mnie, gdyż choćby na ogólnie tendencyjnym rankingu użytkowników filmwebu film zajmuje 48 roku wśród produkcji 2012 roku.


W Iranie po dojściu do władzy islamistów wściekły tłum szturmuje ambasadę amerykańską biorąc niemal całą tamtejszą załogę za zakładników. Sześciu pracownikom ambasady udaje się zbiec i ukryć w domu ambasadora Kanady. CIA próbuje wymyślić plan sprowadzenia tej szóstki do kraju. Zadania podejmuje się Tony Mendez (Allleck). 


Już na początku otrzymujemy informację, że film oparty jest na faktach. Niestety w najlepszym razie można ten film określić jako inspirowany faktami. Bo o ile miało miejsce wzięcie zakładników w ambasadzie i przedostanie się szóstki dyplomatów do kanadyjskiej ambasady, a później tajne wyjechanie po nich Mendeza, to już sam sposób wyciągania ich z Iranu oraz przeróżne pościgi i kluczowe w filmie wykorzystanie na miejscu filmu Argo to już wymysł samego Afflecka. To tak, jakbym nakręcił film z mojego wyjścia do sklepu po piwo, kupieniu go i powrocie do mieszkania, w celu wypicia go na kanapie, w którym podczas podróży do sklepu odparłbym inwazję kosmitów, a w drodze powrotnej uratował dzieci z pożaru. Niby część rzeczy by się zgadzało, jednak dominowałyby wymyślone dodatki. Wspomniany już wcześniej filmweb wylicza aż 24 błędy w tym filmie, więc można stwierdzić, że jest to liczba dość zatrważająca. 
Także ta wszechobecna pompatyczność i patos, który unosi się w każdej chwili, według najlepszych propagandowych filmów Hollywood jest dla mnie ciężkostrawny i trudny do zniesienia. Gdy bohater w jednej ze scen stoi u drzwi domu swej żony, którą zaczyna przytulać na tle powiewającej flagi doszedłem do wniosku, że już przesadzili. Także przedstawienie historii w sposób typowy dla Amerykanów pokazując tylko wygodne dla siebie fakty milcząc o mniej fajnych dla siebie sprawach.
Żeby nie było - nie mamy do czynienia z filmem słabym. Jest to dobrze nakręcony film, poddany niezłemu montażowi, który został też nieźle zagrany. Dodatkowo sama historia, która choć mocno podrasowana wypada przyzwoicie. Reasumując więc nie jest to na pewno najlepszy film 2012 roku, pierwsza pięćdziesiątka filmwebu uczciwie określa jego pozycję, tym niemniej oglądanie go nie boli i nie jest kompletną stratą czasu.





sobota, 29 października 2016

Kłamstwo popłaca

Jakub kłamca (Jakob the Liar)
Francja, USA 1999
reż. Peter Kassovitz
gatunek: dramat, wojenny

Zagraniczne koprodukcje filmowe kręcone w naszym kraju do dzisiaj nie są czymś często spotykanym i każdoroczne przybycie obcojęzycznych ekip filmowych do Polski można z łatwością policzyć. Tak zresztą było zawsze, gdyż przeważnie producenci wolą zamontować się w miejscu dla siebie bardziej przyjaznym od strony finansowej (wybierają więc często np. Węgry czy Czechy). Dlatego powinno znać się więc generalnie większość zagranicznych filmów kręconych na naszej ziemi. Tym razem przedstawię trochę mniej znany z nich, powstały w Piotrkowie Trybunalskim i Łodzi.


Rok 1944 w gettcie żydowskim. Znajdujący się tam Jakub (Robin Williams) przypadkowo podsłuchuje w niemieckim radiu wiadomości z frontu, które świadczą o zbliżających się na zachód wojskach radzieckich. W tajemnicy dzieli się tą informacją z Miszą (Liev Schreiber). Wkrótce całe getto dowiaduje się, że Jakub ma dostęp do radia. Mężczyzna jest zmuszony podawać współmieszkańcom fikcyjne radiowe komunikaty...


Film ten przyniósł dość potężną klapę finansową, Będąc ekranizacją książki Jurka Beckera pod tym samym tytułem (i to drugą, bo dwie dekady wcześniej powstała wersja NRDowsko - czechosłowacka) był najpewniej nastawiony nie na sukces artystyczny lecz na pewne zyski liczone w zielonej walucie. Produkcja filmu pochłonęła 45 milionów dolarów (co na tego typu film było generalnie dużą sumą) zaś w amerykańskich kinach zarobił niemal 5 milionów, z czego około 2 w weekend otwarcia. Rynki pozaamerykańskie też nie przyniosły większego zysku, tak więc rezultat finansowy był łatwy do przewidzenia. Nie pomogły filmowi przyznane nominacje do nagród, bo choć nominacja za reżyserię na MFF w Valladolid jeszcze mogła przynieść pewną satysfakcję, to nominowanie Williamsa do Złotej Maliny już niekoniecznie.
Po tym co do tej pory napisałem wyłaniać się może obraz bardzo słabego pod każdym kątem filmu. Jednak niekoniecznie tak jest. Oczywiście nie mamy tu do czynienia z produkcją, która jest zaginioną perełką czekającą na docenienie przez kolejne pokolenia, co to to nie. Mamy jednak do czynienia z filmem stosunkowo niezłym, niczym szczególnym nie wyróżniającym się jednak generalnie całkiem strawnie wypadającym w każdym swoim aspekcie, przez co dobrze oglądającym się jako całość. Rola Williamsa nie jest tak słaba, jak oceniała to hmm kapituła Złotych Malin, w co drugim Hollywoodzkim filmie zdarzy się ktoś na pierwszym lub drugim planie, kto zagra gorzej. Może Williams nie zagrał tu roli życia, jednak moim zdaniem wypadł powyżej poprawności. Partnerujący mu aktorzy także zagrali niezłe role i na pewno aktorsko ten film nie wypada źle. Także sama historia ukazana w filmie będąca przeplatanką dramatu z komediowymi wstawkami wypada poprawnie. Obszar getta został również oddany pieczołowicie, choć może bez bogactwa detalicznego. 
Całość więc reasumując można uznać za poprawny lecz niczym nie wyróżniający się ani in plus, ani in minus film, który można obejrzeć bez szkody dla zdrowia. Nie będzie to stracony czas. 




Czeski Pinokio

Mały Otik (Otesánek)
Czechy 2000
reż. Jan Švankmajer
gatunek: surrealistyczny, czarna komedia

Wszyscy chyba znamy opowieść o wystruganym przez Gepetta z drewna pajacu Pinokiu, który nagle ożywa stając się drewnianym chłopcem. Choć początkowo jest krnąbrny i nieznośny to w końcu po przebytej przemianie duchowej staje się prawdziwym człowiekiem. Czesi jednak mają swoją ludową baśń, trochę podobną do historii o Pinokiu - tam jednak prym wiedzie niejaki Ociosanek. 


Małżeństwo Karel (Jan Hartl) i Bożena (Veronika Žilková) nie mogą mieć dzieci, przez co kobieta nieustannie rozpacza. Pewnego dnia Karel wykopuje na działce znajduje pień przypominający niemowlę. Po obrobieniu go pokazuje go swej żonie. Ta uznaje pień za swoje dziecko i pragnie go wychować. Po dziewięciu miesiącach ociosanek ożywa i ciągle jest głodny. Bardzo głodny...


Jeśli miałbym porównać klimatem film Švankmajera do czegoś innego to chyba najbliżej będzie twórczość Jeana-Pierrea Jeuneta i Marca Caro. W sumie zamieszkujący kamienicę w Małym Otiku ludzie mogliby bez problemu przenieść się do kamienicy znanej z Delicatessen Francuzów. Ogólnie jednak historia żarłocznego pnia jest tak oryginalna i dziwaczna, że zaręczam, że czegoś takiego nikt wcześniej nie widział i raczej nie zobaczy. 
Mamy tu trochę dramatu, gdyż historia zrozpaczonej Bożeny i sekundującego jej Karela naprawdę jest pełna smutku. Ludzie ci sami nie mogący mieć dzieci widzą na każdym kroku maluchy, wózki pełne dzieci,a w jednej z początkowych scen nawet dzieci pakowane na straganie jak ryby - wyławiane i owijane w gazety. Naprawdę mimo wyższego poziomu absurdu może chwycić to za serce - tak samo, jak sceny pielęgnowania małego Otika przez jego matkę obcinającego mu palce - konary - bardzo to sugestywne. 
Niestety trochę kuleje pokazywanie Otika w ruchu - wygląda to po prostu słabo, rodem z niskobudżetowych filmów krótkometrażowych, z których swoją drogą reżyser się wywodzi. Animacje ociosanka w dniu premiery wyglądały już staro, a po 16 latach od premiery sytuacja jeszcze tylko się pogorszyła. Także trzeba uwierzyć w pewną baśniową umowność tej opowieści i uznać na słowo honoru zero jedynkowe postępowanie bohaterów, którzy wszystko przyjmują od razu i na serio. Ta pewna naiwność jest wpisana jednak w klimat każdej baśni. Także sposób montażu nie przypadł mi do gustu i czasem mnie te ujęcia irytowały.
Mamy do czynienia z filmem bardzo oryginalnym, stworzonym w niepowtarzalnym stylu. Zapewne wielu ludzi zrazi się bardzo szybko, dla innych będzie to ciekawa filmowa przygoda. Można zaryzykować i obejrzeć.  






czwartek, 27 października 2016

Chińskie opowieści

Wojna imperiów (Tian Jiang Xiong Shi)
Chiny 2015
reż. Daniel Lee
gatunek: przygodowy (?)


Myślicie, że na świecie kinowe weekendy otwarcia należą zawsze do filmów z Hollywood? Może kiedyś tak było, jednak obecnie trendy są takie, że zdarza się to raczej sporadycznie? Pytanie, jakie filmy w takim razie konkurują z tymi z USA? Nie są to filmy bollywoodzkie, tym bardziej nie nollywoodzkie (produkowane w Nigerii), nawet nie rosyjskie dramaty egzystencjalne ani nie polskie komedie romantyczne. Więc co? Najczęściej kinowy prym wiodą chińskie blockbustery, z których tegoroczny lider zarobił w samych Chinach ponad pół miliarda dolarów. Opisywany właśnie film w zeszłym roku na chińskim rynku w pierwszy weekend zyskał około pół miliarda złotych, co dało mu 15 miejsce na tamtejszym rynku w 2005 roku. Sumy szalone, ale jak jest w takim razie z jakością?


Bliżej nieokreślona czasowo starożytność. Hou An (Jackie Chan) jest pokojowo nastawionym strażnikiem Jedwabnego Szlaku. Zostaje on ze swym oddziałem karnie zesłany na budowę miasta na pograniczu szlaku. Pewnego dnia w miejsce budowy dociera...rzymski legion pod dowództwem Lucjusza (John Cusack). Wkrótce Azjata i Rzymianin będą musieli stawić czoło wspólnemu wrogowi, niewdzięcznemu i zdradzieckiemu Tyberiuszowi (Adrien Brody).


Ten film jest tak bardzo zły, że nawet nie wiem od czego zacząć punktowanie go. Naprawdę nie spodziewałem się filmu na miarę najlepszych dzieł Ridleya Scotta, jednak po filmie za 65 milionów dolarów, którym do chińskich gwiazd dołączają zdobywca Oscara i kilku innych dość znanych 'zachodnich' nazwisk oczekiwałem jakiejś tam choć śladowej przyzwoitości. Nic z tego.
Już abstrahując od głupawej fabuły z przybyciem kilku legionów rzymskich do centrum Państwa Środka (badania dowodzą, że Rzymianie faktycznie mogli dostać się i nawet osiedlić w tamtych rejonach, jednak okoliczności tego były całkiem inne, dla zainteresowanych polecam niesponsorowany artykuł do przeczytania w tym miejscu). Rzymianie w filmie po dotarciu po wielu dniach podróży przez pustynie w katastrofalnych warunkach są ogoleni, pełni sił (choć zdarza im się mdleć z głodu), starannie umyci i o nienagannie czystych szatach. W dzień po dotarciu do budowanego właśnie miasta wznoszą w kilka dni wszystkie niezbędne do zakończenia budowy budowle, nie zdejmując przy tym zbroi. Nawet, gdy później siedzą w więzieniu robią to w pełnym uzbrojeniu. Wyposażeni w broń kłującą zadają nią sieczne obrażenia...takich dziwacznych rzeczy jest wiele więcej. Postaci rzymskie mówią w języku angielskim zapewne grającym tutaj łacinę. Językiem tym oczywiście bez trudu porozumiewa się sam bohater grany przez Jackiego Chana...Przymykając oczy na brak trudności w porozumiewaniu się warto zaznaczyć, że bohaterowie nie mówią normalnie. Oni zawsze wypowiadają górnolotne frazesy właściwe dla ostatnich przed śmiercią zdań największych filozofów. Pompatyczność dialogów i monologów poraża, aż mdli od słuchania bądź czytania napisów. W sferze aktorskiej mamy też porażkę. O ile może Jacki Chan wywiązał się ze swojego zadania, a Cusack wypada w kratkę przeplatając lepsze sceny z gorszymi to rola Brody'ego woła o pomstę do nieba. Zmanierowany, zniesmaczony, wykrzywiony w grymasie czy też wiecznym zdziwieniu - nie da się na to patrzeć. Wydaje się, że w każdej scenie cierpi musząc grać w tym filmie, a wielka gaża jaką musiał zgarnąć wcale nie zdaje mu się tego rekompensować. Lubię tego aktora, jednak to co tutaj zaprezentował to istny majstersztyk złego aktorstwa. Do tego wszystkiego dodać należy też fatalny montaż i ogólny sposób przedstawienia. Liczne spowolnienia, tak zwana epicka muzyka i rwące kadry - technicznie klapa. Minusów jest wiele, wiele więcej jednak myślę, że dość wymieniłem, by przestrzec przed oglądaniem tego dzieła. No chyba, że jest się Chińczykiem - im ewidentnie się spodobało. Ewentualnie hardcorowi fani Bollywood też znajdą może tu coś dla siebie.







środa, 26 października 2016

Blokowiska strachu

Dama pikowa. Mroczny rytuał (Pikovaya dama. Chyornyy obryad)
Rosja 2015
reż. Swiatosław Podgajewski
gatnek: horror

Co jak co ale Rosja raczej nie kojarzy się z horrorem. Przynajmniej jeśli mówimy tu o gatunku filmowym. O ile w kraju tym rozwinął się całkiem dobrze dramat społeczny pokazujące niedolę i smutek mieszkańców, dramaty egzystencjalne czy filmy historyczne, a nawet całkiem przyzwoite swego czasu sci-fi lub film wojenny to kino grozy jest gatunkiem stosunkowo mało eksploatowanym na tamtejszym rynku. Dlatego z chęcią zabrałem się za seans przedstawiciela tego mało występującego gatunku.


Grupa nastolatków pod wpływem opowieści o pewnym duchu próbuje go przywołać. Gdy jeden z nich umiera w dziwnych okolicznościach ojciec (Igor Chripunow) Ani (Alina Babak) próbuje odkryć 
co jest tego przyczyną. 


Zawsze mnie zastanawiał w horrorach fakt przywoływania diabła/demona/potwora/upiora przez ludzi, którzy niby nie wierzą w jego istnienie jednak wiedzeni ciekawością i tak próbują go sprowadzić. Mimo że wiedzą oczywiście, że jeśli przybędzie do naszego ludzkiego wymiaru to w żadnym dobrym celu, przeważnie przecież zabija lub nawiedza wszystko co znajdzie w pobliżu. Ale i tak ciekawość zwycięża i zaczynają się kłopoty. W tym filmie jest oczywiście tak samo.
O samej produkcji nie ma zbytnio co się rozpisywać, gdyż nie wnosi ona nic nowego do gatunku, a jest tylko solidnie wykonaną kalką znanych pomysłów z filmów grozy klasy B. Jeśli widziało się filmy pokroju Mamy lub Ringu czy masy jeszcze słabszych tego typu produkcji to na pewno wie się, czego można się spodziewać po Damie pikowej. Oczywiście na plus działa tutaj niespotykany rosyjski klimat i akcja dziejąca się zasadniczo na terenie rozległych blokowisk z minionego systemu. Także aktorstwo stoi na przyzwoitym poziomie, czego nie można niestety powiedzieć o efektach specjalnych. Widać gołym okiem, że twórcy nie dysponowali pokaźnym budżetem, a wszystkie straszaki wykonano na poziomie tych sprzed co najmniej dekady. Także jest to film-ciekawostka, pełen wiele razy wykorzystywanych i od dawna znanych pomysłów, który z racji swojego pochodzenia może zainteresować fanów tego typu filmów. Inni mogą sobie spokojnie darować, chociaż nie sposób odmówić filmowi pewnego specyficznego klimatu. Czyli nihil novi sub sole w oryginalnym środowisku. 







Infiltracje

Infernal Affairs: Piekielna gra (Mou gaan dou)
Hongkong 2002
reż. Wai-keung Lau, Alan Mak
gatunek: kryminał, thriller

Zapewne wielu z czytelników widziało film Martina Scorsese Infiltracja z Leonardem DiCaprio, Mattem Damonem i Jackiem Nicholsonem w rolach głównych. Nie wszyscy wiedzą jednak, że produkcja ta, która wygrała 24 różne nagrody (w tym 4 Oscary) i otrzymała aż 34 inne nominacje konkursowe to hollywoodzka podróbka o kilka lat młodszego filmu z egzotycznego Hongkongu. Filmu, o którym kilka zdań poniżej.


Yan (Tony Leung Chiu Wai) od kilku lat służy bossowi lokalnej triady, Samowi (Eric Tsang). W rzeczywistości jednak pracuje dla policji rozpracowując mafię od środka. Inspektor Ming (Andy Lau) zaś pnie się w policyjnej hierarchii, jednak jego prawdziwym mocodawcą jest wspomniany gangster Sam. Podczas jednej z akcji obie strony dochodzą do wniosku, że w ich szeregach jest szpieg...



W porównaniu do amerykańskiego remake'u oryginalny film z Hongkongu nie dostał zbyt wielu nagród. W zasadzie może się pochwalić tylko statuetką przyznaną przez Stowarzyszenie Krytyków Filmowych z Tokio dla najlepszego filmu zagranicznego roku. Jednak uważam, że oryginał jest naprawdę świetnie skonstruowanym filmem, który na pewno jako świeży pomysł powinien stać wyżej niż jego nowa wersja. Siłą rzeczy w azjatyckiej produkcji brak wielkich nazwisk, jak znany wszystkim DiCaprio, a specyfika chińskich aktorów jest taka, że musi minąć trochę czasu, by swobodnie móc odróżnić ich na ekranie jednak nie psuje to w niczym filmu. Aktorzy bardzo wiarygodnie budują swoje postaci, dzięki czemu widzimy jedną z lepiej skonstruowanych rozgrywek psychologicznych w dziejach kina. Narastające stopniowo napięcie, jakiemu poddawani są główni bohaterowie wraz z presją ciążącą w przypadku fiaska ich poczynań daje się odczuć w każdej chwili trwania produkcji. Naprawdę mało który film oddaje w taki sposób odczucia bohaterów. 
Także na plus działa na pewno klimat egzotycznego Hongkongu, który to dopiero niedawno wrócił z rąk Brytyjczyków pod wpływy chińskie. Osadzenie akcji w tym odwiecznym łączniku między światem orientu a Zachodu to na pewno lepsze klimatycznie rozwiązanie, niż oglądanie porachunków gangsterów z Bostonu. I chociaż film ten ma pewne wady to ja jednak będę zachęcał, by w przypadku, gdy i oryginał i remake stoją na dobrym poziomie oglądać wersję oryginalną. Także polecam do obejrzenia!








wtorek, 25 października 2016

Just Five: Europejscy reżyserzy

Ponad dwa lata prowadzenia bloga to chyba wystarczający czas, aby ruszyć na nim z pierwszym własnym cyklem. W każdy wtorek będę więc tutaj wrzucać zestawienie pięciu nazwisk, tytułów lub scen z filmów, które lubię najbardziej. Będą to zestawienia tematyczne. Nie napiszę, że najlepsze, gdyż nie uważam, żebym miał zdolność do wskazywania tego, co jest w danym temacie najlepsze. Wielu rzeczy w filmach jeszcze nie widziałem, z każdym tygodniem mimo czasem obejrzenia 7-8 filmów lista do obejrzenia zamiast się kurczyć wciąż się poszerza. Dlatego też będą to zestawienia moich subiektywnych ulubionych na dzień dzisiejszy rzeczy/nazwisk. Na pierwszy ogień wkraczają moi ulubieni reżyserzy z Europy. Jako że wszystkich lubię nie będę wskazywać ich w kolejności od najlepszego do najgorszego. Będą po prostu wymienieni alfabetycznie. Ruszamy!

1. Luc Besson


Francuz przeplata filmy genialne z mocno słabymi. Darzę go estymą za wcześniejszy okres jego kariery, gdyż uważam, że Nikita, Piąty element czy przede wszystkim jeden z moich ulubionych filmów Leon zawodowiec. Za te produkcje na pewno i za sto lat będzie wymieniany wśród najbardziej zasłużonych reżyserów w historii kina. Dodać do tego szereg innych dobrych produkcji, jak Joanna D'Arc czy 13 dzielnica  i te tytuły tłumaczą się same. Świetnie potrafi(ł) połączyć sukces artystyczny z komercyjnym. Mam nadzieję, że po słabych filmach pokroju Lucy wróci na dobre tory. Przed nim, o ile nie wydarzy się nic złego jeszcze wiele lat kręcenia. 

2. Luis Buñuel


Nieżyjący od ponad trzydziestu lat Hiszpan tworzący głównie we Francji. Swoimi późniejszymi filmami wyprzedził swoje czasy. Jednak prawie dziewięćdziesiąt lat temu zmodernizował światowe kino po raz pierwszy współtworząc wraz z Salvadorem Dalim surrealistyczny majstersztyk Pies andaluzyjski. Także moim zdaniem najważniejsze jego dzieła to to pierwsze, oraz to ostatnie, czyli Mroczny przedmiot pożądania. Artysta kontrowersyjny, nie bojący się podjąć niepopularnych w kinie tamtych lat tematów, jak na przykład w Piękności dnia. Wciąż odkrywam jego filmy i mam jeszcze wiele do nadrobienia. I niezmiernie mnie to cieszy, że będę mógł zobaczyć dużo jego filmów po raz pierwszy.  

3. Álex de la Iglesia


Hiszpan jest chyba najbardziej oryginalnym, nieszablonowym i autorskim twórcom europejskim działającym obecnie na rynku filmowym. Jego filmy wymykają się jakimkolwiek ramom gatunkowym, nie da się ich bezpośrednio zaszufladkować do jakiejś poszczególnej kategorii. Transgatunowe kino de la Iglesii jest szalone, zwariowane i czasem wręcz pozbawione jakiemukolwiek sensowi. Choć produkcje Hiszpana nie są może ogólnie najwyższych lotów, to wnoszą wiele do europejskiego kina. Wystarczy obejrzeć Wredne jędze, Hiszpański cyrk czy Dzień bestii, by się o tym przekonać. Jednych może bardzo szybko zniechęcić, inni równie szybko go pokochają. Po średnio udanym anglojęzycznym filmie The Oxford Murders udanie wrócił do filowania w rodzimym kraju. Czekam na jego kolejne filmy.

4. Sergio Leone 


Włoski reżyser, któremu sławę przyniosły nakręcone w Europie anglojęzyczne westerny z Clintem Eastwoodem w roli głównej. Przedwcześnie zmarły ponad ćwierć wieku temu nie pozostawił po sobie imponującej filmografii, jednak większość tego, co nakręcił oparło się próbie czasu i do dzisiaj pozostaje kanonem gatunku. Trylogia dolarowa czy Pewnego razu na Dzikim Zachodzie choć nakręcone jako antywesterny są do dzisiaj wymieniane jako najlepsze filmy gatunku wszech czasów. To mówi samo za siebie. 

5. Roman Polański 


Człowiek, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Mój ulubiony polski autor filmów, który nigdy nie zszedł poniżej pewnego przynajmniej dobrego poziomu. Abstrahując od jego dawnych problemów prawnych jest to jeden z najwybitniejszych twórców, jakich wyszkoliła polska ziemia. Nie ma co tu dużo pisać, każdy chyba doceni kunszt takich filmów, jak Pianista, Frantic, Lokator czy Chinatown. Bardzo czekam na jego najnowszy film. 


Zdaję sobie sprawę, że brak uznanych mistrzów zarówno współczesnych (Werner Herzog, Lars von Trier) czy dawnych (Andrzej Wajda, Ingmar Bergman czy Alfred Hitchcock) jednak założenia są takie, by wskazać tylko pięć nazwisk. Może kiedy w przyszłości będzie lista pięciu dawnych reżyserów lub pięciu współczesnych znajdą się na niej inne nazwiska. Nawet jeśli uważam, że któryś z ludzi, którzy nie znaleźli się w zestawieniu jest lub był lepszym twórcom to jak zaznaczyłem na początku nie wskazuję tutaj najlepszych, a tych których lubię najbardziej, a to pewna różnica. Zapraszam do komentowania!

Iluzja

Jabłka Adama (Adams æbler)
Dania 2005
reż. Anders Thomas Jensen
gatunek: dramat, czarna komedia

Są filmy, które od wielu miesięcy zalegają na liście tych do obejrzenia, a nigdy nie ma się okazji, by w końcu rozpocząć ich seans. Tak było tym właśnie opisywanym filmem Andersa Thomasa Jensena. Mimo że pochodzi on z cenionego przeze mnie kinematograficznie kraju, występują w nim aktorzy, których lubię, a sam film jest oceniany bardzo wysoko przez społeczność kinomaniaków jakoś ciągle coś mnie blokowało i film musiał czekać bardzo długo na chwilę mojego seansu. Aż do teraz.


Neonazista Adam (Ulrich Thomsen) przybywa na resocjalizację do wiejskiej parafii zarządzanej przez pastora Ivana (Mads Mikkelsen). Spotyka tam arabskiego bandytę Khalida (Ali Kazim) i przestępce z nadwagą, Gunnara (Nicolas Bro), który przebywają tam z tego samego powodu co on. Adam dostaje od Ivana zadanie, by w czasie pobytu doglądał jabłek rosnącym na przykościelnym drzewie, z których później ma upiec ciasto. 


Sam opis początkowej fabuły, jaki pokrótce przedstawiłem wyżej jest dopiero punktem startowym do dalszej opowieści i sam w sobie jest też dość mało logiczny. Bo neonazista resocjalizowany przez nakaz pieczenia ciasta? Nie brzmi to zbyt poważnie. Jednak tego typu mocno niepoważne zadanie to dopiero jeden z wielu surrealistycznych pomysłów pastora Ivana. Przez cały film poznajemy jego ogląd na otaczający go świat, który później (lub wcześniej) jest konfrontowany z rzeczywistością, mocno odbiegającą od punktu widzenia duchownego. Właśnie to wypieranie rzeczywistości przez postać Mikkelsena to główna oś filmu, przyczynek zarówno do dramatycznych sytuacji, jak i uśmiechu, gdyż niektóre sytuacje są naprawdę mocno kuriozalne (tak samo jak ich wytłumaczenie przez Ivana). 
Film dość jasno i bez jakiegoś krycia bazuje na biblijnej historii Hioba i w swój sposób ukazuje walkę dobra ze złem. Te chrześcijańskie wątki są tutaj na miejscu.pasują do opowieści (wszak bohater jest dodatkowo chrześcijańskim duchownym) i nie jest to w żaden sposób moralizowanie na siłę. Po prostu wszystko jest zgrabnie wplecione w narrację. 
Sądzę, że tego filmu nie da się opowiedzieć w kilku zdaniach, a napisanie czegoś więcej zniszczy wszystkie smaczki do samodzielnego odkrywania w czasie seansu. Napiszę więc, że warto poświęcić 90 minut na obejrzenie przygód Ivana i Adama. Film prezentuje mocno specyficzny humor, czasem dość wisielczy, jednak wyłaniający się z niego przekaz jest w gruncie rzeczy optymistyczny. Nie jest to film, który wyląduje na liście ścisłego topu ulubionych produkcji, jednak na pewno nie rozczaruje swoim poziomem. Szkoda tylko tak małej roli Nikolaja Lie Kaasa.




poniedziałek, 24 października 2016

Top model

Modelka (The Model)
Dania, Polska 2016
reż. Mads Matthiesen
gatunek: dramat

Kiedyś, gdy sam byłem młodszy moje rówieśniczki marzyły o tym, by w przyszłości zostać aktorkami lub piosenkarkami. Co bardziej wymagające po dorośnięciu wolały być za to księżniczkami. Chłopcy choć chcieli być również aktorami lub piosenkarzami to mieli też bardziej przyziemne marzenia, jak na przykład jeździć śmieciarką. Sam miałem pamiętam kilka różnych wymarzonych dróg kariery: czasem chciałem jeździć w F1, innym razem być komornikiem lub nawet ku uciesze babci - papieżem (bo miał fajną czapkę). Teraz zaś dziecięcym marzeniem, niezależnie od płci jest zostanie modelem lub modelką.


Emma (Maria Palm), młoda dziewczyna z duńskiej prowincji marzy, by zostać modelką i w tym celu zamiast chodzić do szkoły wyjeżdża zdobywać sławę w Paryżu. Tam zamieszkuje z podobną sobie emigrantką z Polski, Zofią (Charlotte Tomaszewska). Na pierwszej uzyskanej sesji poznaje cenionego fotografa Shane'a (Ed Skrein).


Filmowy Paryż w tym filmie zagrała Warszawa. Jeśli kiedyś duńscy filmowcy będą chcieli nakręcić film o ultranowoczesnej stacji kosmicznej NASA (lub nawet chińskiej lub rosyjskiej) i nie stać ich będzie na oryginał to ja zapraszam ich na zdjęcia w mojej piwnicy. 
Kino mimo ponad 100 lat funkcjonowania nie dorobiło się zbyt dużo produkcji filmowych o modelkach i świecie modelingu (wymienicie chociaż pięć?). Duńczycy postanowili zapełnić tą lukę tworząc produkcję, która, co bije z plakatu ukaże, czy wręcz nawet objawi widzom prawdziwe oblicze świata mody. Jednak nie poznamy tu zbyt wiele rzeczy, o których nie mielibyśmy pojęcia. Jeśli oglądało się już filmy nazywane szumnie kulisami showbiznesu, czyli choćby historię początkujących aktorem, piosenkarek, missek czy innych aspirujących do miana celebrytek to wiemy, że sukces wypracowuje się wiedząc kiedy się kiedy possać, a komu się wypiąć. I w przypadku modelek, co dziwne sytuacja jest jak się okazuje taka sama. Scenariusz filmu od zera do zera z krótkim pobytem na jakimś tam szczycie jest już mielony od dziesiątek lat i myślę, że jego stworzenie zajęłoby licealiście dwie długie przerwy lub jedną lekcję religii, a zrobiłby to za tygodniowe zwolnienie z odpowiadania na matematyce. Scenariuszem tego filmu jednak tworzyło trzech dorosłych chłopów, którzy pewnie za swą posługę skubnęli część niezbyt pokaźnego budżetu. W filmie oprócz gwiazdy Deadpoola widzimy dwie debiutujące na dużym ekranie modelki, które ponoć są nawet supermodelkami. Ich gra aktorska jest bardzo jasełkowa i raczej nie wróżę im pokaźnej kariery filmowej. Także co do ich wyglądu, to połączenie wychudzonych kobył ze spojrzeniem zombie to nie jest mój ideał kobiecego piękna. Jeśli ktoś jednak lubi tego typu dziewoje to może sobie zafundować seans - jest nawet kilka scen bez ubrań. Ja niestety nie widzę żadnych plusów tej produkcji, chyba że za taki uznamy zostawienie trochę pieniędzy w naszym kraju w czasie jego kręcenia. 






niedziela, 23 października 2016

Ranking Tygodnia 84

A tak prezentuje się zestawienie filmów z ostatniego tygodnia.














Chłopcy z faweli

Miasto Boga (Cidade de Deus)
Brazylia 2002
reż. Fernando Meirelles
gatunek: dramat, thriller

W Rio de Janeiro mieszka obecnie blisko sześć i pół miliona ludzi. Czyli mniej więcej tylu. ilu jest w sumie mieszkańców trzeciego i czwartego pod względem ludności województwa (wielkopolskie i małopolskie) w Polsce. Duża część tamtejszej ludności mieszka w dzielnicach nędzy - fawelach. Szacuje się, że około półtora miliona ludzi, czyli 20% ogółu zamieszkuje slumsy. O jednej z dzielnic biedy opowiada zaś ten film.


Historia przedstawiająca życie w jednej z fawel Rio de Janeiro na przestrzeni kilkunastu lat opowiadana przez młodego Kapiszona (Alexandre Rodrigues), który próbując nie mieszać się w lokalne konflikty i wyrwać z nędzy jest świadkiem konfliktu między lokalnymi gangsterami - Małym Ze (Leandro Firmino) i Bennym (Phellipe Haagensen), a Marchewą (Matheus Nachtergaele).


Dzięki temu filmowi widzowie z całego świata mogą wkroczyć wprost w jądro ciemności. Myślę, że jeśli ktoś w Polsce narzeka na dzielnicę, w jakiej przyszło mu mieszkać, to po obejrzeniu dantejskich scen rozgrywanych w tytułowym Mieście Boga dojdzie do wniosku, że jeszcze wcale nie ma najgorzej. Autorzy filmu będącego ekranizacją opartej na prawdziwych wydarzeniach powieści bezkompromisowo przedstawiają nam ten mikroświat pozbawiony wiary i nadziei na lepszą przyszłość. Tam od dziecka, by przetrwać i jako tako funkcjonować trzeba chwycić za broń i wywalczyć sobie prawo do przeżycia kolejnego dnia. Widzimy bez żadnych upiększeń dzielnicę, w której nikogo nie dziwią trupy na ulicach, młodociani bandyci biegający uzbrojeni o każdej porze dnia czy przestępstwa dokonywane na każdym kroku. Twórcy ukazują widzom pozbawiony jakichkolwiek pozytywów los ludzi z faweli, którzy wraz z urodzeniem dostają wręcz wyrok, gdyż jedynym pomysłem na życie jest tutaj większa lub mniejsza gangsterka. Mamy więc tutaj pokazane różne przejawy egzystencji w slumsach - rozboje, narkotyki, kradzieże czy zabójstwa z bardzo błahych powodów. Zbrodnia to jedyna możliwość, by młodzi ludzie mogli wspiąć się na trochę wyższy poziom życia. Ten przytłaczający brak perspektyw jest tu widoczny na każdym kroku, w każdym kadrze - niemal całkowity analfabetyzm, brak pracy, brak jedzenia, brak niemal wszystkiego, co potrzebne do życia. Autorzy obsadzili kluczowe role zamieszkującym fawele amatorami, którzy wywiązali się ze swych ról bardzo poprawnie. Choć w kilka postaci wcieliło się paru mniej znanych w skali kraju aktorów, to wrota do kariery po sukcesie tego filmu otworzyły się dla wielu młodych ludzi, którzy dzięki temu filmowi mogli zrobić to, czego nie udało się ich filmowym bohaterom - wyrwać ze slumsów. 
Chociaż część fabularna jest tutaj mocno spłaszczona, stereotypowa i raczej nie powala oryginalnością to sądzę, że dla ważnej tematyki oraz specyficznego klimatu warto wkroczyć do Miasta Boga i poznać panujące tam zwyczaje. Mocny film. 






sobota, 22 października 2016

Czarny kryminał

Shaft
USA 1971
reż. Gordon Parks
gatunek: kryminał, sensacyjny

W początkowych latach 70. ubiegłego wieku w USA wśród czarnoskórych popularność zdobył gatunek filmowych nazywany Blaxploitation. Gatunek ten zapoczątkowany przez film W upalną noc z 1967 roku był kinem afroamerykańskim skierowanym dla czarnej społeczności amerykańskich miast. W filmach tych zatrudniano czarnoskórych aktorów, zaś ścieżkę dźwiękową stanowiły przeważnie soul i funk. Jednym z najbardziej znanych filmów tego podgatunku jest właśnie opisywany film.


Czarnoskóry policjant John Shaft (Richard Roundtree) dostaje prywatne zlecenie od gangstera z Harlemu Bumpy'ego (Moses Gunn), by znaleźć porywaczy jego córki (oraz ją samą). Podejrzenia przestępcy padają na Bena Buforda (Christopher St. John).


Pamiętam jak dość dawno temu widziałem remake tego filmu, o trzydzieści lat od niego starszą produkcję pod tym samym tytułem z Samuelem L. Jacksonem w roli głównej. Nie pamiętam już zbytnio o co w nim chodziło, jednak mam dobre wspomnienia z produkcją i wiem, że tamten film mi się wówczas podobał. Zainteresowany sięgnąłem po oryginał i niestety nie mogę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. Chociaż są i tacy, którzy porównują film czy w zadzie filmy (bo powstały kontynuacje przygód Shafta) do serii z Brudnym Harry'm granym przez Clinta Eastwooda. 
Jest to na pewno ważny dla społeczności afroamerykańskiej film. Po raz jeden z pierwszych w historii filmu pokazano czarnego policjanta, który nie dość, że jest postacią pozytywną to jeszcze całkiem inteligentną. Jednak w moim współczesnym odczuciu postać Shafta jakoś specjalnie lubić się nie da. Może i walczy on z białym rasizmem ale ten bohater jest przedstawicielem czarnych rasistów, który do tego ulega stereotypom rasowym. Jest także niezbyt sympatyczny w stosunku do innych i sprawia wrażenie zakochanego w sobie. Nagminnie też zdradza żonę, co w sumie twórcom zdaje się imponować, gdyż atuty seksualne bohatera są nawet wyszczególnione w piosence będącej motywem przewodnim filmu. Warto zwrócić uwagę na to, że piosenka ta zdobyła Oscara. 
Także warstwa scenariuszowa nie jest na zbyt wysokim poziomie. Mamy prostą historię przekalkowaną z dziesiątek podobnych filmów, a jej stworzenie zapewne nie trwało więcej niż 10 minut. Żeby było łatwiej jest to adaptacja książki, która zapewne też nie grzeszyła oryginalnością. Dodać do tego radosne choć dość amatorskie aktorstwo i z plusów zostaje w sumie tylko ciekawy klimat całości i w sumie niezła muzyka. Oczywiście można zaliczyć po stronie plusów walkę o emancypację rasową. Jednak w 45 lat po premierze obecnie ciężko jest polecić ten film szerszemu odbiorcy. 





Wujaszek

Stoker
USA, Wielka Brytania 2013
reż. Chan-wook Park
gatunek: thriller


Praca w Hollywood jest dla zdecydowanej większości reżyserów, operatorów i aktorów z całego świata największym spełnieniem marzeń. To tworząc filmy w fabryce marzeń zdobywa się wielkie bogactwo i ogólnoświatową popularność. O ile jednak aktor w każdym kraju i systemie po prostu ma grać, jak mu każą to nawet najwybitniejsi reżyserzy są tłamszeni w Hollywood i robią tylko coś, co zlecają im producenci. A czy Chan-wook Park pozostał sobą w swym hollywoodzkim debiucie? 


Po tajemniczej śmierci ojca w dniu 18 urodzin Indii (Mia Wasikowska) na pogrzeb przybywa nigdy przez nią nie widziany brat zmarłego, Charlie (Matthew Goode). Zafascynowana nim matka dziewczyny, Evelyn (Nicole Kidman) proponuje mu, by zamieszkał przez jakiś czas w ich rodzinnej rezydencji. India jest zaniepokojona nagłym pojawieniem się wujka i jego dziwnym zachowaniem...


Chan-wook Park musiał pożegnać wkraczając do Hollywood musiał pożegnać się z kinem autorskim. We wcześniejszych swych filmach był on także autorem lub przynajmniej współautorem scenariusza, a całość powstawała na jego i praktycznie tylko jego zasadach, dzięki czemu film wyglądał tak, jak sobie wyobrażał. Tutaj dostał zadanie nakręcenia produkcji opartej na scenariuszu kogoś innego. I ten właśnie scenariusz do typowo amerykańskiego thrillera ocierającego się o podgatunek home invasion jest najbardziej kulawą częścią filmu. Naprawdę fabuła i ogólna intryga jest mieszanką wybuchową - przewidywalność, głupota zdarzeń i bohaterów, do tego brak jakiegoś większego suspensu - to dyskwalifikuje dobry dreszczowiec. Reżyser starał się przemycić kilka swoich firmowych zagrywek,a za sprawą ściągniętego z Korei operatora Chung-hoon Chunga współpracującego z nim przy wcześniejszych filmach wizualnie film wygląda dobrze. Jest także całkiem przyzwoicie zagrany przez odpowiednio enigmatycznego Goode'a, Kidman i Wasikowską (która jednak w wieku 24 lat wciela się w osiemnastkę - to pewna przesada). Niestety wszystkie starania aktorów, operatora i reżysera przekreśla niezwykle ważna i koncertowo spieprzona warstwa fabularna. Dlatego film ten można potraktować jako ciekawostkę zgłębiając filmografię reżysera lub swych ulubionych aktorów (jeśli ktoś z wymienionej trójki do nich należy) lub jeśli jest się fanem pozbawionych logiki thrillerów. 
Chan-wook Park zapewne dostanie jeszcze zaproszenie do fabryki snów i prawdopodobnie coś jeszcze nakręci w USA. Teraz jednak należy się cieszyć, że wrócił do Korei i kina autorskiego i dał światu świetną Służącą.