czwartek, 29 listopada 2018

Czas honoru

Czas mroku (Darkest hour)
USA, Wielka Brytania 2017
reż. Joe Wright
gatunek: dramat, biograficzny, historyczny
zdjęcia: Bruno Delbonnel
muzyka: Dario Marianelli

Oglądając zwiastun tego nagrodzonego dwoma Oscarami filmu w reżyserii twórcy m.in  ekranizacji Dumy i uprzedzenia pierwsze (i możliwe, że jedyne), co się rzuca w oczy to osoba głównego bohatera. Otóż objawia się nam, niemal jak żywy Winston Churchill, a co najlepsze pod kilogramami charakteryzacji gdzieś tam w środku ukryty jest sam Gary Oldman. I to on robi ten film. 


Fabuła nawiązuje do jednego z kluczowych fragmentów II Wojny Światowej toczonej na Zachodzie, a mianowicie wydarzeń w Dunkierce. Kamera koncentruje się jednak nie na walkach, lecz na sytuacji, w jakiej znalazł się brytyjski rząd i parlament, ze szczególnym uwzględnieniem osoby premiera Churchilla (Gary Oldman), którego obserwujemy zarówno jako polityka, jak i męża Clementine (Kristin Scott Thomas).


Niemal w jednym sezonie do kin wyszyły dwa udane filmy, które koncentrują się na wydarzeniach rozgrywających się w Dunkierce w roku 1940 oraz na operacji Dynamo. O ile jednak film Nolana Dunkierka koncentruje się na alianckim poświęceniu militarnym na lądzie, w powietrzu i na wodzie, to film Wrighta przenosi nas w ciasne, duszne sale parlamentu brytyjskiego i w jego kuluary, gdzie władza ustawodawcza mierzy się z dylematem, co zrobić w sytuacji, jaka spotkała żołnierzy uwięzionych na francuskiej plaży. I co ciekawe mimo tego, że zamiast argumentów siły mamy tu siłę argumentów to film ogląda się w pewnym napięciu (choć siłą rzeczy wie się, jak wszystko się skończy). Zasługa tutaj w bardzo precyzyjnym scenariuszu, który niemal sekunda po sekundzie relacjonuje nam napiętą sytuację polityczną tamtych dni. Ktoś zrobił dobrą robotę korzystając zapewne z materiałów, jakie zostały po owych wydarzeniach w Londynie. Drugim wielkim plusem jest charakteryzacja i scenografia, która wiernie odtwarza wygląd ludzi, jak i wnętrz. Film ten jest swoistym wehikułem czasu, który cofa nas niemal osiemdziesiąt lat wstecz. Kolejnym, może największym plusem jest gra aktorska, głównie Oldmana, który przebija się swą mimiką przez grubą powierzchnię warstw charakteryzacji ale także dobrą robotę robią otaczający go ludzie, ze Scott Thomas czy Ben Mendelsohn w roli króla Jerzego. Reasumując film ten to solidna, dwugodzinna dawka kinowej lekcji historii, która powinna usatysfakcjonować każdego kinomana. 







środa, 28 listopada 2018

Dzieciorób

Wpadka (Knocked Up)
USA 2007
reż. Judd Apatow
gatunek: komedia romantyczna (wg dystrybutora), komedia głupia (wg mnie)
zdjęcia: Eric Alan Edwards
muzyka: Loudon Wainwright III

Kiedy widzicie ze zwiastuna filmu, lub z jego plakatu gębę Setha Rogena chyba już wiecie z jakiego typu produkcją będziecie mieli do czynienia i przed seansem spokojnie możecie zostawić swoje szare komórki, gdyż nie będą one potrzebne podczas oglądania. Jednak jest kilka dni w roku, kiedy taki seans przydaje się w życiu. Sam uznałem, że to idealny film o miłości, w sam raz na Walentynki.


Alison (Katherine Heigl) jest dziennikarką, która na imprezie poznaje niejakiego Bena (Seth Rogen), z którym uprawia przypadkowy seks. Przypomina sobie o tej znajomości, w chwili, w której okazuje się, że jest w ciąży. Zanim zdecyduje się na samotne macierzyństwo postanawia spróbować poznać Bena. Facet okazuje się mocno zdziecinniały i infantylny...


Znany z takich hitów, jak 40-letni prawiczek reżyser Judd Apatow nakręcił tym razem standardową amerykańską głupią komedię, w której na piedestale są żarty kręcące się wokół pierdzenia, organów płciowych i palenia zioła/zażywania narkotyków. Dodając do tego Setha Rogena, czyli twarz gatunku w XXI wieku dostajemy kompletnego przedstawiciela tego gatunku. 
Sądzę, że popyt rodzi podaż więc tego typu filmy muszą się komuś podobać i ktoś zarabia potężne pieniądze kopiując głupie pomysły tworząc kolejne kalki głupich, płytkich filmów, które drenować będą w dalszym ciągu zarówno portfele co niektórych, jak i ogólny poziom kina światowego.
Generalnie jak na podgatunek głupich komedii tą da się oglądać i nawet można ocenić ją pozytywnie (ja na przykład wystawiłem 4/10 na Filmwebie) jednak jako widz wolałbym, by tego typu produkcji powstawałoby jak najmniej.





Pecunia non olet

Podatek od miłości 
Polska 2018
reż. Bartłomiej Ignaciuk
gatunek: komedia romantyczna
zdjęcia: Jan Holoubek
muzyka: Paweł Lucewicz

Nie lubię komedii romantycznych. Chyba już o tym pisałem? Zapewne przy każdym filmie, który definiuje siebie jako komedia romantyczna zaczynam do tego, że jestem do tego gatunku skrajnie uprzedzony (jak na przykład do romansów czy musicali). A jeśli jeszcze przychodzi mi się zmierzyć z polską komedią romantyczną, to już dopiero problem. Jednak po sprawdzeniu, że w tej nie ma ani Adamczyka, ani Karolaka zdecydowałem, że można spróbować.


Klara (Aleksandra Domańska) jest ambitną pracownicą Urzędu Skarbowego znaną z nieustępliwości. Trafia jej się sprawa niejakiego Mariana (Grzegorz Damięcki), który posiada spore sumy z nieopodatkowanej działalności. Kiedy Klara próbuje dowiedzieć się skąd pochodzą zdobyte przez niego pieniądze Marian przyznaje się do bycia męską prostytutką. Kobieta postanawia przyjrzeć się dokładniej jego życiu...


Czego jak czego, ale w komedii romantycznej, przeważnie ugrzecznionej, często konserwatywnej nie spodziewałem się wątków prostytucji. Nie mówiąc już o prostytucji męskiej, o której generalnie w naszym rodzimym kinie zbytnio się nie mówi, ani się jej nie pokazuje. Tutaj też oczywiście nie ma co liczyć na żadne momenty,a i samo jawnogrzeszenie jest tylko przykrywką pod inną działalność ale tematyczne ziarno zostało zasiane w narodzie. 
Film nieznanego mi wcześniej z niczego Ignaciuka ogląda się ku memu zdziwieniu naprawę mocno przyjemnie i nawet typowe dla gatunku schematy nawet jeśli występują to nie są aż tak kłujące w oczy. Dzieje się to między innymi dlatego, że sam scenariusz jest całkiem sprawny i miejscami wymykający się przyjętym ogólnie standardom (oczywiście wszystko balansujące jednak na pograniczu gatunkowej konwencji. Dobrą rolę robią tu także aktorzy. Szczególnie widać chemię między Domańską i Damięckim, których z chęcią zobaczę w kolejnych filmowych produkcjach, bo to jednak aktorzy wciąż nie oklepani w naszym filmowym światku. Warto także podkreślić silne role drugoplanowe np. Michała Czerneckiego czy Zbigniewa Zamachowskiego. Generalnie aktorsko jest naprawę okej.
Wiadomo, że nie jest to dzieło ponadczasowe, które przejdzie do klasyki naszego kina, czy choćby gatunku. Nikt za 30-40 lat nie będzie serwował corocznie tej produkcji w telewizji przyszłości (o ile będzie jeszcze telewizja lub ogólnie cywilizacja), jednak jeśli nie ma się pomysłu na wieczorny seans to warto dać szansę temu filmowi. Swoje założenia i cele spełnia idealnie. 




W potrzasku

Madryt 1987 (Madrid 1987)
Hiszpania 2011
reż. David Trueba
gatunek: dramat
zdjęcia: Leonor Rodríguez
muzyka: Irene Tremblay


Jakiś czas po obejrzeniu Łatwiej jest nie patrzeć, który okazał się całkiem sprawnie nakręconym dziełem postanowiłem sięgnąć po jakiś wcześniejszy film reżysera, Davida Trueby. Wybór padł na powstały dwa lata wcześniej Madryt 1987, który udało się obejrzeć nawet za darmo na jednym z polskich serwisów VOD.


Film pokazuje zdarzenie z życia starzejącego się dziennikarza, Miguela (José Sacristán) oraz początkującej pisarki Angeli (María Valverde). Młoda kobieta liczy na to, że doświadczony i odnoszący sukcesy Miguel pomoże jej w karierze. Gdy akcja przenosi się z kawiarni do mieszkania mężczyzny nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawia, że oboje zatrzaskują się w łazience...


Czytając sam zarys scenariusza, w którym mowa o tym, że w zamkniętym pomieszczeniu niemal nago siedzą głodny być może ostatniego w życiu seksu stary mistrz i chcąca dzięki niemu wystartować z karierą młoda i atrakcyjna dziewczyna nastawiłem się pozytywnie na ten film. Lubię tego typu produkcje, gdzie w zamkniętym pomieszczeniu dochodzi do starcia osobowości, sceny są przegadane ale przegadane inteligentnie, a nad wszystkim unoszą się opary napięcia seksualnego. Nie wymieniając tytułów kilkukrotnie tego typu materiał to przepis na sukces. I przez to miałem całkiem duże oczekiwania co do tego filmu Trueby. Niestety rozczarowałem się tym, co musiałem obejrzeć. Dość mocno męczyłem się przy tym raczej krótkim metrażu, a każda minuta dłużyła się niemiłosiernie. Nie mam nic do przegadanych filmów, a często je lubię jednak jeśli tworzy się tego typu dzieło należy wsadzić w usta postaci coś ciekawego do powiedzenia. Reżyser i scenarzysta w jednym niestety tego nie zrobił i przez te sto minut słuchamy banałów, pseudo intelektualnych monologów, z czego na dodatek duża część jest silnie osadzona w kontekście Hiszpanii połowy lat 80. ubiegłego wieku, przez co niezbyt zrozumiała dla kogoś, kto nie zna kontekstu. Ładna i nawet w kilku momentach roznegliżowana kobieta owszem ratuje ten film, ale nie na tyle, by móc go polecać. Dzięki niej oglądanie nie boli, jednak nie czyni filmy innym niż do zobaczenia i zapomnienia.