USA 1986
reż. David Lynch
gatunek: thriller
Ludzie od zawsze lubili i do dziś lubią wszelkiej maści podglądactwo. Czy to podejrzenie powabnej sąsiadki przez okno, małżeńskiej kłótni obserwowanej przez wizjer w drzwiach po wojeryzm medialny w przeróżnych popularnych od początku XXI wieku również w naszym kraju programów typu realisty show. Oglądactwo jest też jednym z zaburzeń seksualnych, które objawia się czerpaniem satysfakcji z podglądania zachowań seksualnych innych ludzi. Obecnie mamy do tego showupa, zaś film ten pokazuje, że kiedyś żeby kogoś poobserwować trzeba było schować się w szafie.
Po zawale ojca Jeffrey (Kyle MacLachlan) wraca do miasteczka. Podczas powrotu skrótem ze szpitala w krzakach znajduje ludzkie ucho, które dostarcza na komisariat policji, by przekazać je zaprzyjaźnionemu policjantowi. Po otrzymaniu informacji od córki owego policjanta, Sandy (Laura Dern) postanawia przyjrzeć się bliżej mieszkaniu występującej w lokalnym klubie piosenkarki Dorothy Vallens (Isabella Rossellini). W mieszkaniu kobiety jest świadkiem wizyty u niej psychopatycznego Franka (Dennis Hopper).
Film ten jest swoistą wiwisekcją zła, które otacza swojskie i przyjazne na pierwszy rzut oka sielskie tereny małego amerykańskiego miasteczka. Spokój, uśmiechnięte twarze pomocnych strażaków i radosne dzieci to jednak tylko pozory wolnego od zepsucia miasta. Po kilku pierwszych chwilach filmu całe robactwo zła wychodzi ze swych siedlisk i pozostaje na wierzchu aż do samego końca. Historia trochę nieporadnego Jeffreya, który rozpoczynając własne śledztwo dochodzi za daleko, niż planował jest klasyczną, archetypową opowieścią inicjacyjną jakich wiele już było w filmie lub książkach. Szkoda też, że mimo ciekawych postaci i wartkiej w większości czasu narracji sama intryga kryminalna początkowo silnie wyeksponowana w pewnym momencie silnie hamuje i wydaje się tylko niepotrzebną zapchajdziurą w wizji kultowego reżysera. A szkoda, bo można było to pociągnąć znacznie lepiej.
Trzeba jak niemal zawsze pochwalić Lyncha za dobór ścieżki dźwiękowej do swojej produkcji. Wszystko co słyszymy w czasie filmu jest dobre, zaś tytułowe Blue Velvet Bobby'ego Vintona odkurzone po ponad dwudziestu latach brzmi bardzo naturalnie i pasuje do całości jak ulał. Także galeria postaci jest, jak to bywa już u tego reżysera nieszablonowa i ciekawa. Postać agresywnego Franka robi wrażenie, także inni aktorzy występujący w głównych rolach pokazali się z dobrej strony. Także myślę, że mimo że film ten jest jakże inny od pozostałych produkcji sygnowanych nazwiskiem Lyncha Blue Velvet należy zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz