niedziela, 16 października 2016

Boskie cyfry

Pi
USA 1998
reż. Darren Aronofsky
gatunek: thriller (?)

Darren Aronofsky jest jednym z bardziej rozpoznawalnych reżyserów młodego (a właściwie młodszego, gdyż ciężko uważać faceta zbliżającego się do pięćdziesiątki za młodego) pokolenia w Stanach Zjednoczonych. Uważając się za wizjonera kina reżyser ten ma całkiem pokaźne grono fanów, którzy doceniają go za Requiem dla snu, Czarnego łabędzia czy Zapaśnika. Inni zaś, którzy nie dostrzegają magnetyzmu jego filmów mają go za po prostu miernego reżysera, który jest jednym z bardziej przecenianych ludzi w tym fachu. Jak jest naprawdę nie mi oceniać, zaś nadrabiając jego niezbyt bogatą filmografię postanowiłem wziąć się za jego pełnometrażowy debiut.


Max Cohen (Sean Gullette) jest genialnym matematykiem. Prowadzi on badania pozwalające mu przewidywać wyniki giełdy. Za sprawą swego dawnego mentora Sola (Mark Margolis) zaczyna on jednak szukać dającego władzę nad światem kodu matematycznego. Zdaje sobie sprawę, że jego badaniami zaczynają się interesować ludzie z Wall Street (w osobie granej przez Pamelę Hart Marcy) i członkowie kabalistycznej starożytnej sekty (reprezentowanej przez postać,w którą wciela się Ben Shenkman). 


Zaręczam, że mało jest tego typu filmów dostępnych na światowym rynku filmowym (pewnie można policzyć coś podobnego na jednej ręce i to drwala). Sposób, w jaki Aronofsky nakręcił ten film jest taki, że tak jak wielu uzna za fascynujący, tak równie dużo osób zapewne nie doczeka końca produkcji. Czarno - białe zdjęcia, dynamiczna, drżąca kamera, ziarnista taśma filmowa, a do tego niepokojąca, drażniąca uszy muzyka czy czasem po prostu nieprzyjemny hałas, który bohatera doprowadza do szaleństwa,a widza do bólu uszów. Całość ma też czasem mocno surrealistyczny posmak, wydawać się może, że zaczerpnięty i zainspirowany samym Psem andaluzyjskim Bunuela i Daliego. Specyficzne, powtarzające się kadry w trochę podobnym stopniu Aronofsky wykorzystał w późniejszym Requiem dla snu.
Co do fabuły to główna intryga fabularna jest moim zdaniem grubymi nićmi szyta. Po zastanowieniu się mamy do czynienia z pseudonaukowym bełkotem, który dość szybko próbuje być wkrojony w założenia mistycyzmu. Niestety zarówno pod względem matematycznym, jak i mistycznym film posiada wiele niedopatrzeń i błędów. Nawet wyjaśnienie hebrajskich liczb i słów pokazane w filmie jest błędne. Mnie zaś ciekawi sam tytuł Pi, która to liczba 3,14 występuje w filmie, jednak bardzo szybko Max koncentruje się na złotym podziale i liczbie fi. 
Całość jest specyficzna, zapada w pamięć, a niektóre kadry mogą wrócić w jakimś nocnym koszmarze. Jest to film, który zapewne warto zobaczyć, aby wiedzieć, że ktoś kiedyś nakręcił coś tak specyficznego (i to za 60 000 dolarów wyciągnięte od rodziny i znajomych), jednak czy warto do tego później wrócić? Ja na jednym seansie zakończę tę przygodę z tym filmem.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz