piątek, 29 kwietnia 2016

Ranking Miesiąca 16

I oto dzisiaj ranking za kwiecień 2016.



























Ranking Tygodnia 67

Kończy się miesiąc, dodatkowo zaczyna się długi weekend więc choć tydzień się nie kończy to raczej więcej filmów już na blogu się w najbliższych dniach nie pojawi, więc bardzo skromny ranking dla zachowania ciągłości.







Sprośny dziadek

Co Ty wiesz o swoim dziadku? (Dirty Grandpa)
USA 2015
reż. Dan Mazer
gatunek: komedia

Robert De Niro uchodzi (i to dość zasłużenie) za ikonę nie tylko amerykańskiego ale i światowego kina. Urodzony w 1943 roku aktor wystąpił przez trwającą od niemal pół wieku karierę w masie cenionych do dzisiaj filmów, otrzymał kilka znaczących nagród filmowych i trwale zapisał się w historii kinematografii. Jednak w ostatnich latach stało się coś niepokojącego, gdyż aktor dobierał role dość kontrowersyjnie. A rola w tym filmie dla wielu okazała się zbyt dużym szokiem.


Wkrótce po pogrzebie żony Dick Kelly (Robert De Niro) wyrusza w podróż na Florydę ze swoim wnuczkiem Jasonem (Zac Efron). Jason za kilka dni ma poślubić apodyktyczną dziewczynę będącą córką wspólnika swego ojca - prawnika, w którego kancelarii pracuje. Jednak swobodny tryb bycia dziadka sprawia, że chłopak zastanawia się nad swoim życiem...


Gdy napiszę, że reżyser tego filmu to twórca scenariuszy do takich filmów, jak Ali G, Borat i Bruno to chyba wiadomo z jakiego typu produkcją będziemy mieli do czynienia. Jednak to, co moim zdaniem przystoi Sachy Baronowi Cohenowi czy tutaj Zacowi Efronowi to aktor tego formatu, jak De Niro nie powinien się zniżać do tego typu poziomu. Tak jak Luciano Pavarotti czy Placido Domingo nigdy nie zaśpiewali disco polo, tak legenda aktorstwa nie powinna występować w tak fekalnym filmie. Rozumiem, że z wiekiem coraz ciężej znaleźć dobrą rolę dla siebie, a fakt, że De Niro posiada pięcioletnią córkę sprawia, że trzeba podreperować budżet, jednak to nie znaczy, że trzeba łasić się na rolę taką, jak tu. Przykład Bruce'a Derna pokazuje, że można dostać dobrą rolę w podeszłym wieku. Nie spodziewałem się, że w ustach tego aktora będę musiał słuchać zdań typu Bujajcie się i zapładniajcie, najlepszym prezentem dla dziadka jest laska z college'u, który wybzyka go bez gumy, Od 15 lat nie bzykałem, chce mi się dymać, dymać, dymać! czy Bardziej by mnie kręciła Queen Latifah waląca mi klocka do ust z balkonu. W tym filmie widzimy upadek legendy i koniec De Niro. Bardzo smutny koniec. Chociaż aktor ma już terminarz filmowy na następne dwa lata to jeśli wszystko będzie wyglądało tak, jak tu to chyba zrezygnuję z filmów z jego udziałem. 
Sam humor w Dirty grandpa ogranicza się do wulgarnych seks aluzji i maltretowaniu psychicznym i fizycznym postaci granej przez Efrona. Aluzji i nawiązań do odbytu Efrona i zapowiedzi penetracji tegoż odbytu jest tak wiele, że ich częstotliwość jest większa niż jedna na minutę. Nudzić to powinno nawet największych fanów fekalnych produkcji, bo ileż można o tym słuchać? Cały film miał może trzy - cztery zabawne sceny, gdzie naprawdę się śmiałem, choć oczywiście to ciągle był ten sam najniższy rodzaj humoru, jednak całość sprawia, że jest to naprawdę niestrawna produkcja.





środa, 27 kwietnia 2016

Śpiąca kurewna

Śpiąca piękność (Sleeping Beauty)
Australia 2011
reż. Julia Leigh
gatunek: dramat, erotyczny 

Filmów, które traktowały o prostytucji, jako sposobie na życie i łatwy dorobek było w kinematografii wiele. Sam na tym blogu pisałem o Piękności dnia, Młodej i pięknej czy Dziewczynie zawodowej lub choćby w pewnym sensie wpisującą się w tematykę kupczenia ciałem Malenie. Opisywany właśnie film także odnosi się niejako do najstarszego zawodu świata,choć w pewnej wariacji. 


Lucy (Emily Browning) przybyła na studia do Sydney z Perth. Mimo że ima się przeróżnych prac dorywczych od pomocy biurowej przez sprzątanie w kawiarni po branie udziału w jakichś eksperymentach medycznych ciągle brakuje jej pieniędzy, przez co grozi jej eksmisja. Pewnego razu dziewczyna znajduje w gazecie ogłoszenie, w którym poszukiwane są dziewczyny do obsługi kelnerskiej na zamkniętych przyjęciach. Jak się okazuje, praca ma też jednak drugie dno...


Film ten na poziomie pomysłu jest na pewno zarysowany bardzo ciekawie i mimo wszystko całkiem oryginalnie. Zapewne dzięki temu dostał się swego czasu do oficjalnej sekcji festiwalu w Cannes, gdzie co zrozumiałe przepadł. Niestety warstwa techniczna, jak i fabularna oraz w dużej mierze aktorska stoi już na bardzo ale to bardzo niskim poziomie. 
Dostajemy film, który jest zlepkiem słabo połączonych lub wcale niepołączonych ze sobą scen z życia bohaterki. Więc widzimy jak Lucy przez chwilę uczestniczy w eksperymencie medycznym, potem moment coś sprząta, kseruje w biurze, wysłuchuje skarg współlokatorów czy snuje się po ulicy. Gdy znajduje zaś pracę widzimy znów sceny, gdzie półnago obsługuje starszych jegomości, by za jakiś czas zostać bez słowa tytułową śpiącą królewną, gdzie śpiąc w pokojowym łożu zdaje się na łaskę bogatych emerytów, którzy mogą z nią robić prawie wszystko. Co ciekawe dziewczyna nie zadaje żadnych pytań, na wszystko się zgadza, jest bardzo nijaka jako postać filmowa. Najgłupsza zaś scena, to taka, gdy po potrzebująca pieniędzy Lucy po dostaniu pierwszej wypłaty wyciąga zapalniczkę i dosłownie puszcza zarobioną ciałem gotówkę z dymem.
Naprawdę chciałbym za coś pochwalić film, ale nic go nie ratuje. Jest tylko odrobinę lepszy od strasznego gniota, jakim był wymieniony na wstępie film z udziałem Sashy Grey. Nie polecam, duży zawód.





niedziela, 24 kwietnia 2016

Ranking Tygodnia 66

W tym tygodniu niezbyt licznie ale za to całkiem dobre filmy w zestawieniu.








Deszczowy morderca

Zagadka zbrodni (Salinui chueok)
Korea Południowa 2003
reż. Joon-ho Bong
gatunek: kryminał


Filmy kryminalne podchwytujące temat seryjnych morderców będących psychopatami to wydawać by się mogło bardzo wyeksploatowanym tematem, które kino przerobiło na całą masę możliwych sposobów. Jednak polski widz przeważnie styka się z anglojęzycznym podejściem do sprawy, ewentualnie może trafia na hiszpańskojęzyczne lub francuskie produkcje. Kino azjatyckie, które też potrafi stworzyć tego typu film jest u nas w zasadzie nieznane. Także cieszę się, że mogę przedstawić ten film z Korei Południowej. 


Film zaczyna się w 1986 roku. Akcja przenosi nas do prowincjonalnego koreańskiego miasteczka, przez które przetacza się fala zbrodni. Lokalna policja musi zmierzyć się ze sprawą mordercy, który to zabija kobiety w czasie ulewnych deszczy. Do pomocy w tej sprawie przybywa z Seulu młody detektyw Seo Tae-Yoon (Sang - kyung Kim), który dołącza do zespołu dowodzonego przez Parka Doo-Mana (Kang-ho Song).


Wątek fabularny pod względem powiązań zabójstw z padającym deszczem przypomina mi grę Heavy Rain (swoją drogą polecam. Jednak akcja filmu jest wzorowana na motywach faktycznej sprawy, która nawiedziła Koreę Południową przed trzema dekadami. Właśnie fakt, że to co oglądamy na ekranie jest oparty na faktach sprawia, że ogląda się to z dodatkowym zainteresowaniem. Film ten skupia się głównie na zachowaniu i emocjach policjantów, którzy pracują nad tym przygnębiającym śledztwem. Pokazywana praca policji jest tutaj wciąż na pierwszym planie. A jest co pokazywać, bo widz prześledzi całe prowadzone dochodzenie z punktu widzenia lokalnych sług prawa (plus gościa ze stolicy). A często jest to wymuszanie korzystnych dla policji zeznań podczas przesłuchań, ukazanie tortur czy bicia, które mają często po prostu doprowadzić do wskazania kozła ofiarnego. Naprawdę mamy do czynienia z dusznym, męskim kinem, gdzie może nie ma zbyt wiele akcji, jednak ogląda się wszystko jednym tchem, a to za sprawą wciągającej historii i naprawdę gęstego klimatu. Nie ma co przedłużać - jeśli lubiło się Siedem czy Zodiaka i innego tego typu produkcje trzeba poświęcić czas na ten oryginalny, azjatycki (a tą azjatyckość widać tu niemal na każdym kroku, co czasem jest na plus, a czasem na minus) film. Polecam! 







sobota, 23 kwietnia 2016

Szykowny powrót

Projektantka (The Dressmaker)
Australia 2015
reż. Jocelyn Moorhouse
gatunek: dramat, komedia

Australijska reżyserka Jocelyn Moorhouse nie jest raczej zbyt rozpoznawalna ze swoich wcześniejszych dzieł, których zrobiła dotychczas mimo 56 lat na karku tylko cztery (wliczając już opisywany film), chociaż produkcje te były całkiem chwalone. Teraz wraca po długiej, osiemnastoletniej przerwie z filmem na podstawie Rosalie Ham, zaś by pomóc w rozgłosie tej produkcji zdecydowano się zatrudnić znaną choćby z Titanica Kate Winslet.


Jest rok 1951. Do pustynnego miasteczka gdzieś w Australii po 25 latach wraca Myrtle "Tilly" Dunnage (Kate Winslet). Chce ona wyjaśnić przyczyny śmierci małego chłopca, przez zgon którego musiała opuścić w dzieciństwie miasteczko. Kobieta wracająca do domu stukniętej matki (Judy Davis) musi zmierzyć się z niechęcią całego lokalnego społeczeństwa. Pozytywny stosunek ma do niej tylko młodszy od Myrtle Teddy (Liam Hemsworth). 


Pierwsze co mi się rzuciło w oczy po obejrzeniu tego filmu to myśl, że ktoś popełnił tu liczne wpadki castingowe. Główną bohaterką jest tutaj w rzeczywistości ponad 40. letnia Winslet, której postać jest znacznie odmłodzona i ma w filmie około 31 - 33 lat. Grany przez Hemswortha Teddy ma ją pamiętać z młodości, nim ta wyjechała z miasta. Tyle, że sam aktor ma dokładnie tyle lat ile bohaterka jest poza miasteczkiem. Dodatkowo jej przyjaciółka z klasy, Gertruda (w tej roli Sarah Snook) jest od Winslet o 12 lat młodsza. Rozumiem, że w takich pustynnych osadach na pustkowiu do klas nie chodziły dzieci z poszczególnych roczników, a raczej zbieranina kilku lat, ale 12 lat to trochę przesada. Dlatego całość castingowo mimo że aktorzy nie są źli jest moim zdaniem niedopasowana a to źle świadczy o producentach filmu.
Podobał mi się za to klimat takiej zaściankowej osady na środku niczego, przypominający westernowe miasteczka. Typowo westernowa muzyka pojawiała się dodatkowo w kilku wstawkach i to też ów klimat wzmacniało. Cała fabuła choć mocno feministyczna i kręcąca się wokół głównej bohaterki jest poprowadzona całkiem zręcznie i sprawnie. Dwie godziny filmu może nie zlecą jak z bicza strzelił, ale na pewno produkcja ta nie dłuży się aż nadto.
Całość ogląda się dość dobrze, więc na pewno nie jest to strata czasu. Do tego kadra aktorska (z dodatkowo znany między innymi z ról Elronda czy agenta Smitha Hugiem Weavingiem) sprawia, że ogląda się to dobrze. Także mimo pewnych wad na pewno nie jest to strata czasu.




