środa, 30 września 2015

Ranking Tygodnia 37

Trochę opóźniony ale oto jest mały ranking tygodnia za poprzednie 7 dni.








Gorzej być nie może

Sąsiedzi (Neighbors)
USA 2014
reż. Nicholas Stoller
gatunek: komedia 

Kiedy z ekranu patrzy na nas brodata twarz Seth'a Rogena można wnioskować, że film jaki akurat oglądamy nie będzie zbyt mądry. Pół biedy, gdy mimo swej głupoty jest filmem całkiem dobrym lub choć znośnym, jak chociaż Zack i Miri kręcą porno czy 40 letni prawiczek, jednak o wiele gorzej gdy mamy do czynienia z totalnie głupim i całkiem złym filmem w stylu Wywiadu ze Słońcem Narodu. A jako że we właśnie opisywanej produkcji oprócz samego Rogena występuje jeszcze Zack Efron mamy gwarancję bardzo głupiego i jeszcze bardziej złego filmu.


Świeżo upieczeni rodzice Mac (Seth Rogen) i Kelly (Rose Byrne) próbują żyć sobie spokojnie przestawiając się z tryby imprezowego na spokojne życie rodzinne z kilkumiesięczną córką, gdy akurat dom stojący obok ich wynajmuje jedno z uczelnianych bractw studenckich z Teddy'm (Zack Efron) i Pete'm (Dave Franco) na czele. Głośni i wiecznie pijani studenci nie są zbyt miłym sąsiedztwem więc rodzina planuje ich wykurzyć...


Dawno nie oglądałem tak głupiego filmu. Nagromadzenie żenady jest tutaj tak duże, że powinno przyznać się rentę każdemu, kto zobaczył całą tę produkcję. Nie ma co nawet rozpisywać się nad poszczególnymi detalami tego hmm widowiska. Nie oglądać! 
Film zarobił w pierwszy weekend bycia w kinach około pół miliarda dolarów, kontynuację zapowiedziano na przyszły rok...







Powtórka z rozrywki

Ted 2
USA 2015
reż. Seth MacFarlane
gatunek: komedia


Gdy w 2012 roku Seth MacFarlane, twórca animowanych seriali dla dorosłych, takich jak Family Guy czy American Dad powołał do życia pluszowego misia Teda o jego przygodach stało się dość głośno i ten niezbyt dobrze prowadzący się pluszak szybko zdobył sobie na świecie popularność większą niż Miś Uszatek. Po trzech latach reżyser zaczepił się więc raz jeszcze tego pomysłu i podarował światu kontynuację tego schematu.


Ted (Seth MacFarlane) mimo bycia pluszakiem żeni się z niezbyt rozgarniętą Tami - Lynn (Jessica Barth). Po czasie aby podreperować związek decyduje się na dziecko. Jednak z kilku powodów (między innymi fakt bycia zabawką) para nie może mieć dzieci. Decydując się na adopcję wychodzi na światło dzienne, że Ted nie jest osobą i prawnie może zostać uznany za własność. Wraz ze swym przyjacielem Johnem (Mark Wahlberg) i początkującą prawniczką Samanthą (Amanda Seyfried).


Ciężko w sumie coś odkrywczego napisać o tym filmie. Mamy do czynienia z dość wtórną produkcją, która dodatkowo pozbawiona jest jako takiej świeżości pomysłu oryginału oraz największego plusu wizualnego w postaci Mili Kunis. Dostajemy więc więcej tego samego w trudnej już do przyswojenia ilości. Prymitywne dowcipy są tu więc łączone z pierdami oraz ukazywaniem niezbyt obyczajnego życia pluszaka i jego przyjaciela. Mamy do czynienia z komedią naprawdę niskich lotów, która ma wciąż jakiś urok za sprawą mimo wszystko głównej postaci i faktu, jak dobrze odwzorowane są ruchy tytułowego misia. Także kilka scen wciąż powoduje reakcje dodatnie, jak na przykład moment, gdy Ted występuje w kostiumie misia Paddingtona, czy scena z najwidoczniej lubiącym się z MacFarlane'm Liamem Neesonem. 
Ogólnie jednak mamy tutaj kilka niezbyt pasjonujących wątków, jak na przykład coś mającego być parodią amerykańskiego dramatu sądowego, jednak niezbyt to wszystko wychodzi. Reżyser pokazał już we wcześniejszych swych produkcjach, że jest bardzo wtórny i widać tu to jak na dłoni. Oczywiście fanom jego talentu, jak i miłośnikom wulgarnego misia film powinien się spodobać, jednak nie jest to nic innego jak co najwyżej przeciętność.







