niedziela, 16 października 2016

Morze krwi

Morze Żółte (Hwanghae)
Korea Południowa 2010
reż. Hong-jin Na
gatunek: dramat, sensacyjny, thriller

Od jakiegoś czasu lubię koreańskie kino, chociaż jest z nim trochę, jak ze znanymi z Harry'ego Pottera fasolkami wszystkich smaków Bertiego Botta - nigdy nie wiadomo co dokładnie znajdziemy w danym filmie. Mimo opisów i wcześniejszych ocen może się okazać, że słaby według niektórych film przypadnie do gustu, zaś coś ocenianego bardzo dobrze okaże się kompletnym badziewiem. Ale taka nieprzewidywalność to także pewien drobny urok tego kina.


Gu-nam (Jung-woo Ha) jest żyjącym w Chinach taksówkarzem borykającym się z licznymi problemami, od alkoholu po hazard. Jakby tego było mało jego żona wyjechała do Korei i nie daje znaków życia, zaś Gu-nam musi spłacić jego wizę. Z pomocą przychodzi mu lokalny przemytnik Jeong-hak Myeon (Yoon-seok Kim), który proponuje mu pieniądze w zamian za zabójstwo na zlecenie na terenie Korei.


Trochę napaliłem się na obejrzenie tego filmu. Po przeczytaniu opisu stwierdziłem, że może idealnie wpasować się gatunkowo i klimatycznie w mój gust filmowy. Początek seansu zapowiadał, że film może być dobry. Ciekawie zobrazowany beznadziejny los bohatera w miejscu bez perspektyw, nieoczekiwana propozycja i wypłynięcie do Korei na zlecenie. Później zaś próba realizacji tegoż. Wszystko do tego momentu miało ręce i nogi oraz wypadało całkiem nieźle. Niestety to tylko 45 minut z prawie dwóch i pół godziny (co ciekawe widziałem wersję reżyserką filmu, pierwszy raz okazała się ona krótsza od tej normalnej). Później klimat idzie się kochać zaś na pierwszy plan wkraczają bezsens, głupota i krwawa jatka. Bohaterowie okazują się głupi (tak głupich policjantów nie widziałem od czasu...poprzedniego filmu tego reżysera, czyli W pogoni. Równie dobrze ekipę policyjną mogliby stanowić Benny Hill, Muminek, Lumpy z Happy Tree Friends oraz Flip i Flap), nieśmiertelni i niewrażliwi na ciosy łomami, nożami czy siekierami (Rambo przy bohaterach to Cienki Bolek). Bezsens fabularny przez ostatnie 2/3 filmu jest ogromny i w pewnym momencie reżyser nawet chyba nie troszczy się o to, by jakoś chociaż udawać, że jest jakaś fabuła, a po prostu kieruje widzów na kolejne sceny rzezi (jak w co gorszych pornosach, gdzie aktorzy początkowo wymienią kilka zdań fabularnych, jednak gdy dochodzi do pierwszych scen akcji zapominają, że chodzi tu o coś innego niż pieprzenie). Naprawdę zaczynam dochodzić do wniosku, że Hong-jin Na jest po prostu kiepskim reżyserem, gdyż nie potrafi on z dobrych materiałów startowych stworzyć pełnokrwistego filmu, dopracowanego i bogatego w szczegóły. Naprawdę ten film miał wielki potencjał i oczami wyobraźni widzę już dobrą opowieść opartą na początkowych scenach. Gdyby dalej pójść tym tropem dostalibyśmy film aspirujący do najlepszych, niestety skończyło się tak, jak się skończyło i niestety nie mogę tego filmu nikomu polecić. A szkoda.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz