wtorek, 17 maja 2016

Ranking Tygodnia 68

Trochę spóźniony jednak ciągle dość aktualny ranking tygodnia za pierwszy tydzień maja. A w sumie za pierwsze dwa tygodnie, gdyż w pierwszym tygodniu nie pojawiło się zestawienie. Filmy raczej przeciętne, ale mam nadzieję, że następne obejrzane produkcje będą lepsze.










Miłosna klątwa

Wyszłam za mąż, zaraz wracam (Un Plan parfait)
Francja 2012
reż. Pascal Chaumeil
gatunek: przygodowy, komedia romantyczna

Najkrócej mówiąc nie jestem zbyt wielkim fanem gatunku filmowego jakim jest komedia romantyczna. Schematyczność, banał, wylewająca się z każdą sceną głupota - zdecydowanej większości tego typu produkcji można przypisać te cechy. Tym razem jednak zdecydowałem się obejrzeć nie polską czy amerykańską komedię romantyczną, a film z Francji. Czy tam robią lepsze produkcje tego gatunku.

Poznajemy losy niejakiej Isabelle (Diane Kruger), nad której rodziną wisi swoista klątwa - jej przedstawiciele znajdują szczęście małżeńskie dopiero po powtórnym wyjściu za mąż. Jednak kobieta od 10 lat pozostaje w związku ze swym partnerem Pierrem (Robert Plagnol). Nie chce jednak za niego wyjść, wiedząc że to małżeństwo będzie nieudane. Za radą siostry (Alice Pol) postanawia poślubić kogoś, by po chwili wziąć rozwód i móc wyjść za Pierre'a. Wybór pada na niezbyt rozgarniętego Jeana - Yvesa (Dany Boon).


Mamy do czynienia ze schematycznym, banalny a czasem trochę głupi. Jednak mimo tych wad nie czyni tego filmu jakoś bardzo złego. Oglądamy w gruncie rzeczy sympatyczną i lekką historię z całkiem dobrą grą aktorską, a całość kręconą w ciekawej scenerii. Mamy przede wszystkim wciąż atrakcyjną Diane Kruger, na którą zawsze miło popatrzyć i czasem zabawnego, a czasem irytującego Dany'ego Boona. A Dany Boon, jak to Dany Boon gra jak zawsze Dany'ego Boona. Dla kogoś, kto widział go w więcej niż dwóch filmach może to być pewien minus, inni zaś nie zwrócą na to uwagi. Cóż, Louis de Funes też przeważnie w każdym filmie grał siebie i wielu przypadało to do gustu.
Plusem filmu jest na pewno zróżnicowanie pod względem obszarów kręcenia. Oprócz Francji mamy też dwie długie sceny poza tym krajem - pierwsza w stolicy Kenii - Nairobi, druga zaś w Moskwie. Odrębny klimat panujący w tych scenach podnosi zdecydowanie różnorodność i na pewno dzięki temu obraz ten nie popada w rutynę (co nie znaczy, że nie jest schematyczny - bo jest). Ogólnie więc szału nie ma, jednak jeśli chce się zobaczyć niezobowiązujący film na wieczór z drugą połówką - ten jest jak znalazł. 


poniedziałek, 16 maja 2016

Lalka grozy

The Boy 
USA 2015
reż. William Brent Bell
gatunek: horror

Czego to już ludzie filmu nie wymyślą, by przestraszyć tym widza? Był już złośliwy krasnal (który de facto bardziej śmieszył niż przerażał), laleczka Chucky, złe lustro czy jeszcze gorsze rekiny spadające z nieba aby rozpocząć prawdziwy armagedon. Nigdy nie sądziłem, że jacyś ludzie zdołają się przestraszyć złej lalki. Jednak po strasznie nudnej Annabelle czy kilku częściach Chucky'ego kolejni twórcy powracają z tego typu praktyką. Z jakim skutkiem? Cóż, chyba się domyślacie. 


Amerykanka Greta (Lauren Cohan) przybywa do Wielkiej Brytanii, by tam gdzieś nieopodal Londynu niańczyć dziecko bogatej, żyjącej w starej rezydencji starszej pary (Diana Hardcastle i Jim Norton). Ku swemu zdziwieniu odkrywa, że zamiast małego chłopca musi opiekować się porcelanową lalką o imieniu Brahms. Jej pracodawcy wyjeżdżają na urlop, zaś Greta odkrywa, że lalka żyje własnym życiem. Prosi o pomoc dostawcę towarów ze sklepu, Malcolma (Rupert Evans).


Cóż, trzeba sobie powiedzieć od razu, że film o lalce branej za żywą z zasady nie może być ambitny i specjalnie dobry. Film o Brahmsie nie wyłamuje się z tego schematu i jest kalką z wcześniejszych osiągnięć twórców podobnych dzieł z lat wcześniejszych. Mamy więc kuriozalny temat, mocno tendencyjną fabułę i widziane już w dziesiątkach wcześniejszych produkcji straszaki mające wywołać w widzu lęk, strach i inne tego typu emocje. 
W sumie rozpisywanie się dłużej o czymkolwiek w tym filmie to strata czasu, bo jaki jest koń każdy widzi. Każdy kto zobaczył wcześniej jakikolwiek niskobudżetowy horror (szczególnie z lalką w roli głównej) ten wie czego się spodziewać. Może co najwyżej finałowa sekwencja bazująca bardziej na konwencji slashera będzie tu dla niektórych drobnym zaskoczeniem, jednak nie wiem czy akurat in plus. Plusem natomiast na pewno (przynajmniej dla mnie) jest zobaczenia w roli głównej znanej z serialu Walking Dead Lauren Cohan. Nie jest to na pewno wielka aktorka dramatyczna, jednak miło patrzy się na jej niezobowiązującą grę aktorską na ekranie. Mam nadzieję, że jeszcze w kilku większych kinowych rolach będzie można ją zobaczyć. 
Nie jest tak, że ten film to dno plus metr mułu, mimo że nie wypowiadam się o nim zbyt wylewnie to w gruncie rzeczy jako całość ujdzie. Wielbiciele horrorów klasy B i C nawet powinni oceniać ten film pozytywnie, gdyż zapewne trafi w ich gusta. Ogląda się to całkiem strawnie i bez większego żalu z poczucia straconego czasu. Dlatego też gdy nie ma się akurat nic do roboty, a ten film znajdzie się pod ręką to zapewne można to zobaczyć. Jednak nie oczekujcie zbyt wiele.







Wieżowiec rozkładu

High - rise
Wielka Brytania 2015
reż. Ben Wheatley
gatunek: dramat

We właśnie opisywanym filmie Ben Wheatley, reżyser na dorobku postanowił przenieść na duży ekran książkę autorstwa zmarłego przed siedmioma laty J.G. Ballarda. Książki nie czytałem a jej autora kompletnie nie znam więc na temat spójności z literackim pierwowzorem wypowiadać się nie będę. Do filmu zaś udało się skaptować kilka znanych powszechnie nazwisk z Tomem Hiddlestonem i Jeremym Ironsem na czele więc dzięki temu zabiegowi na pewno rozgłos wobec tej produkcji był znaczniejszy niż byłby bez wymienionych wyżej panów. 


Lekarz - patolog Robert Laing (Tom Hiddleston) wprowadza się do wybudowanego jakiś czas wcześniej wielkiego wieżowca, który jest spełniającym wszelkie potrzeby mieszkańców apartamentowcem. Szybko poznaje konstruktora budynku, architekta Royal'a (Jeremy Irons) oraz ekscentrycznych lokatorów budynku (m.in. Sienna Miller i Luke Evans). Laing szybko przystosowuje się do rytmu życia w penthousie i rzuca się w wir barokowych imprez urządzanych w niemal każdej chwili.


Oj, dziwny jest to film. I to dziwnością znaczną i nieprzeciętną. A co najgorsze ja tej inności nie nijak oglądając nie potrafiłem kupić. Całość była dla mnie zbyt niedorzeczna, pełna wielu luk fabularnych i zbyt często nie widziałem związków przyczynowo - skutkowych między poszczególnymi scenami (bo tych związków najzwyczajniej w wielu momentach nie było). To ostatnie było chyba najbardziej rzucające się w oczy, gdyż bez tego widzimy obraz w punkcie A i C a nie widząc dlaczego doszło do zmiany stanu rzeczy. Punkt B jest bardzo potrzebny dla widza ale nikt nie zdecydował się go zamieścić (tak, wiem - mogę sobie jako inteligentny koleś dopowiedzieć, ale nie wiem w tym wypadku zbytnio jak to zrobić). Bohater grany przez Lainga wprowadza się do nowoczesnego budynku przyszłości, gdzie wszystko jest świetne i cudowne, dopięte na ostatni guzik. Kilka imprez dalej zaś nagle wszystko się rozpada, ludzie nie wiedzą jak żyć, tracą kontakt z rzeczywistością, a wszystko zaczyna się niszczyć. Dlaczego? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...
Sam motyw wieżowca, który jest też wyznacznikiem hierarchii społecznej to dość ciekawy, choć trochę wyeksploatowany w różnych formach. Także upadek obyczajów mający swój skutek w upadku całości budynku jest takim hmm trochę nawiązaniem do starożytnego Rzymu (chyba?) i już w literaturze i kinematografii (nie mówiąc o historii) pojawiał się w różnych formach nie raz i nie dwa. 
Całość całkiem mnie nie przekonała i jeśli miałbym wskazać dobrą stronę produkcji to co najwyżej solidna warstwa aktorska, gdyż główni bohaterowie z Hiddlestonem i Ironsem na czele dali radę. Jednak jako ogół - bardzo rozczarowujący. 





niedziela, 15 maja 2016

Alicja w Krainie Greenscreenu

Alicja w Krainie Czarów (Alice in Wonderland)
USA 2010
reż. Tim Burton
gatunek: fantasy, przygodowy

Po trochę przedłużonym długim weekendzie wracam do półświatka polskiej blogosfery. Nie wiem czy ktoś czekał czy nie (pewnie co najwyżej ktoś mnie przez ten czas odlajkował) ale oto jestem z pierwszym wpisem z zaległego od dwóch tygodni contentu. Na pierwszy majowy ogień idzie Tim Barton i jego wizja świata z klasycznej powieści Lewisa Carrolla.


Nastoletnia Alicja (Mia Wasikowska) z nudnego XIX wiecznego przyjęcia, które okazuje się być jej imprezą zaręczynową trafia w dziwny sposób do magicznej krainy, gdzie panuje groteskowa Królowa Kier (Helena Bonham Carter). Dziewczyna dowiaduje się, że trafiła do tego świata, by zdetronizować ją i osadzić na tronie jej siostrę (Anne Hathaway). Alicji pomóc w tym ma Szalony Kapelusznik (Johnny Depp).


Książkę będącą oryginałem czytałem dawno, dawno temu (chyba jeszcze w zeszłym tysiącleciu) więc w sumie jeśli chodzi o kanoniczną wersję to wiem, że dzwoni ale nie wiem w którym kościele. Jeśli zaś chodzi o film to pierwsze na co zwróciłem uwagę to wybór reżysera. Chyba nikt inny nie pasowałby lepiej do tego szalonego filmu, jak właśnie Tim Burton. Także kadra aktorska z często pojawiającym się na ekranie duetem Depp - Bonham Carter pasuje jak nic do tego ekscentrycznego uniwersum. Świat wykreowany przez Bartona jest odpowiednio odjechany, dziwaczny i pokręcony. Wszystko jest kolorowe i sugestywne. Jednak jak dla mnie całość wyglądała dość sztucznie i mimo dbałości jakoś mało wiarygodnie. Do tego nie jestem fanem filmów kręconych w większości na green screenach. Także sama fabuła oparta na kanwie ponad stuletniej książki mnie nie porwała. Może gdybym miał z 12 lat mniej wsiąknąłbym w tę historię jednak w wieku ponad dwukrotnie większym całość mnie nie porwała. Wszystko było tu zbyt proste, szablonowe i czarno - białe. Raczej nuda i sztampa. Ale raczej całość robiona była z myślą o zapełniającym sale kinowe od dobrych kilku lat tak zwanym widzu familijnym i takiemu pewnie się podobał. Dla niego też niebawem wyjdzie kolejna część serii, jednak ja raczej szybko kontynuacji nie obejrzę.