środa, 23 września 2015

Allen bez Allena

Dziewczyna warta grzechu (She's Funny That Way)
USA 2014
reż. Peter Bogdanovich
gatunek: komedia

Po przeczytaniu opisu i obejrzeniu trailera tego filmu byłem pewien, że czeka mnie seans w stylu Woody'ego Allena tyleż, że bez Woody'ego Allena. Zarówno jazzowa muzyczka, jak i nowojorski klimat, neurotyczni bohaterowie grani przez ludzi znanych z filmów autora O północy w Paryżu oraz damsko-męska komedia w około półtoragodzinnym przedziale czasowym sprawiało, że zastanawiałem się czy warto kręcić allenowskie filmy, gdy sam Allen wciąż żyje i płodzi nowe produkcje bardzo często i regularnie (choć niezbyt dobrze). 


Poznajemy pracującego na Broadwayu wysoko postawionego pracownika teatru, Arnolda Albertsona (Owen Wilson), który jest też dziwkarzem obdarowującym swe wybranki wysokimi kwotami w zamian za zaprzestanie praktykowania swego zawodu po nocy z nim. W czasie jednej z upojnych hotelowych nocy poznaje uroczą call girl Isabelle (Imogen Poots), której marzeniem jest zostanie aktorką. Pech chce, że dziewczyna zjawia się na castingu do przedstawienia, nad którym Arnold pracuje wraz z żoną Deltą (Kathryn Hahn)...


Mamy do czynienia z filmem w starym, dobrym stylu, typową komedię pomyłek. Główną osią fabularno - komiczną są sytuacje,w  których liczne postacie znajdują się w złym miejscu i złej dla siebie porze. Owszem, można za minus brać zbyt wielką zbieżność przeróżnych sytuacji (jak na przykład pojawienie się wszystkich znanych sobie postaci w przeróżnych konfiguracjach w jednej z knajp Nowego Jorku o tej samej godzinie czy powiązania zawodowo rodzinne większości bohaterów) ale można na to spojrzeć łaskawszym okiem uznając, że taka konwencja. Przykładowo w całym kalejdoskopie różnych postaci mamy sfrustrowaną (i frustrującą innych) panią psycholog (Jennifer Aniston), której partnerem jest pracownik teatru Joshua (Will Forte). Jej klientami są zarówno Isabelle, jak i bogaty sędzia, będący klientem tej pierwszej. Isabella wpada w oko Joshua'y, który umawia się z nią w restauracji, nie wiedząc że dziewczyna jest pod obserwacją detektywa, którą zlecił sędzia. Jak się okazuje detektywem jest jego ojciec. To tylko jeden z wielu aspektów różnych wzajemnych powiązań występujący w filmie, jest ich więcej. W sumie cała produkcja opiera się na podobnych sprawach.
Dostajemy sprawnie zrealizowaną, naprawdę dobrze oglądającą się, lekką komedię, która cieszy widza swym sympatycznym, nienachalnym humorem, nie epatuje głupimi wstawkami, trzyma swój dobry poziom przez całe 90 minut. Naprawdę mimo zbyt wielu moim zdaniem poplątań i zawirowań dobrze bawiłem się na tym filmie, który mogę z czystym sercem polecić do obejrzenia każdemu.




poniedziałek, 21 września 2015

Ranking Tygodnia 36

I standardowo ranking filmów z ostatniego tygodnia. 











Dziadek Zawodowiec

Lato w Prowansji (Avis de mistral)
Francja 2014
reż. Rose Bosch
gatunek: komedia, dramat

Wiele osób wychowało się na filmach z lat 80. i 90. ubiegłego stulecia. W przedszkolu czy w szkole masa dzieci ślepo zapatrzonych była na gwiazdorów kina akcji tamtych lat. Rocky Balboa, Rambo, Terminator, Leon Zawodowiec czy przeróżne kreacje Jeana Claude'a van Damme'a  to osoby, których obraz i podobieństwo trwale zapisały się w mózgu obecnych 20-30 latków jako jednoosobowe, niezniszczalne maszynki do zabijania. Jaki więc szok musi nastąpić, gdy mijający czas powoduje, że widz obserwuje tego samego Leona Zawodowca  w roli dziadka. I to dość stetryczałego dziadka.