wtorek, 19 kwietnia 2016

Dzikie pola

Aferim!
Rumunia 2015
reż. Radu Jude
gatunek: dramat, western

W ostatnim czasie prawdziwy renesans przeżywają artystyczne filmy zrealizowane w czarno - białej technice. Niejako stoją one w totalnej opozycji do wielomilionowych widowisk z superbohaterami. I o ile pod względem komercyjnym są one na straconej pozycji, to od strony twórczej wychodzi to twórcom naprawdę dobrze. Na tylko tym blogu pojawiły się takie czarno - białe produkcje, jak oscarowa IdaNebraska czy W objęciach węża. Tym razem kilka zdań o kolejnym udanym filmie zrealizowanym w ten sposób. 


W filmie przenosimy się do roku 1835, by wraz z bohaterami przemierzyć znaczną część Wołoszczyzny (dla mniej zorientowanych - kraina historyczna w Rumunii). Policjant Costandin (Teodor Corban) wraz z pomagającym mu synem Ionitą (Mihai Comănoiu) poszukują zbiegłego cygańskiego niewolnika Carfina (Toma Cuzin), zbiegłego z majątku bojara Iordache (Alexandru Dabija)...


To dość nietypowy film, z racji tego, że mamy do czynienia z rumuńską produkcją z pogranicza westernu (a właściwie easternu), który dzieje się nie w miejscach i czasach kiedy zdobywano Dziki Zachód, a  na rubieżach cywilizacji, zacofanej Wołoszczyźnie. Najlepsze co udaje się twórcom to zaś świetne przeniesienie specyfiki tego regionu i pokazanie w jaki sposób myśleli i zachowywali się ówcześni autochtoni tam żyjący. Oddanie klimatu tych rumuńskich wsi i osad to naprawdę wielki plus tego filmu (mało jest podobnych produkcji). Mamy tu taki dość typowy film drogi, gdzie pełno jest dłużyzn, gdy bohaterowie jadą i jadą przez lasy i wsie tocząc ze sobą dialogi. Dla wielu ludzi to zapewne nie jest zbyt atrakcyjna forma kina, jednak dialogi stanowią zaraz po ogólnym przedstawieniu świata drugą mocną stroną produkcji. Trzeba przyznać, że autorzy, którzy za nic mają obowiązującą poprawność polityczną i w usta swoich bohaterów wkładają wiele kontrowersyjnych panujących w tamtych czasach poglądów. Do tego w dość tragikomiczny sposób pokazują sytuację niewolników cygańskich, od których jednak gorzej traktowani byli Żydzi, których na Wołoszczyźnie nie uznawano za ludzi. Jest wiele smaczków w tym filmie, które jednak należy wyłapać samemu oglądając tę specyficzną produkcję. Polecam. 





niedziela, 17 kwietnia 2016

Ranking Tygodnia 65

I jak zawsze pod koniec tygodnia zestawienie filmów obejrzanych w ostatnich siedmiu dniach.











Policjanci i złodzieje

Doberman (Dobermann)
Francja 1997
reż. Jan Kounen
gatunek: sensacyjny 


Z czynnych francuskich aktorów aktualnie najbardziej lubię oglądać na ekranie Vincenta Cassela (uważam go za jednego z lepszych w swoim fachu nie tylko w Europie ale i na świecie). Dlatego w miarę regularnie staram się oglądać filmy z jego udziałem, chociaż i tak tych, których jeszcze nie zobaczyłem jest więcej.Tym razem trafiłem na film, w którym aktor gra po raz kolejny ze swą przyszłą żoną, Monicą Bellucci, więc uznałem, że to pozycja warta uwagi choćby dla tej pary. 


Nie mamy do czynienia z jakąś bardzo skomplikowaną fabułą. Gangster o pseudonimie Doberman (Vincent Cassel) wraz ze swoją głuchoniemą dziewczyną Nathalie (Monica Bellucci) dowodzi bandą złożoną z przeróżnych psychopatów. Po tym, gdy napadają na jeden z paryskich banków ścigać ich zaczyna bezwzględny inspektor Cristini (Tchéky Karyo). Zamierza wykorzystać do tego celu transwestycką prostytutkę Sonię (Stéphane Metzger).


Mamy do czynienia z filmem bardzo komiksowym w swej stylistyce. Poczynając od niektórych kadrów stylizowanych na komiksowe paski, po mocno przerysowane, groteskowe wręcz postaci wszystko układa się tu po komiksowemu właśnie. Mamy tutaj do czynienia ze starciem psychopatycznych przestępców z równie psychopatycznym policjantem, przez co granica między dobrem a złem w filmie praktycznie nie istnieje. Całość zaś jest bardzo brutalna nawet jak na film akcji. Mamy do czynienia z bezkompromisową historią przedstawioną bez żadnych ugrzecznień. Także posoka leje się tu strumieniami, niejeden mózg ląduje na ścianie, a dużą część akcji dzieje się w klubie transwestytów. Także fani wyrafinowanych i subtelnych produkcji raczej nie powinni czego tu szukać. Mnie osobiście kilka aspektów tego filmu przypadło do gustu, w kilku zaś fragmentach miałem całej produkcji serdecznie dość. Jednak jako typowo męskie kino akcji film spełnia swoją rolę całkiem dobrze. Wspomniani na wstępie Cassel i Bellucci nie odegrali tu jakichś wielkich, przełomowych ról jednak nie najgorzej wpisali się w typową dla tego filmu konwencję. Jeśli więc chce się obejrzeć nieco inne niż amerykańskie intensywne kino akcji to ten film jest wart polecenia. Ale pamiętać trzeba, że nie będzie to żadne wielkie kino.

 


Wielka mistyfikacja

Iluzjonista (The Illusionist )
USA, Czechy 2006
reż. Neil Burger
gatunek: dramat, romans, fantasy

Istniejące przez pół wieku w latach 1867 - 1918 państwo znane jako Austro - Węgry mimo dość krótkiego czasu występowania dość znacząco zaznaczyło się w historii (III Rzesza zaznaczyła się znacznie bardziej mimo 12 lat swego trwania). Ten kuriozalny twór państwowy będący mieszaniną różnych nacji i grup kulturowych jednak dość słabo zaznaczył się w kinematografii. W sumie oprócz naszych C.K. Dezerterów  i klasycznych opowieści o cesarzowej Sisi nie przychodzi mi nic do głowy. Dlatego z radością przyjąłem wiadomość, że opisywany właśnie film dzieje się w tym kraju. 


Poznajemy historię robiącego furorę w stołecznym Wiedniu iluzjonisty znanego jako Eisenheim (Edward Norton). W czasie jednego z występów spotyka swą znajomą z dzieciństwa, księżną von Teschen (Jessica Biel), w której jest z wzajemnością zakochany. Księżna jest jednak narzeczoną następcy tronu, okrutnego księcia Leopolda (Rufus Sewell), który nakazuje inspektorowi policji (Paul Giamatti) aresztowanie magika.


Film ten posiada wszędzie bardzo wysoką średnią ocen. Nawet przeglądając liczne oceny moich znajomych widzę, że nikt nie dał tej produkcji mniej niż siedem na dziesięć gwiazdek na filmwebie. Cóż, jak dla mnie to jednak oceny mocno zawyżone, gdy uważam ten film Burgera za mocno średni. Owszem, dbałość o detale, scenografia i ogólny klimat tamtych czasów stoi na bardzo dobrym poziomie. Także gra aktorska (w szczególności Norton), jak i praca kamery - tutaj ciężko mieć jakieś zarzuty. Jednak cała reszta jest naprawdę mocno przeciętna. Historia jest bardzo banalna,prosta i nieskomplikowana. Same pokazy iluzjonistyczne nie zostały jak dla mnie zrobione zbyt dobrze, a niektóre pokazy są mocno nielogiczne i bardziej pasują do świata Harry'ego Pottera niż naszego smutnego padołu łez. Dlatego też zakwalifikowałem ten film jako w pewnym sensie fantastyczny. Także sama historia miłosna głównej pary jest moim zdaniem niewiarygodna. Nie czuć też między tymi postaciami jakiejś szczególnej chemii. Reasumując - na mnie wielkiego wrażenia ten film nie zrobił, jednak zapewne patrząc na oceny znajdzie on masę fanów. Dlatego warto przekonać się samemu.




sobota, 16 kwietnia 2016

Kobieta zawodowa

Nikita (La Femme Nikita)
Francja 1990
reż. Luc Besson
gatunek: sensacyjny

W tym tygodniu obejrzałem już jeden film Bessona, Piąty element z 1997 roku. Tym razem przypomniałem sobie jego film z roku 1990, który pozwolił utorować reżyserowi drogę do Hollywood oraz był niejako doskonałą rozgrzewką do znakomitego późniejszego Leona zawodowca. Pamiętam, że oglądałem ten film dawno temu, jeszcze na początku podstawówki i to był chyba pierwszy z filmów, który zrobił na mnie wrażenie. I po latach oglądany ponownie muszę przyznać, że wciąż trzyma poziom.


Młoda narkomanka Nikita (Anne Parillaud) wraz z kolegami napada na aptekę. Podczas policyjnej interwencji zabija policjanta, za co trafia za kratki. Jednak zamiast odsiadywać wyrok trafia do ośrodka szkoleniowego dla zabójców pracujących dla rządu. Tam pod okiem niejakiego Boba (Tchéky Karyo) przechodzi kilkuletnie szkolenie. Po wyjściu z ośrodka poznaje kasjera Marca (Jean-Hugues Anglade), z którym zamieszkuje. Po kilku miesiącach jednak przeszłość daje o sobie znać po raz pierwszy...


Takie filmy sensacyjne lubię! Nie jest to produkcja, gdzie scena akcji goni scenę akcji i nie ma chwili spokoju. Tutaj choć jest trochę dłużyzn i monotonii to w pewnym momencie producenci włączają pewny przeskok i akcja wskakuje na wyższy poziom. Sceny strzelanin mimo, że mają już ponad ćwierć wieku nie zestarzały się ani trochę i uważam, że to jedne z lepszych strzelanych scen w historii kina (a sekwencja pierwszego zabójstwa, jakiego dopuszcza się Nikita - filmowa poezja!). Choć sceny akcji to tutaj może 10-15 procent całego niemal dwugodzinnego filmu to i tak sądzę, że to wystarczy i tylko dla nich warto obejrzeć film. Oprócz tego mamy pokazaną też przemianę głównej bohaterki z przygłupiej ćpunki w samoświadomą kobietę, pełną uroku ale i śmiertelnie niebezpieczną. Cudowną rolą jest tutaj postać Czyściciela grana przez Jeana Reno. Epizodyczna postać jest chyba najbardziej zapadającą w pamięć osobą w filmie. Oraz zapowiedzią przyszłego Leona, w którego aktor wcieli się w jednym z następnych filmów Francuza. 
Sądzę, że film ten, choć nie stał się kultowy, jak wspomniany już Leon (może to kwestia braku wyrazistego przeciwnika, którego tutaj brakuje, a który Leon za sprawą świetnego Gary'ego Oldmana posiada) to jest jak najbardziej warty polecenia, gdyż to kawał dobrego kina. Jeśli ktoś polubił Leona zawodowca, a nie widział jeszcze Nikity to nie powinien się zastanawiać. 






