USA 2015
reż. Dan Mazer
gatunek: komedia
Robert De Niro uchodzi (i to dość zasłużenie) za ikonę nie tylko amerykańskiego ale i światowego kina. Urodzony w 1943 roku aktor wystąpił przez trwającą od niemal pół wieku karierę w masie cenionych do dzisiaj filmów, otrzymał kilka znaczących nagród filmowych i trwale zapisał się w historii kinematografii. Jednak w ostatnich latach stało się coś niepokojącego, gdyż aktor dobierał role dość kontrowersyjnie. A rola w tym filmie dla wielu okazała się zbyt dużym szokiem.
Wkrótce po pogrzebie żony Dick Kelly (Robert De Niro) wyrusza w podróż na Florydę ze swoim wnuczkiem Jasonem (Zac Efron). Jason za kilka dni ma poślubić apodyktyczną dziewczynę będącą córką wspólnika swego ojca - prawnika, w którego kancelarii pracuje. Jednak swobodny tryb bycia dziadka sprawia, że chłopak zastanawia się nad swoim życiem...
Gdy napiszę, że reżyser tego filmu to twórca scenariuszy do takich filmów, jak Ali G, Borat i Bruno to chyba wiadomo z jakiego typu produkcją będziemy mieli do czynienia. Jednak to, co moim zdaniem przystoi Sachy Baronowi Cohenowi czy tutaj Zacowi Efronowi to aktor tego formatu, jak De Niro nie powinien się zniżać do tego typu poziomu. Tak jak Luciano Pavarotti czy Placido Domingo nigdy nie zaśpiewali disco polo, tak legenda aktorstwa nie powinna występować w tak fekalnym filmie. Rozumiem, że z wiekiem coraz ciężej znaleźć dobrą rolę dla siebie, a fakt, że De Niro posiada pięcioletnią córkę sprawia, że trzeba podreperować budżet, jednak to nie znaczy, że trzeba łasić się na rolę taką, jak tu. Przykład Bruce'a Derna pokazuje, że można dostać dobrą rolę w podeszłym wieku. Nie spodziewałem się, że w ustach tego aktora będę musiał słuchać zdań typu Bujajcie się i zapładniajcie, najlepszym prezentem dla dziadka jest laska z college'u, który wybzyka go bez gumy, Od 15 lat nie bzykałem, chce mi się dymać, dymać, dymać! czy Bardziej by mnie kręciła Queen Latifah waląca mi klocka do ust z balkonu. W tym filmie widzimy upadek legendy i koniec De Niro. Bardzo smutny koniec. Chociaż aktor ma już terminarz filmowy na następne dwa lata to jeśli wszystko będzie wyglądało tak, jak tu to chyba zrezygnuję z filmów z jego udziałem.
Sam humor w Dirty grandpa ogranicza się do wulgarnych seks aluzji i maltretowaniu psychicznym i fizycznym postaci granej przez Efrona. Aluzji i nawiązań do odbytu Efrona i zapowiedzi penetracji tegoż odbytu jest tak wiele, że ich częstotliwość jest większa niż jedna na minutę. Nudzić to powinno nawet największych fanów fekalnych produkcji, bo ileż można o tym słuchać? Cały film miał może trzy - cztery zabawne sceny, gdzie naprawdę się śmiałem, choć oczywiście to ciągle był ten sam najniższy rodzaj humoru, jednak całość sprawia, że jest to naprawdę niestrawna produkcja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz