piątek, 25 grudnia 2015

Fatalne zauroczenie

Grzeszna miłość (Original Sin)
USA 2001
reż. Michael Cristofer
gatunek: melodramat, thriller


W świąteczny wieczór postanowiłem sięgnąć po film, który chciałem obejrzeć od pewnego czasu. W czasach gimnazjum zobaczyłem jedną scenę z tej produkcji, która zapadła mi mocno w pamięć. Teraz wreszcie udało mi się zobaczyć resztę scen z tego filmu i teraz kilka zdań o wrażeniach. 


Bogaty plantator z Kuby Luis Vargas (Antonio Banderas) wysyła do amerykańskiej gazety ogłoszenie, w którym szuka żony. W ten sposób poznaje Julię (Angelina Jolie), która przybywa wkrótce na wyspę. Młoda kobieta okazuje się znacznie piękniejsza niż na zdjęciach wysłanych wcześniej. Luis szybko zakochuje się w swej żonie, jednak ta w pewnym momencie znika bez śladu zabierając też wszystkie jego oszczędności. 


Antonio Banderas, który na początku lat dwutysięcznych wciąż był jednym z bardziej wielbionych aktorów płci męskiej oraz wschodząca gwiazda Angeliny Jolie, wówczas dwudziestosześcioletniej to chyba idealna para do melodramatu erotycznego według wielu kinomaniaków. I naprawdę ta para aktorów dobrze wypada na ekranie razem, widać chemię krążącą wśród nich.
Także ich sceny erotyczne są chyba najlepiej wykreowanymi scenami tego typu w kategorii filmowego soft porno. Miło oglądać wijącą się po łóżku lub leżącą w wannie młodą żonę Brada Pitta.
Pierwsza połowa produkcji zapowiada naprawdę dobry film i jeśli taką formę prezentowałby w całości to mógłby to być obecnie jeden z najlepszych filmów w dorobku głównych aktorów. Niestety druga połowa produkcji jest naprawdę słaba, przewidywalna i po prostu nudna. 
Ogólnie jeśli jest się fanem głównych bohaterów to warto film zobaczyć, także jako melodramat jest to film wart uwagi, jednak jako całość uznam go za średni. Można, acz niekoniecznie. 





Perła westernu

Pewnego razu na Dzikim Zachodzie (C'era una volta il West)
Włochy, USA 1968
reż. Sergio Leone
gatunek: western 

Sergio Leone był jednym z prekursorów podgatunku zwanego spaghetti western, który oznaczał filmy w realiach Dzikiego Zachodu kręconych przez włoskich twórców w Europie, przeważnie we Włoszech i Hiszpanii. Były to filmy niskobudżetowe i brutalne, które jednak po pewnym czasie zyskały uznanie. Najlepszym przykładem jest tak zwana Dolarowa trylogia Leone, która wykreowała gwiazdę Clinta Eastwooda. Opisywany zaś film należy do arcydzieła gatunku westernu. 


Z Nowego Orleanu na wschód przybywa piękna Jill (Claudia Cardinale), by zamieszkać ze swym świeżo poślubionym mężem. Gdy jednak przybywa na miejsce okazuje się, że jej mąż oraz jego dzieci zostali zabici przez bandytów. Podejrzewa się o to bandę niejakiego Cheyenna (Jason Robards). Tymczasem w okolicy zjawia się tajemniczy bezimienny (Charles Bronson), który  ma porachunki z gangsterem Frankiem (Henry Fonda), który współpracuje z niepełnosprawnym magnatem kolejowym (Gabriele Ferzetti).


Tempo tego trwającego 165 minut filmu Seria Leone sprawia, że albo szybko się do niego przekonamy kupując tą balladową opowieść albo równie szybko zrezygnujemy. Już sama najdłuższa w historii kina czołówka filmu ukazująca przybycie bezimiennego oraz czekający na niego komitet powitalny ukazuje widzowi jaki będzie klimat tej produkcji. 
Na szczególną uwagę zasługuje ścieżka dźwiękowa mistrza udźwiękowienia filmowego spaghetti westernów (i nie tylko) Ennio Morricone. Typowo westernowe motywy w wykonaniu Włocha to czysta poezja, a to co usłyszymy pod koniec filmu, gdy w samo południe przyjdzie na udeptanej ziemi spotkać się dwójce przeciwnikom na pustkowiu to istny majstersztyk.
Film posiada naprawdę solidną dawkę gwiazd aktorskich tamtych lat z Charlesem Bronsonem czy Henrym Fondą, którzy są tutaj w bardzo dobrej aktorskiej formie.
Cieszy oko przywiązanie do detali w strojach bohaterów, realne przedstawienie zabudowań i to, że możemy czasem obserwować toczące się w tle zwyczajne życie mieszkańców tamtych ciężkich do egzystencji terenów. 
Oczywiście film ten może się nie spodobać wszystkim, jednak warto się z nim zapoznać - jest to film totalny - mamy tu prawie wszystko co najlepsze w tym mocno już skostniałym gatunku.





czwartek, 24 grudnia 2015

Zmierzch

Upadek (Der Untergang)
Niemcy, Austria 2004
reż. Oliver Hirschbiegel
gatunek: biograficzny, wojenny

Istniejąca w latach 1933 - 1945 zarządzana przez Adolfa Hitlera III Rzesza i jej pokrętna ideologia uchodzi w oczach świata za najbardziej zbrodniczy system w historii. 12 lat istnienia rządów narodowych socjalistów negatywnie wpłynęły na losy nie tylko samych Niemiec ale przede wszystkim świata, o czym pisać szerzej nie trzeba, gdyż wszyscy o tym wiedzą. Głośny film Hirschbiegla pokazuje zaś ostatnie dni tej krwawej dyktatury. 


Przenosimy się do zniszczonego wojną Berlina kwietnia 1945 roku. Kończy się wątpliwa świetność III Rzeszy Niemieckiej, a jej wódz Adolf Hitler (Bruno Ganz) dogorywa szwendając się po korytarzach i wydając rozkazy dawno rozbitym dywizją. Losy jego, Ewy Braun (Juliane Köhler), Josepha Goebbelsa (Ulrich Matthes) i jego żony Magdy (Corinna Harfouch) śledzi młoda sekretarka dyktatora, Traudl Junge (Alexandra Maria Lara).


Dla części ludzi nieobeznanych z historią (oraz przyszłych pokoleń jeśli im się tego nie wpoi) film ten może okazać się historią zniedołężniałego dziadka, który próbuje bronić swojego miasta i kraju przed znanym z nazwy lecz nie z czynów wrogiem. Film ten oczywiście pokazuje jedno określone wydarzenie i nie w jego celu jest ukazywanie wcześniejszych dzieł imperium zbudowanego przez nazistów. Wydaje mi się, że jednym z najlepszych tematów filmowych jest powstawanie oraz upadek imperiów i właśnie to drugie niemal w dokumentalnym stylu ukazują nam twórcy tej produkcji. Głównym plusem filmu jest rola Bruna Ganza, którego Adolf Hitler jest wręcz jak żywy. Świetne odwzorowanie zarówno ruchów, jak i mimiki czy stylu prowadzenia rozmów przez szwajcarskiego aktora. Porównując go do choćby roli Więckiewicza w Ambassadzie mamy kolosalną różnicę.
Twórcy całkiem nieźle uchwycili klimat upadającego miasta i koniec zbrodniczej ideologii narodowosocjalistycznej. Mamy ukazaną degrengoladę zachowań ludzi urzędujących przy Hitlerze w ostatnich dniach III Rzeszy. Także sytuacja w ruinach miasta została ukazana dość rzetelnie. Najbardziej demoniczną i odrażającą postacią w filmie nie jest według mnie sam wódz, a żona ministra propagandy, Magda Goebbels. Kto zna historię pewnie wie o czym mówię, a jeśli nie zna to dowie się podczas seansu.
Wydaje mi się jednak, że całość została zbyt rozwleczona i ponad dwie i pół godziny trwania filmu to za długo. Równie dobrze można byłoby to wszystko zobrazować w dwie godziny i też nic ważnego by nie wycięto.  
Uważam, że film jest produkcją dobrą i na pewno wartą obejrzenia w celach dydaktycznych. Ostatnie, niezbyt chwalebne chwile Adolfa Hitlera mogą być przestrogą, gdyż przeważnie każda wielka dyktatura znajduje swój koniec w podobnie żałosnym stylu. Zapewne większość ludzi zna ten film dzięki wielu przeróbką jednej ze scen, jednak czas chyba zapoznać się z oryginałem. 





Kosmiczne moce

Czego dusza zapragnie (Absolutely Anything)
Wielka Brytania, USA 2015
reż. Terry Jones
gatunek: komedia

Dość dawno temu, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku miałem okazje przeczytać komiks z Kaczorem Donaldem jako głównym bohaterem. Pechowy kaczor został obdarzony przez kosmitów super mocą, dzięki której mógł on dokonywać nadzwyczajnych rzeczy. Ufoludki chciały się przekonać czy mieszkaniec Ziemi wykorzysta ten dar do dobrych czy raczej złych celów. Mniej więcej to samo możemy zaobserwować w filmie Terry'ego Jonesa.


Neil (Simon Pegg) jest nieudolnym brytyjskim nauczycielem i niespełnionym pisarzem. Wiedzie on samotny żywot wraz z psem w jednym z bloków. Jest on platonicznie zakochany w sąsiadce z piętra niżej, uroczej Catherine (Kate Beckinsale), która jednak zupełnie go ignoruje. Lecz gdy planujący zniszczenie naszej planety kosmici obdarzają Neila supermocami, by sprawdzić do jakich celów je wykorzysta sytuacja nauczyciela szybko ulega poprawie. 


Film ten jest jedną z ostatnich zrealizowanych produkcji zrealizowanych przy pomocy Robina Williamsa. Aktor wcielił się tutaj w rolę psa głównego bohatera, któremu podłożył głos. Z innych ciekawostek warty odnotowania jest też to, że przy filmie udział wzięli członkowie kultowej dla wielu grypy Monty Pythona podkładając głos ufoludkom i zajmując się reżyserią. Jako że nigdy nie byłem wielkim fanem humoru reprezentowanego przez tych brytyjczyków nie uważam tego za szczególnie wielki plus. 
Sam film zaś bazuje na bardzo oklepanym schemacie fabularnym (od początku chce się powiedzieć 'Gdzieś już to widziałem') i nie zaskakuje w ani jednym momencie. Odgrzewany kotlet potrafi być dobry, jednak odgrzewanie go po raz dziesiąty to już niezbyt dobry pomysł. Mam też problem z grą Pegga, który niezbyt pasuje mi do tej roli. Nie znalazłem w nim specjalnie wielkiego talentu komediowego. Dobrze za to wypada Beckinsale, która jednak mogłaby wystąpić od czasu do czasu w czymś ambitniejszym zanim się zupełnie nie zestarzeje, choć oczywiście jak na swój wiek to wciąż całkiem niezła niunia mumia. 
Ogólnie film trwa 80 minut i posiada kilka mimo wszystko zabawnych scen, oglądanie go w żadnym momencie nie boli i jeśli kogoś nie nudzi oglądanie tego samego schematu po raz setny to pewnie będzie się całkiem dobrze bawił. 





wtorek, 22 grudnia 2015

American dream

Rok przemocy (A Most Violent Year)
USA 2014
reż. J. C.  Chandor
gatunek: dramat

Rynek polskiej dystrybucji kinowej nie należy do zbyt prężnych i można w porównaniu z innymi większymi krajami powiedzieć, że prezentuje się raczej dość ubogo. Multipleksy promują coraz większą liczbę dziecięcych animacji plus wszystkie blockbustery i ewentualnie czasem jakiś nasz polski hit. Kina studyjne też raczej ograniczają się do tego, co ma do zaoferowania Sieć Kin Studyjnych i Lokalnych. Wszystko to sprawia, że rokrocznie w naszym kraju pomija się szereg naprawdę wartościowych i docenianych filmów, które czasem jeszcze wyjdą po roku na DVD ale jednak większość z nich jest w Polsce niemal zupełnie nieznana. Jeszcze inna część filmów wchodzi do polskich kin po długim czasie od premiery bez większej promocji. Opisywany właśnie film jest właśnie jednym z nich.

Akcja toczy się w Stanach Zjednoczonych w 1981 roku. Latynoski imigrant Abel Morales (Oscar Isaac) prowadzi z powodzeniem własny biznes. Postanawia on w pewnym momencie zakupić ziemię od miejscowych Żydów na co przeznacza dużą część oszczędności. Jednak finalizacja transakcji staje się zagrożona, gdy ciężarówki należące do Moralesa stają się regularnie celem ataków nieznanych sprawców powodując wielkie straty finansowe. Co gorsza nad działalnością Abela i jego żony Anny (Jessica Chastain) zbierają się czarne chmury w postaci węszącego wokół firmy prokuratora Lawrenca (David Oyelowo). 