środa, 13 kwietnia 2016

Złodziejskie uczucia

Focus
USA 2015
reż. Glenn Ficarra, John Requa
gatunek: komedia kryminalna

Zawsze lubiłem oglądać na ekranie występującego w tym filmie Willa Smitha. Trochę nadużył mojego widzowskiego zaufania fatalnym 1000 lat po Ziemi, którego nawet nie dałem rady obejrzeć do końca, jednak całokształt ma wciąż imponujący. Dodatkowo w filmie tym występuje urocza Margot Robbie, która bardzo spodobała mi się w zwiastunie do Legionu samobójców więc chciałem zobaczyć, jak radzi sobie w innej roli niż ta z Wilka z Wall Street. Trailer Focusa nie zrobił na mnie większego wrażenia, jednak chciałem wreszcie przekonać się, jak wypada finalna, całościowa wersja. 


Fabuła nie jest specjalnie skomplikowana i trudna w odbiorze. Jess (Margot Robbie) próbuje okraść Nicky'ego (Will Smith). Nie wie jednak, że mężczyzna jest doświadczonym oszustem, który szybko odkrywa jej zamiary. Zauroczona zdolnościami Nicky'ego dziewczyna prosi go o terminowanie u niego sztuki złodziejstwa. Ten pozwala dołączyć Jess do swej szajki. Wkrótce zacznie ich łączyć wzajemne uczucie. 


Film jest pod każdym względem poprawny. Posiada bardzo sztampowy, niezaskakujący i pełen różnych nielogiczności ale znośny scenariusz, dobrą hollywoodzką grę aktorską, ciekawe miejsca, w których toczy się akcja. Ogólnie jednak oglądając film przypomniało mi się stwierdzenie męczenie buły. Ten film właśnie jest takim męczeniem buły. Wciąż ogląda się w sumie to samo, film bazuje na jednakowych schematach, w sumie dość powtarzających się podobnych do siebie sytuacji. Także bohaterom idzie wszystko przewidywalnie i jakby za łatwo. Niestety oprócz uroczej głównej aktorki, na którą miło się patrzy nie ma w nim też nic, co go jakoś wyróżnia z ogromu pozostałych produkcji, jakimi potencjalni widzowie są zasypywani. Jakbym miał wspomnieć o jakiejś jednej scenie, która zrobiła na mnie wrażenie, to naprawdę nie wiedziałbym, co wybrać, gdyż takich scen po prostu nie było. Niestety to powoduje, że to jest film, o którym dość łatwo będzie zapomnieć i to dość szybko. Obejrzeć można to bez większego bólu zębów, gdyż w gruncie rzeczy to solidna produkcja, która nie ma wielkich błędów formalnych. Jako luźny film na równie luźny wieczór - pozycja jak najbardziej warta zastanowienia, jednak ciężko oczekiwać czegoś przełomowego.




wtorek, 12 kwietnia 2016

Pradawne zagrożenie

Piąty element (The Fifth Element)
Francja 1997
reż. Luc Besson
gatunek: akcji, sci - fi, komedia

Bardzo sobie cenię twórczość Luca Bessona z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. O ile najnowsze produkcje Francuza nie stoją według mnie na odpowiednio wysokim poziomie to jego filmy sprzed około dwóch dekad, od Nikity, którą niebawem chcę sobie po latach odświeżyć, przez niesamowitego Leona Zawodowca po opisywany właśnie film i Joanne D'Arc uważam, za jedne z najlepszych produkcji minionej dekady. Piąty element widziałem zaś dobre 15 lat temu więc postanowiłem je sobie przypomnieć. Jak prezentuje się po niemal 20 latach od premiery?


Przenosimy się z kamerą do rzeczywistości XXIII wieku. Tam właśnie nowojorski eks komandos, a obecnie taksówkarz Korben Dallas (Bruce Willis) wpakuje się w ratowanie świata przed zagładą, która grozi mu raz na 5000 lat,a a w którą aktualnie zamieszany jest złowrogi milioner Zorg (Gary Oldman). Kluczem do zapobiegnięcia katastrofy okaże się zaś tytułowy piąty element, Leeloo (Milla Jovovich). 


Od razu powiem, że wciąż po latach powinno dobrze bawić się przy tym filmie Bessona o ile podejdzie się do filmu odpowiednio. Należy przyjąć, że świat ukazany jako swoista antyutopia jest miejscem stworzonym z umyślnym humorem (bo raczej sam twórca nie mógł podejść do tematu poważnie) i nie należy traktować tego jako jakieś hard sci - fi, oraz co najważniejsze przymknąć oko na dość toporne, bardzo postarzałe efekty specjalne. Dzięki temu przeniesiemy się do całkiem sprawnie i pomysłowo wykreowanego świata, gdzie przez ponad dwie godziny nie ma miejsca na nudę. Ciągle się coś dzieje, widz nie dostaje ani chwili na wytchnienie, zaś towarzyszący mu przez cały film aktorzy z świetnymi Willisem, Oldmanem i Jovovich na czele doskonale dopasowują się do swych ról (uwzględnić też trzeba dobrego w roli księdza Iana Holma, którego można kojarzyć też między innymi jako starego Bilba z filmów Petera Jacksona i fenomenalnego Chrisa Tuckera w roli radiowego celebryty). 
Chociaż fabuła filmu czasem pozostawia wiele do życzenia (szczególnie główna oś fabularna dotycząca groźbie zagłady), całość jest bardzo naiwna, zaś sceny walki wyglądają trochę jak przeniesione z Power Rangers  to nie mogę ocenić filmu na mniej niż dobry. Może to zasługa dobrej gry aktorskiej, może kilku scen pokazujących miasto przyszłości, może natomiast dzięki bardzo dobrze wykreowanym postaciom. Może i świat XXIII wieku ma się tu tyle co do ewentualnej realnej przyszłości tak, jak epoka kamienia łupanego do tego, co widzieliśmy w serialu o Fredzie Flinstonie, ale jako konwencja i wizja artystyczna twórcy broni się to wciąż nieźle. Jeśli jeszcze nie widziało się tego filmu to naprawdę czas, by go nadrobić! 




niedziela, 10 kwietnia 2016

Ranking Tygodnia 64

I oto zestawienie filmów z ostatniego tygodnia:











Noir z Sosnowca

Gejsza
Polska 2015
reż.  Radosław Markiewicz
gatunek: dramat, sensacyjny


Zazwyczaj cieszę się, gdy wychodzi jakiś nowy polski film. Szczególnie jeśli jest to coś innego niż komedia głupia lub tak zwana komedia romantyczna. Tutaj zaś według zapowiedzi mieliśmy otrzymać mroczny film gangsterski, którego akcja będzie rozgrywać się wokół night clubu, a całość kręcona była w egzotycznym Sosnowcu. To wszystko sprawiało, że czekałem zaciekawiony na tę produkcję. Jak się okazało - niepotrzebnie. 


Kolos (Konrad Eleryk) wychodzi po kilku latach z więzienia i wraca do pracy na bramce w night clubie 'Gejsza' prowadzonym przez niejakiego Igora (Mirosław Zbrojewicz), w którym tańczy zalecająca się do niego Velvet (Marta Żmuda Trzebiatowska). Mężczyzna zaczyna dodatkowo dorabiać pomagając lokalnemu bossowi, Hajsowi (Marian Dziędziel).


Ten film to jedno wielkie nieporozumienie. Poczynając od żałosnej fabuły, jaką wymyśliłby na krótkiej przerwie co drugi gimnazjalista, fatalnie napisanych postaci przez słabe udźwiękowienie, zerową grę aktorską po kiepski montaż i zdjęcia. Nie ma w tym filmie nic, co warto pochwalić. Twórcy chcieli stworzyć pierwszy od dawna polski film noir, jednak wyszła z tego niestrawna papka różnych, poskładanych nieskładnie wyblakłych klisz. Oczekiwałem przez 90 minut, że fabuła mnie czymś zaskoczy, jednak jeśli tak, to co najwyżej jakąś kolejną irracjonalnością. Także miejsca, gdzie kręcono film to jakieś nieporozumienie. Przeczytać można o m.in. Sosnowcu czy Czeladzi, czyli jakby nie patrzeć można oczekiwać ukazania jakiegoś mrocznego miasta zła, zaś bohaterowie przemieszczają się po jakichś postapokaliptycznych pustkowiach. Gdyby to była polska odpowiedź na Mad Maxa to czemu nie, ale w tym wypadku to co najmniej dziwne. 
Dziwię się też, że w sumie niezły aktor, jakim jest Zbrojewicz czy będący od czasów Wesela na linii wznoszącej Dziędziel zdecydowali się zagrać w tym miernym filmie. I dopasowali się do fatalnego poziomu całości. Na pewno nie będą zbyt mile wspominać tego filmu. Chyba najlepsze od biedy wrażenie aktorskie zrobiła Agnieszka Więdłocha w roli rehabilitantki brata Kolosa. Drewnianej Żmudy Trzebiatowskiej za samo pokazanie się nago chwalić nie będę, gdyż może i to miłe dla oka, ale jednak opieranie filmu na samych cyckach to raczej nie ten gatunek filmowy. 
Nie polecam, oglądacie na własne ryzyko. Najniżej oceniony film od czasu założenia bloga - to mówi samo za siebie.



piątek, 8 kwietnia 2016

Zmierzch bohaterów

Batman v Superman: Świt sprawiedliwości (Batman v Superman: Dawn of Justice)USA 2016
reż. Zack Snyder
gatunek: akcja, sci - fi

I oto nadeszła wiekopomna chwila. Pierwszy raz w historii bloga opiszę superbohaterski blockbuster i to w dodatku całkiem nowy, gdyż obejrzany w kinie, mający premierę przed tygodniem. Jako że nie jestem żadnym fanobojem komiksowych bohaterów, a sam komiksy z serii DC Comics czytałem z jako takim zainteresowaniem przed niemal dwoma dekadami to niech nikt nie oczekuje ode mnie wielkich porównań do innych tego typu produkcji, gdyż widowiska Marvela mimo kilku prób odrzuciły mnie, zaś filmowe twarze Batmana i Supermana to wciąż dla mnie Michael Keaton i Christopher Reeve.


Ciężko mówić tutaj o jakiejś skomplikowanej fabule. Śledzimy losy niezbyt lubiących się Batmana (Ben Affleck) i Supermana (Henry Cavill), które to zaczynają się przecinać za sprawą intryg przedsiębiorcy Lexa Luthora (Jesse Eisenberg).


Nie będę tutaj porównywał postaci wcielających się w poszczególne postaci w stosunku do ich dawnych odpowiedników, bo nie dawne wersje widziałem odpowiednio dawno temu, a za trylogię Nolana od kilku lat dopiero się zabieram (ale niebawem pewnie mi się to uda) więc będę mógł po prostu ocenić jako osoba stojąca niejako z boku, to co widziałem przez dwie i pół godziny seansu. Sądzę jednak, że przedpremierowo wyszydzany Affleck dał radę i jego Batman wygląda całkiem dobrze. Cavill, którego cenię za dobrą rolę w Kryptonimie U.N.C.L.E. to tutaj nie przypadł mi do gustu jako Superman (choć jako jego alter ego Clarke Kent jest bardziej znośny). Miałem też drobny kłopot z postacią łysego lub łyso - rudawego w komiksach Luthora, który w wykonaniu Eisenberga bardziej przypominał spokojniejszą wariację Jokera. Nie mówię, że Eisenberg zagrał jakoś źle, jednak nie kupił mnie tym. Także pewne zastrzeżenia mam do papierowej postaci ukochanej Kenta, Lois Lane w wykonaniu Amy Adams. Nie widać żadnej chemii między tymi postaciami, która chyba powinna być widoczna. Z kobiecych postaci o wiele lepiej wypada za to w roli Wonderwoman Gal Gadot. Aktorskiego plusa zgarnąć ode mnie może też Jeremy Irons za rolę Alfreda. 
Niektórzy uważają, że film jest zbyt mroczny i traktują to jako minus (bo brak żartów i śmiesznych sytuacji), inni zaś mają to za wielki plus. Jak dla mnie jednak mrocznym filmem to można nazwać Nieodwracalne, nie zaś film z kategorią wiekową 12 lat. To wielki minus tego filmu, że dla perspektywy dolarowych zysków od najmłodszej publiczności daje się niby mroczny i brutalny film pozbawiony brutalności, mroku innego niż ten jasełkowy, krwi etc. Czytałem swego czasu komiksy o tych bohaterach i pamiętam, że tam posoka pojawiała się dość często i korzystano z niej całkiem chętnie. Szkoda, że chęć zysku obniża wartość filmów, gdyż poprzeczka idzie w tym wypadku w dół. Jeśli ktoś szuka tu tak zwanej męskiej rozrywki to raczej nie znajdzie, co najwyżej kilka scen nawalanek dla gimbazy.
Największą bolączką tego filmu są jednak nie sztampowe postaci czy ugrzeczniony komiksowy świat. Najgorzej ma się tu fabuła, która jest bezsensowna i same sceny akcji, które mają być solą tego typu widowiska. Obejrzałem cały film i w sumie nie poznałem motywacji głównego złoczyńcy, który w pewnym momencie sprowadza na Ziemię Doomsdaya, którego nic na Ziemi nie potrafi pokonać. Także inspiracje głównych 'dobrych' bohaterów są mi nieznane i dość sztuczne. Do tego dochodzi jakaś dziwna narracja 'Czy bohaterowie są nam potrzebni' i hasła typu 'Ziemia dla Ziemniaków Ziemian', mające uciszyć bezpłciowego Supermana. Także cały związek przyczynowo - skutkowy kuleje. Taki mózg jak Batman dajmy na to dowiaduje się, że statek należący do Lexa przybija do portu. Chcąc dowiedzieć się, gdzie trafi znajdująca się na nim przesyłka Nietoperz ryzykując życiem zakrada się do doków pod osłoną nocy, by zamontować na przewożącym towar aucie nadajnik GPS...po czym dowiaduje się później, że auto udało się do siedziby Luthora. Nikt by na to nie wpadł, nie? Także kilka scen typowo efekciarskich było słabe lub bardzo słabe. Scena pościgu nużyła mnie od pierwszej do ostatniej chwili (nie wiem czy innych też, bo mimo popołudniowej pory w pierwszym tygodniu wyświetlania byłem sam w multipleksowej sali). Także finałowy pojedynek nie interesował mnie zbytnio i oglądałem go niejako mechanicznie. Całe dwie i pół godziny filmu są zaś niczym więcej, niż tylko zapowiedzią kolejnych części filmów z komiksowego uniwersum, co najmniej dwóch części Ligi Sprawiedliwości i odrębnego tytułu dla każdego z jej członków. No może skuszę się na Wonderwoman, która mnie zaintrygowała w tym filmie (i ta ożywiająca muzyka, gdy pojawiała się na ekranie, na pewno na plus). Z uniwersum ciekawie zapowiada się też Legion Samobójców. Co zaś do samego opisywanego filmu to obejrzałem go bez większego bólu punktując wiele błędów i niedopatrzeń. Także taki przeciętny film, który można obejrzeć, choć wcale nie trzeba. Pewnie gdybym miał z 12-15 lat mniej bawiłbym się lepiej. Ale to tylko przekonuje mnie do mojej tezy, że tego typu superbohaterskie produkcje to produkty dobre dla dzieci. 



czwartek, 7 kwietnia 2016

Pęd do wolności

Mustang
Turcja, Francja 2015
reż. Deniz Gamze Ergüven
gatunek: dramat

Od pewnego czasu z krajów muzułmańskich docierają do nas filmy, które przedstawiają niezbyt godną rolę kobiet w tamtejszym systemie, która to nijak nie jest dla ludzi wychowanych w naszym kręgu kulturowym godna zaakceptowania. Opisywałem już jeden z takich filmów, pochodzący z Arabii Saudyjskich warty uwagi dramat społeczny Dziewczynka w trampkach. Teraz zaś opisywany film pochodzi nie z ostoi konserwatyzmu jakim jest Arabia Saudyjska, a z mającej europejskie aspiracje Turcji. I jak się okazuje tam także sytuacja jest dość anachroniczna. 


Poznajemy losy pięciu nastoletnich sióstr - sierot sióstr - sierot, które po śmierci rodziców zamieszkują w jednym domu z babcią (Nihal G. Koldas) i wujem (Ayberk Pekcan). W pewne wakacje opiekunowie dochodzą do wniosku, że dziewczyny zachowują się zbyt frywolnie dlatego ich mieszkanie zamieniają w swoiste więzienie, a same dziewczyny zamierzają jak najszybciej wydać za mąż. Największy opór stawiać zaczyna najmłodsza z nich, Lale (Güneş Şensoy).


Obserwując społeczeństwo tureckie żyjące na prowincji we wschodniej części kraju czasem włos jeży się na głowie, że takie rzeczy dzieją się wciąż w XXI wieku. Z jednej strony mamy pokazaną zaawansowaną medycynę, nowoczesne stadiony piłkarskie, płaskie telewizory odbierające full HD, pragnących żyć na zachodnią modę młodych ludzi, a to wszystko obok testów na dziewictwo, uzgadnianych naprędce ślubów, gdzie nikt nikogo nie zna i nawet nie pyta o zdanie i gdzie stawianie oporu konserwatywnym babkom rodem ze średniowiecza może być równoznaczne ze śmiercią. 
Debiutancki film tureckiej reżyserki robi szokujące wrażenie i jeśli taki gigant światowej kinematografii jak Francja decyduje się wystawić go w oscarowym konkursie jako swój to ma to swoją wymowę. 
Film ten ma dobrze napisany scenariusz i po prostu dobrze się go ogląda śledząc losy młodych, dzielnych bohaterek, które muszą zmierzyć się z brutalnymi zwyczajami panującymi w zaściankowej prowincji. Dobrze też wypadły młode aktorki, które wcielają się w postacie sióstr, z naprawdę cieszącą oko kreacją młodej Güneş Şensoy, za którą trzymam kciuki w przyszłości (choć ciężko będzie chyba jej zrobić wielką karierę grając tylko w Turcji).
Sama niespełna 100. minutowa produkcja to ogromna dawka swoistego krzyku rozpaczy, który może stanowić wezwanie do działania. W prosty i skuteczny sposób widzowie na całym świecie mogą dzięki niemu zobaczyć do jakiej niewolniczej roli mogą być zapędzani ludzie w naszych czasach. I myślę, że takie filmy jak ten nawet jeśli nie przyniosą poprawy to dadzą dla sprawy więcej niż dziesiątki marszy feministek. 






poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Człowiek z teczki

Kret
Polska, Francja 2010
reż. Rafael Lewandowski
gatunek: dramat


I oto mamy (a w sumie mieliśmy, bo omawiana produkcja ma już dobre 6 lat) kolejny polski film o lustracji.  Film, gdzie jedną z głównych aktorek pierwszoplanowych jest teczka. W naszym kraju jest to temat po 26 latach po przemianach systemowy dalej temat, który wielu gorączkuje i sprawia niemało kontrowersji. Nigdy mnie ta IPNowska martyrologia nie pociągała ani pod punktem historycznym, ani tym bardziej filmowym, jednak zdecydowałem się zobaczyć film mającego trochę inne spojrzenie na sprawę wychowanego we Francji reżysera Lewandowskiego. 


Zygmunt Kowal (Marian Dziędziel) jest zasłużonym dawnym przywódcą kopalnianych strajków podczas stanu wojennego. Wraz z synem Pawłem (Borys Szyc) obecnie zajmuje się przywożeniem używanej odzieży z Francji, by odsprzedawać je w okolicznych lumpeksach. W pewnym momencie w jednym z tabloidów ukazuje się artykuł, w którym autor ujawnia, że Zygmunt współpracował z komunistycznym reżimem. 


Duża część akcji dzieje się w Bielsku - Białej i jest to dość dobra odmiana, gdyż nie ma zbyt dużo filmów umiejscowionych w tej okolicy. Może jednak po prostu reżyser zdecydował się na to miasto za sprawą rejestracji samochodowych, które mają sugestywny dla treści filmu początek SB. Sam fakt, czy główny bohater donosił czy nie donosił w sumie miało dla mnie drugorzędne znaczenie, choć dla wielu ten wątek zapewne okaże się najważniejszy. Najciekawiej prezentuje się pokazanie skomplikowanych relacji między ojcem, a synem (który poślubił córkę górnika, który zginął podczas strajków zapoczątkowanych przez Zygmunta). Dużą rolę w pokazaniu ich relacji odgrywają sami aktorzy, którzy spisują się bardzo dobrze. Szyc jest ogólnie dobrym aktorem, choć czasem ma problem z dobrym wyborem ról, tutaj akurat trafił na niezły materiał. Dziędziel zaś w ostatniej dekadzie naprawdę wyrobił sobie dobrą markę charakterystycznego aktora, który plusuje za swój naturalizm. 
Przerzucanie się teczkami wieńczy w filmie niezbyt dobra moim zdaniem końcówka, która wyjaśnia przeszłość, ale nie pokazuje przyszłości. Reżyser za to nieźle ukazuje nierozumiejącą sytuacji w kraju Polonię (w tym wypadku tą z Francji ale równie dobrze mogłaby to być każda inna). Może i Lewandowski porusza tutaj ważny temat ale wolałbym w polskim kinie coś innego, a teczkowe kino gatunkowe z pocałowaniem ręki zamieniłbym na co innego. Wszak i sama postawa Zygmunta pokazuje, że nie teczka wieńczy człowieka.





Zwariowany tydzień

Wizyta (The Visit)
USA 2015
reż. M. Night Shyamalan
gatunek: thriller

W świecie filmu, tak jak i w literaturze czy muzyce zdarzają się ludzie będący ojcami jednego sukcesu, od którego później będą przez lata odcinać kupony nie dając światu już nic choć trochę tak dobrego. Hinduski reżyser tego filmu świetnie wpisuje się w takiego artystę. Dał się poznać świetnym Szóstym zmysłem później wykreował wciąż dość solidną Osadę, jednak następne jego dzieła nie mogą się równać z filmem z Brucem Willisem w roli głównej i tkwią w przeciętnej bylejakości. Podchodząc do tego filmu miałem duże nadzieje na to, że Shyamalan pokaże wreszcie na co go stać.


Fabuła nie jest zbyt skomplikowana. Matka (Kathryn Hahn) wysyła na tydzień swe dzieci, Beccę (Olivia DeJonge) i Tylera (Ed Oxenbould) do nigdy nie widzianych dziadków (Deanna Dunagan i Peter McRobbie). Rodzeństwo szybko zauważa, że dziadkowie zachowują się bardzo dziwnie i jest z nimi coś nie tak...


Przeważnie obecnie można przeczytać, że Wizyta to horror, jednak dla mnie to jednak bardziej przypomina mniej rasowy thriller i tak postanowiłem ten film sklasyfikować gatunkowo. Nie oczekiwałem w sumie wiele po tej produkcji i nie zawiodłem się - film jest raczej z tych słabszych niż choćby średnich. Do tego kręcony irytującą techniką, która od kilku lat znalazła sobie grono wiernych fanów - a więc jest film jest stylizowany na kręcenie z ręki. O ile jeśli taka technika obejmuje pewne fragmenty produkcji, a nie niemal jej całość to umiejętnie użyta dodaje plusów filmowi. Oglądanie tym sposobem całości filmu to dla mnie droga przez mękę. Sama fabuła dotycząca przebywania u ewidentnie chorych psychicznie dziadków mogłaby być całkiem strawna, gdyby podeszło się do niej w inny sposób niż robią to autorzy. A tak to oglądamy babcię biegającą z gołą dupą po pokoju czy krzyczącą do niby ukrytej kamery lub dziadka bijącego przechodniów. Do tego twist fabularny występujący w około 2/3 trwania filmu miałby potencjał, gdyby go wykorzystano lepiej. A tak to chwilowe 'wow' i powrót do topornego filmidła. 
Jedyne co w sumie daje radę to aktorzy. Zarówno ci starsi wcielający się w dziadków, jak i ci młodzi to naprawdę pokaz dobrego aktorstwa. Z ciekawością będę się przyglądał dalszemu rozwojowi karier DeJonge i Oxenboulda. Niestety jak dla mnie sama ich obecność to za mało, by polecić opisywany właśnie film. Zdecydowanie odradzam i zachęcam na spędzenie czasu przy lepszych produkcjach, o których przeczytacie na blogu.