wtorek, 12 lipca 2016

Ranking Tygodnia 73

A oto ranking tygodnia za poprzedni tydzień:










Wesołe jest życie staruszka

Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął (Hundraåringen som klev ut genom fönstret och försvann)
Szwecja 2013
reż. Felix Herngren
gatunek: czarna komedia, przygodowy

Tego typu filmów brakuje mi we współczesnym kinie. Lekki, zabawny, zwariowany i pełen groteskowych sytuacji, gdzie stężenie absurdu na metr kwadratowy wykracza przewidziane normy. Film powstały na podstawie książki popularnego skandynawskiego pisarza Jonasa Jonassona ogląda się naprawdę o wiele lepiej niż czyta jego oryginalną nazwę.


W dniu swoich setnych urodzin Allan Karlsson (Robert Gustafsson) ucieka przez okno domu starości i udaje się na dworzec autobusowy. Tam otrzymuje od gangstera do popilnowania walizkę, z którą jednak wsiada do autobusu jadącego na pustkowie. Tam w jedynym domu zamieszkałym przez Juliusa (Iwar Wiklander) okazuje się, że walizka wypełniona jest pieniędzmi. Swoją gotówkę chce odebrać gang motocyklowy pod dowództwem Szczupak (Jens Hultén). Uciekinierom zaczynają pomagać Benny (David Wiberg) i Gunilla (Mia Skäringer).


Myślę, że to jeden z tych filmów, które każdy powinien chociaż raz zobaczyć. Jest to jedna z niewielu produkcji, do których wróciłem chętnie po raz kolejny. Oprócz naprawdę dobrej, nieprzewidywalnej oraz kompletnie absurdalnej fabuły przez bardzo przyzwoite aktorstwo po niesamowitą charakteryzację, która doczekała się nominacji do Oscara lecz dopiero kilka lat po premierze światowej. Akcja filmu toczy się co ważne dwutorowo, oprócz właściwej intrygi kryminalnej mamy też sceny z przeszłości, w czasie których oglądamy historię całego życia tytułowego stulatka. Ciężko tutaj jest napisać jakiś minus tej produkcji, gdyż oglądając to można zanurzyć się zupełnie w oglądaną na ekranie historię nie zwracając na nic uwagi. Patrząc na same tytuły innych książek Jonassona muszę stwierdzić, że ich fabuły może być tak samo zwariowane, jak opisywany właśnie film. Trzymam więc kciuku za ekranizację kolejnych książek tego autora. A do tego filmu, będącego szwedzką odpowiedzią na Forresta Gumpa zachęcam bez zbędnych słów. 







Oglądactwo

Blue Velvet 
USA 1986
reż. David Lynch
gatunek: thriller

Ludzie od zawsze lubili i do dziś lubią wszelkiej maści podglądactwo. Czy to podejrzenie powabnej sąsiadki przez okno, małżeńskiej kłótni obserwowanej przez wizjer w drzwiach po wojeryzm medialny w przeróżnych popularnych od początku XXI wieku również w naszym kraju programów typu realisty show. Oglądactwo jest też jednym z zaburzeń seksualnych, które objawia się czerpaniem satysfakcji z podglądania zachowań seksualnych innych ludzi. Obecnie mamy do tego showupa, zaś film ten pokazuje, że kiedyś żeby kogoś poobserwować trzeba było schować się w szafie. 


Po zawale ojca Jeffrey (Kyle MacLachlan) wraca do miasteczka. Podczas powrotu skrótem ze szpitala w krzakach znajduje ludzkie ucho, które dostarcza na komisariat policji, by przekazać je zaprzyjaźnionemu policjantowi. Po otrzymaniu informacji od córki owego policjanta, Sandy (Laura Dern) postanawia przyjrzeć się bliżej mieszkaniu występującej w lokalnym klubie piosenkarki Dorothy Vallens (Isabella Rossellini). W mieszkaniu kobiety jest świadkiem wizyty u niej psychopatycznego Franka (Dennis Hopper).


Film ten jest swoistą wiwisekcją zła, które otacza swojskie i przyjazne na pierwszy rzut oka sielskie tereny małego amerykańskiego miasteczka. Spokój, uśmiechnięte twarze pomocnych strażaków i radosne dzieci to jednak tylko pozory wolnego od zepsucia miasta. Po kilku pierwszych chwilach filmu całe robactwo zła wychodzi ze swych siedlisk i pozostaje na wierzchu aż do samego końca. Historia trochę nieporadnego Jeffreya, który rozpoczynając własne śledztwo dochodzi za daleko, niż planował jest klasyczną, archetypową opowieścią inicjacyjną jakich wiele już było w filmie lub książkach. Szkoda też, że mimo ciekawych postaci i wartkiej w większości czasu narracji sama intryga kryminalna początkowo silnie wyeksponowana w pewnym momencie silnie hamuje i wydaje się tylko niepotrzebną zapchajdziurą w wizji kultowego reżysera. A szkoda, bo można było to pociągnąć znacznie lepiej. 
Trzeba jak niemal zawsze pochwalić Lyncha za dobór ścieżki dźwiękowej do swojej produkcji. Wszystko co słyszymy w czasie filmu jest dobre, zaś tytułowe Blue Velvet Bobby'ego Vintona odkurzone po ponad dwudziestu latach brzmi bardzo naturalnie i pasuje do całości jak ulał. Także galeria postaci jest, jak to bywa już u tego reżysera nieszablonowa i ciekawa. Postać agresywnego Franka robi wrażenie, także inni aktorzy występujący w głównych rolach pokazali się z dobrej strony. Także myślę, że mimo że film ten jest jakże inny od pozostałych produkcji sygnowanych nazwiskiem Lyncha Blue Velvet należy zobaczyć. 





wtorek, 5 lipca 2016

Rodzinka.kr

Opowieść o dwóch siostrach (Janghwa, Hongryeon)
Korea Południowa 2003
reż. Jee-woon Kim
gatunek: dramat, horror

Jak już zdarzyło mi się zapewne raz czy dwa wspomnieć we wcześniejszych wpisach jestem umiarkowanym fanem kina koreańskiego. Dostrzegając jego pewne niedogodności potrafię czerpać wiele przyjemności z samego klimatu produkcji z kraju ze stolicą w Seulu. Zapuszczając się w rozległe rejony zróżnicowanej kinematografii koreańskiej dzisiaj natrafiłem na film, którego fabuła dla europejskiego widza może w pewnych aspektach być pokrewna z twórczością braci Grimm, zaś rodzimy koreański odbiorca zapewne rozpozna w niej ludową legendę pochodzącą z czasów panowania tam dynastii Joseon. 


Do swego rodzinnego domu po czasie spędzonym w szpitalu psychiatrycznym wracają dwie siostry - Soo-mi (Su-jeong Lim) oraz Soo-yeon (Geun-yeong Moon). Ich ojciec (Kap-su Kim) po śmierci matki bohaterek związał się z inną kobietą (Jung-ah Yum), która źle traktuje swe pasierbice. Tymczasem w domu dochodzi do dziwnych zjawisk...


Pierwsze skojarzenia podczas seansu tej produkcji miałem odruchowo z filmem, który powstał ponad dekadę później niż właśnie opisywany, jednak którego obejrzałem chronologicznie wcześniej, a mianowicie chodzi o austriacki thriller Widzę, widzę z 2014 roku. Faktycznie filmy te łączy coś więcej niż sam motyw rodzeństwa czy fakt, że mimo że niektórzy lansują je jako horrory, to de facto nimi nie są. Koreański film uznałbym raczej za rodzinny dramat psychologiczny z pewnym elementem kina grozy (w postaci pokracznych widziadeł znanych choćby z Ringu). Całość opiera się jednak na grze na emocjach i charakterach postaci niż na straszakach. 
Z racji tego, że ogromna część filmu toczy się w domu na pustkowiu, a bohaterami tego dramatu jest tylko kilka osób całość ma bardzo kameralny, osobisty wydźwięk, a każda postać ma wystarczająco czasu na to, by widz zapoznał się z nią wystarczająco dobrze. Pochwalić można też muzykę, która jest nastrojowa i dodaje filmowi należnej powagi.
Nie jestem za to zbytnio przekonany do gry aktorskiej występujących tu postaci. Może taka konwencja, jednak bardziej czułem się jak w teatrze niż podczas seansu filmu. Maniera aktorów była aż nadto dramatyczna, właściwa wręcz postaciom szekspirowskim. Dla mnie aż do przesady. Także sama fabuła, która zostawia bardzo szerokie pole do interpretacji może być dla jednych plusem, a dla innych minusem. Sama interpretacja też jest niezbyt jasna (szczególnie dla mnie, który nie zna źródłowej legendy starokoreańskiej, na której oparta jest akcja) i właściwie spotkałem się z kilkoma wytłumaczeniami całego filmu, czasem wręcz jedno drugie wykluczające. Rozumiem, że ambitne kino zostaje pole manewru interpretacyjnego dla widza, jednak nie zawsze jego nadmiar jest pożyteczny. Naprawdę wiele scen tutaj miało znamiona braku sensu. 
Ogólnie nie uważam, że film ten jest złym filmem jednak nie ukrywam, że trochę się na nim zawiodłem. Warstwa grozy nie zrobiła na mnie dużego wrażenia, gra aktorska także, a bardzo sfiksowana fabuła dająca się wyjaśnić na różne sposoby także nie przypadła mi do gustu. Jestem jednak urzeczony budującą klimat muzyką, naprawdę ciekawą charakteryzacją i lokalizacją grającego jedną z głównych ról w filmie domu i kilu innych rzeczy, które zostały wykonane przyzwoicie lub dobrze. Ogólnie więc tak jak niemal zawsze radzę, by każdy sam wyrobił sobie zdanie o produkcji przeznaczając dwie godziny swego czasu na tę koreańską baśń. 




niedziela, 3 lipca 2016

Ludzi dwóch

Wróg (Enemy)
Hiszpania, USA 2013
reż. Denis Villeneuve
gatunek: thriller


Motyw sobowtórów czy też klonów jest szeroko eksploatowany w świecie literatury, filmy tudzież teatru czy opery. Jest to sprawdzony sposób, by pokazać dwie sprzeczności występujące między dwoma bardzo podobnymi lub wręcz identycznymi względem siebie osobami (mogącymi różnić się na wiele odmiennych sposobów). Kiedyś opisywałem The Double, dziś zaś czas na film z Jakiem Gyllenhaal'em w roli głównej.


Adam (Jake Gyllenhal) wiedzie schematyczne życie wykładowcy historii. W pewnym momencie ogląda polecony przez znajomego film, w którym dostrzega w dalszoplanowej roli łudząco do siebie podobnego aktora. Za wszelką cenę postanawia się z nim skontaktować. 


Pochodzenie tego filmu jest dość kuriozalne. Wyprodukowany został w koprodukcji hiszpańsko - amerykańskiej, wyreżyserowany przez francuskojęzycznego Kanadyjczyka, nakręcony zainspirowaniem przez książkę portugalskiego laureata nagrody Nobla w Kanadzie. Bardzo internacjonalistycznie trzeba przyznać. Film wyraźnie wzorowany jest na twórczości Davida Lyncha, choć widać też nawiązania do produkcji kreowanych przez Romana Polańskiego. Niestety tak dobry reżyser, jak Villenueuve mając do dyspozycji niezłego Gyllenhaala oraz Sarę Gadon nie potrafi utrzymać należytego suspensu. Chociaż oczywiście stara się to robić i czasem nawet wydaje się, że stara się zbyt mocno niż trzeba. W rezultacie dostajemy zafrasowaną postać graną podwójnie przez Gyllenhaala, która rozmyśla o trudach istnienia i snuje się bez celu naprzemiennie. Całość pozbawiona jest wszelkiej chronologii, a składanie tych bezsensownych na pierwszy rzut oka puzzli możliwe jest tylko poprzez dokoptowanie do fabuły pewnej interpretacji. Ale to, jak zinterpretujemy dane sceny zależy już tylko od kreatywności myślowej widza. Oczekiwałem jednak dużo, dużo więcej. Szkoda.


sobota, 2 lipca 2016

Zostać miss

Miss Bala
Meksyk 2011
reż. Gerardo Naranjo
gatunek: dramat

Zawsze zastanawiała mnie to, co ciągnie ludzi do wszelakich konkursów na najpiękniejsze osoby. O ile można zrozumieć męską część widowni, która lubi sobie popatrzeć na młode, zgrabne dziewczyny paradujące wokół nich w kusych strojach (sam chętnie bym popatrzył), to już sama chęć wystąpienia w tego typu zawodach bardziej pasująca dla psów i ich konkursów jest dla mnie irracjonalna. Rozumiem, że sława i jakaś kasa oraz chęć zrobienia kariery, ale przecież to udaje się nielicznym. A sam fakt, że tytuły miss wręczane są osobą, które wcale nie byłyby najładniejsze na co większej polskiej ulicy to już inny fakt...


Laura (Stephanie Sigman) wraz z przyjaciółką chcą wyrwać się z biedy poprzez uczestnictwo i wygranie stanowego konkursu piękności. Obie przechodzą kwalifikacje i zostają zaproszone do kolejnej fazy turnieju, tu jednak decydują już koneksje i to, co dziewczyny mogą zaoferować tak zwanym sponsorom konkursu. W czasie imprezy ze sponsorami klub, w którym przebywają kandydatki na miss zostaje zaatakowany przez bandytów. Laura uchodzi z życiem, jednak będzie musiała wykonać szereg zadań dla herszta bandy (Noé Hernández).


Meksyk to kraj trawiony przez wszechobecną korupcję na wszelkich szczeblach jakiejkolwiek władzy, pełen przestępców zarówno tych zwykłych, jak i narkotykowych oraz obfitujący w skorumpowanych przedstawicieli prawa. Ten niewątpliwie piękny terytorialnie kraj jest też państwem wielu kontrastów, gdzie dzielnice pełne przepychu sąsiadują z gettami biedoty. Wielu młodych ludzi w przestępczej ścieżce widzi pomysł na przyszłe, bardziej dostatnie życie. Dla ludzi, którzy zastanawiają się czy wkroczyć na złą drogi filmowcy decydują się kręcić filmy ku przestrodze, fabularne moralitety pokazujące, że zbrodnia nie popłaca. Jednym z takich filmów jest właśnie opisywany teraz przeze mnie film o kandydatce na miss, Laurze. I o ile warstwa moralizatorsko - etyczna stoi na dobrym poziomie (choć nigdy nie lubiłem specjalnie tego w filmie) to cała reszta już niestety odstaje dość znacząco. Pierwszy i najważniejszy minus to sama postać głównej bohaterki. Laura jest kompletnie nijaka, raczej nawet nie z winy aktorki w nią się wcielającej lecz z zamysłu twórców. Tak mdłej bohaterki nie widziałem od dawna. Rozumiem, że jest zastraszana przez mafię, która ją zaszczuła jednak jej postawa jest odstraszająca widzów. Także filmowi nie służy niepokojąco niskie tempo narracji oraz ascetyczna forma. Przez większość filmu panuje na ekranie absolutna cisza przerywana czasem przez opierające się na kilku słowach dialogi oraz sporadycznych odgłosach strzałów. I o ile naprawdę trzeba chwalić twórców za przekazanie pozytywnych wzorców to jednak na samym tym aspekcie nie należy budować filmów. Jeśli by tak było, to filmy instruktażowe, które pokazywano nam w podstawówce powinny aspirować do Oscara i Złotych Lwów.