Pierwsze co rzuca się w oczy w filmie Chandora są naprawdę piękne kadry, które urzekają widza od pierwszego momentu. Zdjęcia Bradforda Younga są naprawdę dobre, a nakręcenie filmu w lekko pożółkłych barwach stylizowanych na film retro to strzał w dziesiątkę. Nadaje to produkcji sporą dawkę odpowiedniego klimatu całości. Całości dość depresyjnej jako ogół, gdyż historia Moralesa do najweselszych nie należy. W sumie poznajemy go jako twardego, realistycznego człowieka postępującego wobec zasad prawa, który swą osobą pokazuje, że warto być przyzwoitym lecz jednak z każdej strony dostaje ciosy. Ma problemy z prokuraturą, napadami na jego ciężarówki z paliwem, ciągłe kłótnie z żoną czy nawet próbami ataków bandytów na jego dom. Krąg różnorakiego zła otacza bohatera opuszczanego przez kolejnych sojuszników, oprócz jego prawnika Andrewa (Albert Brooks). 
Patrząc na skalę przemocy i agresji jaka wydobywa się z ekranu podczas seansu mamy wrażenie, że mamy do czynienia z jakimś krajem trzeciego świata ogarniętym korupcją i zarządzaną przez przestępcze grupy, a nie z bastionem demokracji jakim jest według wielu USA. 
Szkoda, że nie widać zbytniej chemii między Isaakiem, który zagrał naprawdę dobrą rolę i jego filmową żoną zagraną przez Chastain. Wątki rodzinne są chyba najsłabiej reprezentowane w czasie filmu. Kłótnie małżonków wypadłyby dobrze jako monologi, jednak w duecie nie wypadły najlepiej. Także samo tempo akcji filmu nie stoi na najlepszym poziomie i tutaj można było zrobić to lepiej. Ogólnie jednak mamy do czynienia z filmem niezłym, który warto zobaczyć i tylko szkoda, że tego typu filmów nie uświadczymy u nas w kinach.






Sztuka kochania

Koneser (La Migliore offerta)
Włochy 2013
reż. Giuseppe Tornatore
gatunek: melodramat 

Najnowszy film twórcy opisywanego jakiś czas temu filmu z Monicą Bellucci Malena bliski jest stylistycznie innemu włoskiemu filmowi z ostatnich lat, wyreżyserowanego przez Pabla Sorrentino, to jest do Wielkiego piękna. I chociaż fabularnie jest tutaj jednak zupełnie inna historia to można się dopatrzyć w najpopularniejszych włoskich produkcjach ostatnich lat pewnych zbieżności. 


Niedostępny, stroniący od ludzi właściciel renomowanego domu aukcyjnego Virgil Oldman (Geoffrey Rush) żyje własnym, samotnym życiem, które poświęca tylko sztuce. Nie licząc znajomego będącego też jego partnerem biznesowym pomagającym mu zebrać imponującą kolekcję dzieł, Billy'ego (Donald Sutherland) nie posiada większych kontaktów towarzyskich. Pewnego razu dodzwania się do niego tajemnicza kobieta, Claire (Sylvia Hoeks), która chce sprzedać wartościowe antyki pozostawione jej po zmarłych rodzicach. Zaintrygowany dziwną kobietą i jej specyficzną przypadłością Virgil opowiada o niej współpracownikowi, Robertowi (Jim Sturgess).


Produkcja Tornatore jest filmem włoskim jednak zagranym po angielsku z użyciem anglojęzycznych aktorów. Mieliśmy przykłady innych filmów tego typu, jak na przykład hiszpański film anglojęzyczny Mechanik  Brada Andersona z Christianem Bale'm w roli tytułowej. Trochę to dziwne ale tak już we współczesnym kinie to wygląda. 
Ciężko określić miejsce akcji filmu, gdyż z jednej strony obserwujemy plenery iście włoskie, jednak aktorzy noszą anglojęzyczne nazwiska, używają angielskich słów oraz posiadają brytyjskie paszporty. 
Sam film to festiwal jednego aktora - Virgil Geoffreya Rusha jest osobą z krwi i kości. Rola została zagrana tak dobrze, że widz czasem zapomina, że to tylko jego praca na planie filmowym. Postać ta początkowo może odpychać, jako zadufany w sobie mizantrop stroniący od ludzi wykorzystując ich przedmiotowo, noszącym rękawiczki, by nie musieć stykać się własnoręcznie z innymi. Widzimy późniejszą jego przemianę pod wpływem nowopoznanej Claire, zagranej przez Hoeks w taki sposób, że nie ustępuje zbytnio swemu utalentowanemu partnerowi z planu filmowego.
Fabuła jest do pewnego momentu bardzo absorbująca i trzymająca w pewnym napięciu, jednak po pewnym czasie staje się lekko naiwna i przewidywalna, jednak film mimo to ogląda się dobrze. Lepiej dla niego byłoby według mnie, gdyby ze 130 minut wyciąć z kwadrans, który jest niepotrzebny aby usunąć pewne dłużyzny i powtórzenia, które wkradają się do seansu. 
Ogólnie mamy do czynienia z dobrą europejską produkcją, która jest świetną przeciwwagą do hollywoodzkich blockbusterów. Warto zobaczyć. 







poniedziałek, 21 grudnia 2015

Ranking Tygodnia 49

I oto kolejny ranking tygodniowy. Aż siedem produkcji więc wynik co najmniej bardzo dobry. Choć ich jakość jest już bardziej zróżnicowana.













Ukryta prawda

Twarz anioła (The Face of an Angel)
Włochy, Wielka Brytania, Hiszpania 2014
reż. Michael Winterbottom
gatunek: dramat

Każdego dnia na świecie popełnianych jest wiele mordów i innych poważnych zbrodni. Przeważnie wcześniej czy później (ale częściej wcześniej) winni tych zbrodni zostają złapani i osądzeni. Jednak co ciekawe tylko mały procent z tych zbrodni i ich bohaterów jest nagłaśnianych przez media, przez co później żyją one długo własnym życiem (vide sprawa Katarzyny W. i jej córki). Winterbottom w jakimś stopniu próbuje odpowiedzieć w swym filmie na pytanie dlaczego w mediach absorbują tematykę niektórych mordów, morderców i ich ofiar.


Angielski reżyser pracujący w Hollywood, Thomas (Daniel Brühl) przyjeżdża do Sieny, by zebrać dokumentację dotyczącą jego przyszłego filmu na motywach głośnej sprawy morderstwa ciągnącej się od kilku lat, a opisanej wcześniej w książce przez dziennikarkę Simone (Kate Beckinsale). Równolegle kończy się proces apelacyjny młodej Amerykanki Jessiki (Genevieve Gaunt) oskarżonej o zamordowanie swojej studenckiej współlokatorki, pochodzącej z Wielkiej Brytanii Elizabeth (Sai Bennett). Thomas chcąc poznać miasto prosi o pomoc w oprowadzeniu go po jego mrocznych zakątkach studentkę Melanie (Cara Delevingne). Podejrzenia reżysera wzbudzać zaczyna mężczyzna, który wynajmuje mu mieszkanie, tajemniczy Edoardo (Valerio Mastandrea).


Film ten ma kilka mocnych punktów. Jednym z ważniejszych z nich jest uroda większości występujących w nim aktorek, które nawet czasem zrzucą na moment swe ciuszki. Kolejnym plusem dodatnim jest na pewno urokliwe miasto, jakim z pewnością jest Siena. Poza tym dobrze oddano też system działania mediów, które jak pijawki próbują podgrzewać atmosferę wokół zbrodni i jej aktorów nie zważając nawet na to moralność. Dodatkowo nieźle zagrał Daniel Brühl. Niestety film ma też aspekty mniej chwalebne. Na pewno nie jest zbyt trzymający w napięciu. Niby to tylko 100 minut, a czasem jednak się dłuży. A nie powinno. Także sama fabuła nie jest zbyt mocną stroną całości. Rozumiem, że jak zresztą mówi jeden z bohaterów Prawda jest mało istotna, ale można było trochę inaczej przedstawić bieg sprawy. Główna oskarżona nie wymawia w filmie ani jednego słowa. Widz tak jak i główny bohater o winie lub jej braku musi wszystkiego dowiadywać się od innych. A co człowiek to inna wersja. 
Ogólnie film nie cieszy się z tego co widzę zbyt wysokimi notowaniami (średnia 4,5 na filmwebie sławy nie przynosi, szczególnie, że dla wielu oceniających ocena 5 równa się największe dno), jednak chciałbym uspokoić, że aż tak źle to nie wygląda. Film da się z całą pewnością oglądać i mimo, że nie jest to na pewno produkcja specjalnie dobra to mamy do czynienia z solidnym przeciętniakiem jakich wiele. Ale czy to wystarczy aby poświęcić na niego sto minut? To już wybór każdego z osobna. 




niedziela, 20 grudnia 2015

Kłopotów ciąg dalszy

Szefowie wrogowie 2 (Horrible Bosses 2)
USA 2014
reż. Sean Anders
gatunek: komedia kryminalna 


To chyba pierwszy przypadek filmu pełnometrażowego, który jako kontynuację obejrzałem niemal zaraz po tym, jak zakończyłem seans pierwszej części. Na pewno jest to pierwsza taka rzecz na tym blogu. Jednak bohaterowie występujący w Szefowie wrogowie  okazali się być na tyle sympatyczni, że zdecydowałem się jak najszybciej poznać ich dalsze losy skoro już twórcy dali nam taką możliwość.


Po wydarzeniach znanych z pierwszej części przyjaciele Nick (Jason Bateman), Kurt (Jason Sudeikis) i Dale (Charlie Day) postanawiają zostać sami sobie szefami i założyć własny biznes. Pomóc im w tym ma wynaleziony przez nich samych prysznic z kilkoma dodatkowymi funkcjami. Szybko znajdują oni inwestora, który pomaga im uzyskać kredyt i obiecuje zakupić całą partię produktu. Kiedy jednak mężczyźni wyrabiają się z normą i udają się z tą wiadomością do inwestora Berta Hansona (Christoph Waltz) okazuje się, że ten ich oszukał i teraz zamierza zniszczyć ich firmę przy okazji zabierając towar i patent na niego za darmo. Zrozpaczeni mężczyźni postanawiają porwać syna Hansona, Rexa (Chris Pine).


Film niestety nie ma już świeżości i potencjału, jaki posiadał jego poprzednik. Co prawda wciąż jeszcze potrafi przysporzyć widzowi uśmiechu i pewnej całkiem solidnej dawki dobrej zabawy to nie robi tego w ten sposób, jaki robiła część poprzednia. Wyraźnie widać już, że powtarzanie pewnej konwencji zbyt długo nie przynosi tego samego efektu: zestaw zgranych kart nie daje tego samego wrażenia, gdy wtedy, gdy widzi się je po raz pierwszy. Fabuła jest słabsza niż części pierwszej, która była jakaś taka bardziej przyswajalna i lżejsza. Tutaj bohaterom kibicuje się już w mniejszym stopniu niż wcześniej. Dobrze chociaż, że do oprócz obecnego wroga w postaci zagranego przez Waltza Hansona wciąż jako widzowie mamy dostęp do polubionych w poprzedniej części postaci granych przez Kevina Spacey, Jennifer Aniston czy Jamiego Foxxa, którzy w dużym stopniu ratują produkcję. 
Film ten ma wciąż swoje plusy, pewne żarty dalej bawią jednak myślę, że lepiej będzie jeśli producenci poprzestaną na dwóch filmach z tymi bohaterami i tymi specyficznymi żartami. Na trzecią część prawie tego samego jednak już nie wystarczy, a lepiej zachować naprawdę dobrze napisanych i zagranych bohaterów w pamięci jako uczestników dobrych filmów.




Sposób na szefa

Szefowie wrogowie (Horrible Bosses)
USA 2011
reż. Seth Gordon
gatunek: komedia kryminalna 

Od dłuższego czasu miałem chrapkę na obejrzenie tego filmu. Chciałem zobaczyć jakąś lekką komedię z pewną dawką kryminalnej intrygi i akurat opis tego filmu przekonywał, że tutaj można coś takiego znaleźć. Do tego kadra aktorska zaangażowana w ten projekt wyglądała z wszech miar zachęcająco. Tak więc w cztery lata po premierze kinowej wreszcie dostąpiłem możliwości zmierzenia się z okropnymi szefami.


Trzej przyjaciele Nick (Jason Bateman), Dale (Charlie Day) i Kurt (Jason Sudeikis) mają podobne w problemy w osobach swoich przełożonych. Dave Harken (Kevin Spacey), Julia Harris (Jennifer Aniston) i Bobby Pellit (Colin Farrell) nieustannie doprowadzają ich do furii poprzez swoje zachowanie. Mężczyźni postanawiają więc wyeliminować swoich szefów. Pomóc im w tym ma przestępca znany jako Matkojebca (Jamie Foxx).


Film naprawdę dobrze się ogląda. Fabuła jest absorbująca i sprawia, że widz niemal momentalnie wsiąka w klimat produkcji. W zasadzie nie licząc trochę naiwnej końcówki wszystko układa się logicznie (jak na standardy komediowe) i przejrzyście. Doskonała w tym zasługa też aktorów wcielających się w główne role. Z trójki przyjaciół wyróżnia się chyba najbardziej mający problemy z szefową - seksoholiczką postać grana przez Charliego Day'a. Naprawdę jest przekonujący w swej nieporadności. Day od niemal początku z miejsca potrafi kupić sympatię widza. Także w rolach szefów mamy do czynienia z małym majstersztykiem. Spacey, Aniston jak i Farrell są tacy, jak być powinni. Szczególnie Farrell i jego charakteryzacja powoduje antypatię oglądających. Na szczególną uwagę zasługuje też w swojej roli Foxx.
Poziom żartów jest różny, zdarzają się sceny, gdy humor jest raczej niższych lotów, jednak twórcy nigdy nie przesadzają z nadmiarem tego typu atrakcji. Ogólnie przez niemal cały film jest zabawnie i interesująco. Za to przecież świat kocha komedie. A tu mamy przykład dobrze poprowadzonej, lekko szalonej, lekko ordynarnej ale nie przekraczającej granicy obrzydzenia dobrze zagranej komedii. Warto.





Weselne problemy

Polowanie na drużbów (The Wedding Ringer)
USA 2015
reż. Jeremy Garelick
gatunek: komedia

Co jakiś czas, przeważnie w luźny, spokojny zimowy weekend  mam ochotę porzucić ciężkie, mroczne i gęste atmosferą filmy z gatunków dramatów, thrillerów, kryminałów czy innych horrorów i lubię sobie włączyć coś lekkiego i niezobowiązującego, często też skrajnie głupiego. Mimo że nazwa bloga raczej powinna wskazywać, że filmy tu opisywane nie powinny być z zasady głupie, to właśnie wyjątki od czasu do czasu się zdarzają z powodów wymienionych w pierwszym zdaniu. Ten film jest tego świetnym przykładem. 


Szykujący się do ślubu z piękną Gretchen (Kaley Cuoco) Doug (Josh Gad) nie ma zbyt wielu znajomych i przyjaciół przez co nie znajduje nikogo, kto mógłby zostać jego ślubnym świadkiem. Postanawia więc skorzystać z usług profesjonalisty i wynajmuje mężczyznę zawodowo wcielającego się w udawanego przyjaciela, Jimmiego (Kevin Hart). Ten znajduje Dougowi jeszcze kilku innych sztucznych przyjaciół na potrzeby uroczystości...


Humor pojawiający się w tym filmie jest co najwyżej gimnazjalny. Owszem, zaobserwowałem z 4-5 scen, gdzie siłą rzeczy można (a nawet trzeba, gdyż czasem to jednak odruch bezwarunkowy) się roześmiać i gdzie faktycznie uśmiech nie schodzi z oblicza widza, jednak to nie znaczy, że poziom żartu jest szczególnie wysublimowany choćby wtedy. Otóż nie jest. Szkoda też, że film jest powielaniem wielu elementów większości płytkich komedii ostatnich dekad. Wymieniać nie trzeba, jeśli ktoś jednak zdecyduje się zobaczyć to dzieło to sam się przekona. 
Nie rozumiem czemu Amerykanie rozsmakowali się w tego typu toaletowo - kloacznym typie humoru, jednak zauważyć można rok rocznie wysyp tego typu produkcji. Tutaj do tego dochodzi wielka metamorfoza bohaterów pod koniec filmu (przewidywalna niemal od początku), co powoduje połączenie najgorsze z możliwych - kloaczny film z przesłaniem. 
Trzeba za to docenić rolę jaką odegrał Kevin Hart - naprawdę dobrze ogląda się go na ekranie. Chciałbym go zobaczyć w większej ilości filmów, tym razem może trochę lepszych. 
Na pewno produkcja ta znajdzie swoich fanów i osób, które naprawdę dobrze spędzą przy niej czas, jednak ja raczej nie polecam. Są lepsze filmy w tym gatunku.




sobota, 19 grudnia 2015

Mnisi po koksie

Purpurowe rzeki II: Aniołowie Apokalipsy (Les Rivières pourpres II - Les anges de l'apocalypse)
Francja 2004
reż. Olivier Dahan
gatunek: kryminał, thriller

W 2000 roku uzdolniony francuski reżyser Mathieu Kassovitz przeniósł na ekran powieść pana o nazwisku Jean-Christophe Grangé Purpurowe rzeki. Film z Jeanem Reno i Vincentem Casselem potrafił kupić widza swoim klimatem i naprawdę sporą dawką napięcia, mimo pewnych wad potrafił zaciekawić. Cztery lata później więc producenci postanowili odciąć kupon od sukcesu pierwowzoru i tak powstała kontynuacja. 


Tym razem komisarz Niemans (Jean Reno) przybywa do klasztoru  w Lorraine w sprawie dotyczącej zamurowanego tam żywcem człowieka. W międzyczasie młody policjant Reda (Benoît Magimel) potrąca uciekającego przed czymś człowieka o stereotypowym wyglądzie Jezusa. Okazuje się szybko, żesprawy zamurowany mężczyzna, jak i Jezusa coś łączy. Obaj policjanci przy pomocy religioznawczyni Marie (Camille Natta) muszą zmierzyć się z pradawną sektą mnichów oraz złowrogim Heinrichem von Gartenem (Christopher Lee).


Niestety film choć zapowiadał się dobrze nie stanowi tak dobrej produkcji, jak pierwsza część przygód komisarza Niemansa. Może to za sprawą zatrudnienia mniej utalentowanego reżysera, może zaś drażni brak Vincenta Cassela zastąpionego przez Magimela, a może sęk w tym, że część pierwsza była adaptacją książki, a fabuła dwójki została wymyślona na potrzeby filmu od zera?
W Aniołach Apokalipsy mamy do czynienia z mało frapującą historią sięgającej starożytności sekty (domyślnie powinien to być dobry temat), pełną kuriozalnych, durnych scen z wojowniczymi mnichami napędzanymi amfetaminą na czele, do tego ciężko nawiązać nić sympatii i porozumienia zarówno dla bohaterów pozytywnych, jak i negatywnych. Mamy do czynienia z bardzo nijaką produkcją, która chce czerpać zarówno ze wzorców zza oceanu, jak i ze swego poprzednika, jednak nie wychodzi jej to najlepiej.
Nie polecam tego filmu i jeśli ktoś oglądał część pierwszą to spokojnie może zakończyć swoją znajomością z postacią graną przez Jeana Reno na niej. 





czwartek, 17 grudnia 2015

Dwa brzegi

9 mil (El Niño)
Hiszpania 2014
reż. Daniel Monzón
gatunek: thriller, dramat

Tytułowe 9 mil czyli mniej więcej jakieś 14,5 kilometra to dystans dzielący południowy przylądek Hiszpanii, a kontynent afrykański reprezentujący przez Maroko. Jest to nie tylko miejsce dzielące dwa kontynenty oraz granica Unii Europejskiej ale też jeden z najbardziej popularnych szlaków przemytniczych łączących Europę z Afryką. Twórca Celi 211 w swym najnowszym filmie bierze na swój warsztat właśnie ten skrawek terenu. 


Niño (Jesús Castro) bieduje sobie na południu Hiszpanii imając się różnych zajęć. Gdy jego przyjaciel Compi (Jesús Carroza) składa mu ofertę zajęcia się morskim przemytem narkotyków ten nie daje się długo na siebie czekać. Campi zapoznaje go z młodym Arabem, Halilem (Saed Chatiby), który ma kontakty w narkotykowym półświatku. Tymczasem policjant Jesús (Luis Tosar) wraz ze swą partnerką Evą (Bárbara Lennie) są na tropie dużego ładunku narkotyków i ludzi za nie odpowiadających...


Wydawca promuje swój film ogłaszając go szumnie jako thriller. Nie jest to jednak szczególnie prawdą. Może i w produkcji Monzona jest kilka mocniejszych scen, jednak klimat filmu nie ma w sobie zbyt dużo z dreszczowca. Raczej film powolnej akcji. Fabuła licząca w sumie 135 minut jest moim zdaniem zbyt rozwleczona, sądzę, że gdyby skrócić go o jakieś 20 minut wyszłoby to produkcji na dobre. 
O ile wspomniana Cela 211 była świetnym filmem z bardzo klaustrofobicznym klimatem dusznego więzienia to tutaj reżyser serwuje nam podróż w rozległe i urokliwe tereny północnej Afryki i południowej Hiszpanii. Jest pięknie, przestronnie i niebezpiecznie. Czyli wszystko to tygrysy lubią najbardziej. Najlepszymi momentami filmu są sceny pogoni motorówki przemytników przez śmigłowiec z Luisem Tosarem zamontowanym w środku. Czuć adrenalinę, akcję i szybkość. Niestety inne momenty filmu są już mniej dynamiczne, nawet te, które w zamierzeniu twórców powinny takimi być. 
Szkoda też gry aktorskiej, która w tym filmie niezbyt do mnie trafiła. Znajdujący się na pierwszym planie przemytnicy są bardzo nijacy, nie wzbudzają sympatii widza. Dobrze, że główny bohater nawiązuje romans z siostrą arabskiego wspólnika, gdyż moment, w którym pokazano nagie ciało Mariam Bachir jest jednym z lepszych w filmie. Niewiele lepiej wypada też Tosar, który miał w swoim dorobku znacznie lepsze role, choćby w Słodkich snów
Mamy do czynienia z filmem niezłym, który wyróżnia się w kilku miejscach ale też czasem zalicza etapy nijakości. Solidna rzemieślnicza robota, która jednak nie może sprostać konkurencji najlepszych filmów gatunkowych. 





wtorek, 15 grudnia 2015

Klasyka kina grozy

Nosferatu wampir (Nosferatu: Phantom der Nacht)
Niemcy, Francja 1979
reż. Werner Herzog
gatunek: horror

Końcówka XIX wieku przyniosła duże zapotrzebowanie czytelników na fantastyczne fabuły, w których dobro ścierało się ze złem. Był to okres prosperity dla tak zwanych powieści gotyckich. Z tej okazji Irlandczyk Bram Stoker w 1897 roku stworzył swe największe dzieło pod tytułem Dracula powołując do życia (o ile można tak to nazwać) najbardziej znanego wampira w historii kultury popularnej. W 1922 roku powstał niemy film wzorowany na historii zaczerpniętej z książki, który dzisiaj uchodzi za pierwszy - kultowy film grozy. mianowicie Nosferatu - symfonia grozy z kultową rolą Maxa Schrecka w roli głównej. W prawie 60 lat później legendzie Drakuli chciał zaś sprostać znany i ceniony europejski reżyser Werner Herzog. 


Jonathan Harker (Bruno Ganz) dostaje list od mieszkającego w Transylwanii hrabiego Drakuli, który jest zainteresowany kupnem domu, który Harker ma na sprzedaż. Mimo ostrzeżeń swej młodej żony, Lucy (Isabelle Adjani) wyrusza on podpisać umowę z tajemniczym hrabiom. Zbliżając się do jego włości napotyka okolicznych rumuńskich chłopów i cyganów, którzy odradzają mu dalszą podróż. Mężczyzna jednak dociera do bram zamczyska zamieszkałego przez Drakulę (Klaus Kinski).


Werner Herzog jest mistrzem montażu filmowego i świetnej, choć powolnej pracy kamery. Mamy więc tutaj uchwycone piękne pejzaże, które są zarówno majestatyczne jak i ponure. Wszystko to świetnie zgrywa się z monumentalną muzyką, która podążą za kamerą podczas plenerowych sekwencji. Mamy tu do czynienia z horrorem, który nie straszy za pomocą hollywoodzkich zagrywek i tanich straszaków. Scen typowo horrorowych w manistreamowym tego słowa znaczeniu nie uświadczymy. Jednak mimo braku straszenia i efektów specjalnych Herzog buduje przygnębiający klimat za pomocą wspaniałej gry świateł i cieni, świetnej, niepokojącej muzyki i naprawdę mocnej kreacji aktorskiej Herzoga. Jego odrażający wygląd, gestykulacja czy znudzony sposób mówienia robi świetne wrażenie. Jest to pod względem gry aktorskiej bardziej styl teatralny niż filmowy, jednak zagrany na mistrzowskim poziomie. Dobrze wypadają nie tylko stworzony do roli Kinski czy późniejszy odtwórca Hitlera Ganz, ale też Roland Topor jako Reinfeld. Jego śmiech może długo chodzić za widzem. 
Herzog świetnie buduje sceny, przeplatając makabrę z łagodnością (co jest nieodzowne dla powieści gotyckich), czego najlepszym przykładem są pierwsze dwie sceny filmu - pierwsza ukazująca zmumifikowane szczątki, druga zaś zabawę dwóch małych kotków. W dalszej części filmu jest tego więcej. Szkoda, że film cierpi na nierówność w dbaniu o detale. Na przykład chata chłopska czy stroje chłopów Transylwanii są wykonane wzorowo, natomiast odwzorowanie zamku wampira, czy miasta nie stoją na najwyższym poziomie. 
Drakula Herzoga jest trochę inny niż oryginalna powieść, różnią się imiona bohaterów, różni się trochę ich zachowanie, co świetnie widać po choćby postaci Van Helsinga. Także i sam Nosferatu jest u Niemca postacią nie tyle groteskowo złą, co po prostu biednie wynaturzoną i wzmagającą współczucie do siebie. 
Myślę, że fani standardowych filmów typu horror nie mają czego szukać w tej pozycji, jednak dla miłośników europejskiego kina jest to produkcja w sam raz na zimowy wieczór.

 


niedziela, 13 grudnia 2015

Ranking Tygodnia 48

I oto bez zbędnego pisania ranking filmów za drugi tydzień grudnia:










Nietykalni bimbrownicy

Gangster (Lawless)
USA 2012
reż. John Hillcoat
gatunek: dramat, kryminał, gangsterski

Lata 1919 - 1931 to był bardzo dziwny okres w krótkiej historii Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. W tym czasie za sprawą 18. poprawki do tamtejszej konstytucji trwała w USA prohibicja alkoholowa. W kraju słynącym ze swobód obywatelskich prawnie zakazano spożywania jakichkolwiek trunków alkoholowych. Jak się później okazało nie wyeliminowano chęci picia w narodzie, lecz pozwoliło przeróżnym mafią zdobywać fortuny dzięki przemytowi alkoholu. Byli też i zwykli leśni bimbrownicy, o których to opowiada ten film. 



Poznajemy rodzeństwo Bondurant, które gdzieś w wiejsko - leśnej scenerii południa USA zarabia na życie trudniąc się pędzeniem i sprzedawaniem detalicznym, jak i hurtowym bimbru. Mającym układ z lokalnymi stróżami porządku braciom Forrestowi (Tom Hardy), Howardowi (Jason Clarke) i Jackowi (Shia LaBeouf) wiedzie się dobrze do czasu, gdy z Chicago przyjeżdża bezwzględny policjant Charlie Rakes (Guy Pearce). 


Film korzysta z kilku cieszących się uznaną marką współczesnych gwiazd kina. Mamy tutaj Hardy'ego, Pearce'a, LaBeoufa (który jak prawie zawsze da sobą pomiatać) ale także Gary'ego Oldmana, Jessicę Chastain czy Mię Wasikowską. Szkoda, że rola Oldmana jest tak krótka, gdyż jego postać jest jedną z najlepiej wykreowanych osób w produkcji. Chętnie zobaczyłby go w większej ilości scen. Także obecność kobiet na ekranie jest zdawkowa i niezbyt dobrze wykorzystana. Panie Chastain i Wasikowska nie miały czasu się zbyt dobrze pokazać i w sumie są ale dodane na siłę, tak jakby ich nie było. Hardy przypomina mi tutaj samego siebie z Brudnego szmalu,a LaBeouf jest irytujący tak jak zwykle.
Fabuła nie toczy się jakimś zaskakującym, narwanym rytmem, jest stonowana, choć czasem w odpowiednim miejscu przyspiesza. Boli trochę rola Peare'a, którego bohater jest do bólu jednowymiarowy i przewidywalny. Szkoda, że twórcy nie obdarzyli go choć jednym ludzkim przymiotem. 
Natomiast naprawdę pasuje tutaj muzyka, dekoracje są bardzo starannie wykonane, także lokalizacja została wybrana wzorcowo. 
Nie oczekując filmu pokroju Nietyklanych można całkiem nieźle bawić się oglądając ten film. Szkoda tylko, że postaci zbytnio nie dają się lubić, są czarno - białe i w sumie mało obchodzi nas ich dalszy los. Obejrzeć można, jednak nie jest to film, który będzie pamiętało się przez długi okres czasu. 




Ziemie jałowe

Mad Max: Na drodze gniewu (Mad Max: Fury Road)
Australia, USA 2015
reż. George Miller
gatunek: sensacyjny, sci-fi

W 36 lat po premierze pierwszej części Mad Max'a z początkującym wtedy Melem Gibsonem i w 30 lat po trzeciej części sagi siedemdziesięcioletni George Miller powrócił do swej kultowej postaci Maxa Rockatansky'ego i postanowił ją odgrzać przy okazji obsadzając w roli głównego bohatera mającego okres swego aktorskiego prosperity Toma Hardy'ego. Biorąc pod uwagę sam wynik osiągnięty przez boxoffice można uznać, że się opłacało. 


W postapokaliptycznym świecie z rządzonej przez samozwańczego tyrana Wiecznego Joe (Hugh Keays - Byrne) Cytadeli ucieka uzbrojona ciężarówka prowadzona przez Furiozę (Charlize Theron), która porywa żony dyktatora z zamiarem wywiezienia ich w bezpieczne miejsce. Szybko za nimi rusza pościg dowodzony przez samego Wiecznego Joe. Jednego z wojowników tyrana, Nuxa (Nicholas Hoult) przy życiu podtrzymuje Max (Tom Hardy), który dostarcza mu swej krwi. 


Film ten składa się w sumie z jednego wielkiego pościgu. Dwie godziny ciężarówka ucieka, a troglodyci ją gonią. Pogoń przez pustkowie wygląda fajnie, mamy wszechobecną pustynię, wymyślne pojazdy, nieźle wyglądające stroje i zwyczaje ostatnich żyjących ludzi. Sama gonitwa przez pustynie byłaby fajna, gdyby trwała 20-30 minut, a resztę filmu stanowiłaby jakaś fabuła. Niestety fabuły tu nie ma żadnej, jest tylko pościg, który po kilkunastu minutach staje się monotonny. Komputerowe efekty specjalne ograniczono do minimum, co się chwali w XXI wieku, jednak na przykład sceny wybuchów to poziom filmowego Wiedźmina. 
Film ten zbiera pozytywne recenzje ze względu na intensywność etc i co ciekawe ma duże szanse na Złote Globy czy nominację do Oscara. Ja tego nie rozumiem, gdyż film jest naprawdę jednowymiarowy i po prostu nudny w swej intensywności. 
Mimo zatrudnienia ciekawych nazwisk aktorskich, jak Hardy'ego czy Theron film aktorsko dużo nie wnosi, gdyż ci aktorzy nie mają zbytnio gdzie się pokazać. Główne postaci wygłaszają co najwyżej kilkanaście zdań w sumie, porozumiewają się przeważnie w kilku słowach. Można byłoby zatrudnić noname'ów za 10% gaży i wyszłoby na to samo.
Na 2017 rok zapowiedziano Mad Max: Pustkowie. Jeśli zapowiada się na dwie godziny tego samego to wielka szkoda, gdyż ten postapokaliptyczny świat ma w sumie duży potencjał. Potencjał, który ten film jednak zmarnował. 





piątek, 11 grudnia 2015

Islandzka gangsterka

Zagrywka Czarnego (Svartur á leik)
Islandia 2012
reż. Óskar Thór Axelsson
gatunek: kryminał 

Po raz pierwszy w życiu udało mi się obejrzeć film pochodzący z Islandii. Film, który nie jest koprodukcją z innym, większym krajem tylko stricte będący wyprodukowany przez potomków Wikingów, którzy przed ponad tysiącem lat zasiedlili wcześniej bezludną wyspę. Byłem zaciekawiony jakością kinematografii w kraju, którego ludność jest porównywalna do zaludnienia średniej wielkości miasta w Polsce. 


Koniec 1999 roku, Reykjavík. Młody Stebbi (Thor Kristjansson) ma kłopoty. Po pijaku wdał się w bójkę w barze i teraz grozi mu więzienie. Wychodząc z aresztu napotyka przed wejściem starego znajomego z dzieciństwa, Totiego (Jóhannes Haukur Jóhannesson), który poleca mu swojego adwokata, który powinien wygrać sprawę. W zamian za pomoc Toti wymaga odwdzięczenia się. Stebbi dołącza więc do organizacji przestępczej Totiego sterowanej przez psychopatycznego Bruna (Damon Younger).


Film ten otrzymał w rodzimym kraju trzy statuetki i aż dziesięć nominacji do krajowych nagród filmowych. Bo Islandia też posiada swoje prestiżowe nagrody, zatytułowane Edda. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że na Islandii zbyt dużo produkcji nie wychodzi to nie znaczy, że ten film jest tak dobry - po prostu tam chyba prawie wszystko co zostanie wyprodukowane może liczyć na jakieś nominacje. Bo film ten jest ogólnie rzecz biorąc półamatorski, posiada typową dla niskobudżetowych filmów gangsterskich z innych krajów fabułę, nie wyróżnia się praktycznie niczym od swego gatunkowego rodzeństwa ze świata (nie licząc może gwałtu homoseksualnego, którego doświadcza główny bohater). Jest to produkcja, o której zapomnieć bardzo szybko, bo w sumie nie ma tam wielu ciekawych pomysłów. 
Gra aktorska także jest raczej bliższa M jak Miłość niż hollywoodzkim produkcji. Większość aktorów to praktycznie amatorzy, okazjonalnie występujący w rodzimych filmach. Największą wcześniejszą rolą głównej postaci był występ w  Islandzkiej masakrze harpunem wielorybniczym. Inna grająca tu aktorka, María Birta na co dzień pracuje w stołecznym sklepie odzieżowym. Nie przeszkadzało jej to jednak dostać statuetki za najlepszą rolę żeńską. Wielkiej kreacji tu zbytnio nie stworzyła ale na szczęście pojawiła się w film nago. Brak nagiej sceny z nią w tym film byłby wielką stratą dla europejskiej kinematografii. Niestety więcej jest scen z obnażonymi penisami. Ale co kto lubi.
Jak na film budżetowy mamy do czynienia z czymś niezłym, jednak oceniając obiektywnie (słaba fabuła, marna gra aktorska, amatorski montaż) mamy do czynienia z bardzo przeciętną produkcją. Chociaż jako ciekawostkę warto zobaczyć. 






środa, 9 grudnia 2015

Afryka wciąż w ogniu

Beasts of No Nation
USA 2015
reż. Cary Fukunaga
gatunek: dramat, wojenny

Temat wojen domowych we współczesnej Afryce, szczególnie tych z wykorzystaniem w działaniach zbrojnych dzieci to temat dość eksploatowany we współczesnej kinematografii opisującej ten kontynent. Przykładem takich filmów są choćby opisywane już na tym blogu wcześniej co najmniej dobre Wiedźma wojny i Krwawy diament. Najnowszy film o tym zaniedbywanym wciąż przez świat problemie opowiedzieć postanowił reżyser nagradzanego i popularnego serialu Detektyw, Cary Fukunaga. 


Współczesna Afryka. W nienazwanym kraju ogarniętym wojną w strefie buforowej żyje wraz z rodziną młody Agu (Abraham Attah). Niezbyt dostatnie ale w sumie szczęśliwe dzieciństwo przerywa przybycie do wioski wojsk, które bierze mieszkańców za szpiegów i pomagierów rebeliantów co skutkuje zabiciem tych, którzy nie zdążyli uciec. Rozdzielony od matki i siostry, które wyjechały z miasta w ostatniej chwili i od zabitych ojca i brata Agu ucieka do buszu. Tam napotyka się na oddział młodocianych rebeliantów, którym dowodzi charyzmatyczny komendant (Idris Elba). Niemający wyboru Agu zostaje wcielony do oddziału. 


Film został wyprodukowany przez Netflix. Netflix jest to wciąż niedostępna w Polsce telewizja internetowa oparta na potężnym systemie VOD oraz produkująca własne seriale, z których najbardziej znanym jest popularny również w naszym kraju polityczny House of Cards. Właściciele Netflixa postanowili po raz pierwszy nakręcić film, który choć trafił do emisji w kilkunastu kinach od razu w dzień premiery został też udostępniony na VOD. Miło, że ten wciąż rosnący w siłę gigant zaangażował się w taki dość autorsko - artystyczny film. 
Temat choć już wyeksploatowany przez wcześniejsze produkcje wniósł trochę nowego do gatunku wojennych filmów afrykańskich. Paradoksalnie najlepsze sceny są tutaj jednak te, które mają najmniej wspólnego z wojną. Dla mnie już pierwsza scena z dziećmi biegającymi z obudową telewizora po wiosce jest najlepsza i najbardziej zapadająca w pamięć. Trochę natomiast szwankuje ogólna fabuła, która jest bardzo chaotyczna, nie ma w niej jakiejś logiki, czy schematu działań od pkt A do Z, po prostu akcja idzie do przodu jednak bez większych zawirowań fabularnych. 
Dobrą rolę zagrał młody Ghańczyk Attah, który zyskał dzięki temu kilka prestiżowych nagród. Dobrze oglądało się też Elbę jako egocentrycznego dowódcę oddziału. O ile nie widzę go w roli nowego Bonda (o czym się dość głośno mówi) to naprawdę uważam, że jest utalentowanym aktorem i chętnie obejrzę nowe produkcje z nim w roli głównej. 
Sam film był nagrywany w Ghanie, choć  nie dzieje się w jakimś nazwanym kraju. Oprócz wojsk ONZ nie mamy tutaj do czynienia też z jakąś rzeczywistą stroną konfliktu, gdyż same skróty organizacji rebelianckich też są nierzeczywiste. Ale w samej Afryce każdego miesiąca jest tyle nowych konfliktów domowych, że tutaj pokazane są uniwersalne zdarzenia w skali kontynentu.
Mamy do czynienia z filmem całkiem dobrym, jednak zbyt moim zdaniem wydłużonym, który jest pozbawiony większego polotu. Do tego czerpie z dość wyeksploatowanego tematu. Jeśli nie widziało się innych produkcji tego typu na pewno oceni się film Fukunagi wyżej. Ale i tak myślę, że warto zobaczyć ten film i poznać historię Agu,