Trójka rodzeństwa z Paryża, których rodzice niebawem mają wziąć rozwód przybywa na wakacje do dziadków mieszkających w Prowansji. Mimo że utrzymują częsty kontakt z babcią (Anna Galiena) to po raz pierwszy ujrzą niezbyt miłego dziadka Paula (Jean Reno). Dwumiesięczny pobyt na peryferiach zapowiada się ciężko zarówno dla Lei (Chloé Jouannet), Adriena (Hugo Dessioux) oraz młodego Theo (Lukas Pelissier), ale także dla skonfliktowanego z ich matką dziadka. 


Filmów o podobnej strukturze fabularnej było tak wiele w historii kina, że ciężko nawet je zliczyć. Schematyzm polegający na roli podstarzałego tetryka, który skrywa jakieś tajemnice bujnego życia w przeszłości, który musi odkryć radość życia na nowo i pogodzić się z rodziną i opozycja w postaci wywiezionych na siłę młodych ludzi nie mogących zrezygnować z nowinek technicznych na rzecz prostego życia z ciężkim w obejściu przodkiem to bardzo wyświechtany temat. Jednak film ten ma kilka naprawdę ciekawych patentów, które sprawiają, że ogląda się go może nie z wypiekami na twarzy, ale jednak z pewnym zainteresowaniem. Śledząc losy postaci na urokliwych terenach, wśród urokliwych krajobrazów regionu mamy do czynienia z żywym folderem reklamowym Prowansji. Aż chce się rzucić wszystko i wyjechać tam, by cieszyć się spokojnym, wolno płynącym życiem z dala od zgiełku.
Plusują także aktorzy z Jeanem Reno na czele. Dawna francuska ikona kina akcji pokazuje, że także w innych rolach daje radę. Dzielnie sekundują mu młodzi aktorzy z uroczą Chloe Jouannet na czele. Radę daje także obsadzona jako babcia Galiena. Taki MILF (a w sumie GILF, bo rolę MILFa gra tutaj Aure Atika) to marzenie każedgo wnuczka. Oczywiście film poprzez swój schematyzm nie może liczyć na jakieś wielkie laury i jego powtarzalność to też największy minus jednak dzięki swemu klimatowi sprawia, że warto poświęcić mu trochę czasu.


Strachy na lachy

Przylądek strachu (Cape fear)
USA 1991
reż. Martin Scorsese
gatunek: thriller

Na jubileuszowy, 200 post zamieszczony na blogu w tym roku przypada opisanie filmu Martina Scorsese z Robertem De Niro w roli głównej. Biorąc pod uwagę niezaprzeczalną klasę reżysera oraz głównego aktora, sam gatunek produkcji, dla którego wtedy właśnie przypadły złote czasy oraz fakt, że film jest nową wersją samej siebie sprzed 30 lat (wtedy w reżyserii J. Lee Thompsona z Robertem Mitchumem i Gregory'm Peckiem w rolach głównych) wydawało się że będzie to film wart uwagi.


Po czternastu latach odsiadki na wolność wychodzi gwałciciel Max Cady (Robert De Niro). Swe pierwsze kroki kieruje do broniącego go przed laty, tuszującego dowody na jego korzyść adwokata Sama Bowdena (Nick Nolte). Kryminalista zaczyna wkrótce prześladować adwokata oraz jego rodzinę w postaci żony (Jessica Lange) i niepełnoletniej córki (Juliette Lewis). 


W sumie film, który ma być dreszczowcem, a nie powoduje swoją obecnością atmosfery grozy, zagrożenia czy zaszczucia nie jest pełnoprawnym przedstawicielem gatunku. W filmie Scorsese nie odczuwa się chyba żadnej z wyżej wymienionych cech. Mająca budzić lęk i obawy niepokojąca muzyka nabrzmiewająca co jakiś czas jest zbyt groteskowa, śmiech głównego antagonisty tak złowieszczy, że aż śmieszny, gra aktorska prześladowanej rodziny natomiast tak ekspresyjna, że przypominająca bardziej teatr telewizji (i to ten marniejszy) niż hollywoodzkie kino. Jedyną osobą, która broni się w tej produkcji jest odtwarzający rolę prześladowcy Maxa Cady'ego Robert De Niro, który to nie po raz pierwszy pokazał klasę i w jakimś małym stopniu ratuje jednak ten film przed naprawdę najsłabszymi notami. 
Fabularnie należy spuścić na produkcję kurtynę milczenia, gdyż scenariusz jest tak prosty i przewidywalny, a miejscami wręcz głupi (jak choćby zachowanie córki adwokata czy niezniszczalność Cady'ego), że szkoda gadać. Może w czasie niezbyt rozbudowanych filmów post noire z początków lat 60. coś takiego dawało radę, jednak po latach to samo nie robi wrażenia, tak jak wrażenia nie robią już niezbyt rozgarnięte komedie z Flipem i Flapem obrzucającymi się tortami czy wpadającymi na grabie. Inne czasy, inne zasady. 
Jestem bardzo rozczarowany filmem i naprawdę nie polecam. Można obejrzeć tysiące lepszych filmów, na to jednak szkoda czasu. Chyba, że jest się psychofanem De Niro, który jak już pisałem - mimo klapy filmu zaprezentował się dobrze. 





czwartek, 17 września 2015

Hero Zero

Do utraty sił (Southpaw)
USA 2015
reż. Antoine Fuqua
gatunek: dramat

Oryginalny tytuł filmu, czyli Southpaw oznacza osobę leworęczną, termin ten jest widoczny zwłaszcza w sportach, szczególnie sportach walki. Tak więc w sumie można byłoby przetłumaczyć szczerze film, jako Mańkut zamiast patetycznego Do utraty sił
Filmów o tematyce bokserskiej było w amerykańskiej popkulturze masę, żeby wymienić choćby milion części Rocky'ego, Za wszelką cenę, Legendy ringu czy Wściekłego byka. Teraz nadchodzi kolejny rozdział pięściarstwa na ekranie. 



Poznajemy czempiona wagi półciężkiej, Billy'ego Hope'a (Jake Gyllenhaal), który to wygrywa chociaż daje się niemiłosiernie obijać na ringu. Żona (Rachel McAdams) przekonuje go, by ograniczył walki i zajął się swoją 10-letnią córką (Oona Laurence). Bokser mimo namów agenta (50 Cent) decyduje się na mniejszą liczbę walk. Jednak w czasie imprezy charytatywnej sprowokowany przez niedoszłego rywala Hope wdaje się w szamotaninę, w czasie której postrzelona zostaje jego żona, która w konsekwencji umiera. Zdesperowany i zadłużony pięściarz przegrywa kolejną walkę, po której nokautuje sędziego. Sąd zabiera mu prawa opieki nad córką, a sam Hope zawieszony przez komisję bokserską zaczyna amatorskie treningi u boku legendarnego trenera Ticka Willsa (Forest Whitaker).


Nie jest to zły film, ale w każdym momencie oglądania ma się wrażenie Ja to już gdzieś widziałem. Postać Hope'a jest bardzo w wielu rzeczach podobna do granego przez Stallone'a Rocky'ego Balboa. Wychowany w domu dziecka półanalfabeta, wielokrotny pensjonariusz zakładów penitencjarnych, który walczy zarówno z przeciwnikami na ringu, jak i z problematycznym życiem. Praktycznie wszystkie sceny filmu przypominają wytarte klisze, czekają widza dwie godziny powtórki z rozrywki. 
Dobrą stroną filmu nie jest sama dość prosta lecz ckliwa fabuła, a sama gra aktorska. Wszystkie postacie zostały odegrane wzorowo, od samego Gyllenhaala po Whitakera na McAdms, 50 Cencie i młodej Laurence kończąc. Patrząc na grę aktorską dzieci w polskich filmach naprawdę można zazdrościć dobrej roli dziewczyny, która zagrała dobrze, choć jej rola została moim zdaniem źle napisana.
Sama wizualizacja potyczek pięściarskich niezbyt przypadła mi do gustu. Liczne zwolnienia czasu, kamera z oczu bohatera i inne tego typu efekty. O wiele lepiej prezentowałoby się to, gdyby pokazać walkę z typowo telewizyjnej perspektywy. 
Film można zobaczyć i nawet specjalnie się on nie dłuży, jednak Ameryki nie odkrywa, a wielokrotnie odgrzewane kotlety niezaprzeczalnie tracą swój smak. 





poniedziałek, 14 września 2015

Ranking Tygodnia 35

Oto już 35 odsłona rankingu tygodnia. Trzy filmy, które mogą zyskać wysokie miejsca w topie miesiąca.









This time for Africa

Krwawy diament (Blood Diamond)
USA 2006
reż. Edward Zwick
gatunek: dramat, wojenny

Mało kto potrafi chyba wskazać na mapie położenie takiego kraju, jak Sierra Leone (a większość może nawet nie wie o jego istnieniu). W tym małym afrykańskim państewku trwała w latach 1991 - 2002 krwawa wojna domowa między rebeliantami Zjednoczonego Frontu Rewolucyjnego a rządem wspieranym przez prywatne firmy wojskowe i Wielką Brytanię. Ponad dziesięcioletnie zmagania pochłonęły nawet do 300 tysięcy zabitych, w zdecydowanej większości cywilów. W armii rebelianckiej służyło tysiące siłą wcielonych tam dzieci. W tych nieciekawych do życia, a ciekawych dla fabuły filmów wydarzeniach toczy się właśnie opisywana produkcja. 


Poznajemy pewnego cwanego przemytnika z Rodezji (dawna nazwa Zimbabwe), Danny'ego Archera (Leonardo diCaprio). W pewnym momencie zostaje on zatrzymany przez siły rządowe i wtrącony do aresztu. Tam staje się świadkiem kłótni rebelianta (David Harewood), a rybakiem Solomonem Vandym (Djimon Hounsou). Rebeliant obwinia rybaka o zakopanie gdzieś nieopodal kopalni wielkiego diamentu. Archer swoimi koneksjami załatwia wyjście swoje i Vandy'ego i proponuje mu odszukanie jego rodziny w zamian za odnalezienie diamentu. Mężczyzną zaczyna pomagać dziennikarka z USA, Maddy Bowen (Jennifer Connelly).


W filmie poznajemy najciemniejszą stronę Afryki. Bieda, nieustanne walki, głód, skorumpowanie, wyzysk przez białych, niewolnicza praca, wcielanie do armii dzieci. A wszystko to w przepięknych, malowniczych plenerach afrykańskiej dziczy i mniej malowniczych miast i osad. Wszystko to bardziej naturalistycznie niż w opisywanym kiedyś filmie Wiedźma wojny, który podszedł do tematu z pewną dozą afrykańskiego mistycyzmu i realizmu magicznego.
Świetnie prezentuje się w filmie Leonardo DiCaprio, który gra tym razem antybohatera, wyzutego z uczuć typa spod ciemnej gwiazdy, który jednak nie jest postacią jednoznaczną i jednowymiarową. Sekundują mu dzielnie Connelly i Hounsou, którzy to nie dadzą się zepchnąć na dalszy plan walki o widza. Zmagania aktorskie oglądamy w świetnych lokacjach Afryki fantastycznie sfilmowanych przez operatora. Wielkie pochwały należą się też sceny batalistyczne, które są na naprawdę najwyższym możliwym poziomie, nawet prawie dekadę po powstaniu. Mamy tutaj dobre kino akcji w scenerii wojennej, jednak zakwalifikowałem tę produkcję do filmów wojennych, a nie sensacyjnych. 
Niestety film trwa prawie 150 minut i ma kilka niepotrzebnych dłużyzn. Skrócenie go do kanonicznych dwóch godzin moim zdaniem wyszłoby mu na dobre. Ocenę obniżają słabe moim zdaniem ostatnie 20 minuty filmu, które są moim zdaniem kiczowate i mało oryginalne. Zakończenie było rozczarowaniem, wolałbym aby losy bohaterów potoczyły się mniej przewidująco. Nie znaczy to jednak, że nie warto oglądać tego filmu, gdyż jest to jeden z ciekawych filmów o Afryce jaki powstał. Ja jestem na tak.


niedziela, 13 września 2015

Wojna po polsku

Karbala
Polska 2015
reż. Krzysztof Łukasiewicz
gatunek: wojenny

Kiedy ostatnio w Polsce powstał jakiś solidny film wojenny? Ktoś sobie przypomina? Bo ja mam z tym ciężko. Od 2010 są to (za niezawodnym Filmwebem): Powstanie Warszawskie, Kamienie na szaniec, Miasto 44, Tajemnica Westerplatte, Sierpniowe niebo. 63 dni chwały, Obława, 1920 Bitwa Warszawska, Essential killing. Z tego wszystkiego wyłania się obraz raczej monotematycznych filmów interpretujących kilka wydarzeń z drugiej wojny światowej, większość z nich jednak pod względem realizacji i treści fabularnej nie jest czymś specjalnie wartym uwagi. W sumie z czystym sercem mogę polecić tylko Obławę, która jest jednak mało epicką produkcją. Wyłączając słabiutkie 1920 zostaje nam tylko jeden film nieulokowany w II WŚ. Jest to Essential killing Skolimowskiego, który jest filmem moim zdaniem dobrym, ale dość trudnym w odbiorze, także przez rodzaj narracji (obserwujemy losy domniemanego terrorysty) oraz bardzo jednostkowy film, w którym nie ma wojny jako takiej. Także przy tym wszystkim Karbala jawi się jako nowa jakość w polskim współczesnym kinie. Słyszałem już określenia polski Helikopter w ogniu. Czy słusznie? Od razu mówię, że raczej nie. Dlatego, że jednak jest to całkiem inny film.


Obserwujemy grupę polskich żołnierzy pełniących służbę kontraktową w okupowanym przez Polskę Iraku. Kierowany przez kapitana Kalickiego (Bartłomiej Topa) zostaje skierowany do obrony ratusza w mieście Karbala. Razem ze stacjonującymi tam żołnierzami bułgarskimi (dowodzonymi przez znanego z roli Piłata w Pasji Hristo Shopov) mają przez kilka dni utrzymać to miejsce, nim przybędzie nowa zmiana. Tymczasem w mieście zaczynają się rozruchy, a posterunek zostaje zaatakowany przez sadrystów pod dowództwem postaci granej przez Samira Fuchsa. Poza bezpiecznym miejscem ląduje młody sanitariusz Grad (Antoni Królikowski), który czeka na proces za subordynację. Grad musi polegać na irackim policjancie Faridzie (Atheer Adel).


Pierwsze co rzuca się w oczy w tym filmie to świetne zdjęcia autorstwa Arkadiusza Tomiaka. Mimo skromnego budżetu, jaki posiadała produkcja za sprawą perfekcyjnych zdjęć mamy wrażenie, że obcujemy wizualnie z wysokonakładowym dziełem rodem z Hollywood. Za to należy się od razu ocena (lub nawet dwie) w górę. Kolejną pozytywną sprawą jest to, że nie mamy tutaj ckliwego moralitetu odnośnie życia żołnierzy, nie poznajemy ich wraz z wszystkim historiami życiowymi, jakie za nimi stoją. Dostajemy grupę niemal obcych sobie ludzi, którzy pewnie mają swoją przeszłość i plany na przyszłość ale nie dowiemy się o nich ani słowem. Dobrze, że obsada to jednak nie są największe gwiazdy polskiego kina. Już widzę oczyma wyobraźni dowodzonych przez Karolaka żołnierzy w postaci Chyry, Adamczyka i Szyca. Na szczęście postanowiono na sprawdzonych, lecz nieopatrzonych jeszcze ludzi z dobrym w roli Topą, po którym autentycznie widać dylematy, przed jakimi musi stanąć, niezłym Michałem Żurawskim oraz Tomaszem Schuchardtem (w którym wnikliwy widz rozpozna postać porucznika Żądło z Misji Afganistan - w obu produkcjach aktor grał podobne role) oraz obecnie chyba występującym w każdym polskim filmie Piotrze Głowackim (chociaż tutaj ograniczył się do dwóch dowcipów i efektownego zgonu). Występujący zaś w roli policjanta (żołnierza?) irackiego Adel bardziej pasuje do tancerza z Bollywood ale wydaje się, że daje radę. Nie podoba mi się za to lansowany przez rodziców (których rolami życia są odpowiednio Grażynka w Klanie i Kusy w Ranczu) Antoni Królikowski. Ten drewniany młody aktor jednak za sprawą koneksji będzie pewnie obecny w polskim filmie jeszcze długo. Niebawem zobaczymy go w serialu Bodo w roli tytułowej.
Ogólnie braki finansowe dają o sobie znać w czasie samej obrony City Hall. Ratusz jest atakowany przez sadrystów ciągle w jednym miejscu (a w rzeczywistości mógł być okrążony z każdego miejsca). Same sceny walki nie przedstawiają się specjalnie widowiskowo. Bardzo przypomina mi to wspomnianą już  wcześniej Misję Afganistan, gdzie tak jak tutaj oddział polskich wojsk pół odcinka ostrzeliwał dwóch talibów ukrytych za murkiem. Także brak snajperów (którzy byli obecni w realnej Karbali) tutaj rzutuje pewną nielogicznością. Mamy scenę, gdzie kilkadziesiąt metrów pod bramą ratusza islamiści przynoszą ckm. Później zaczynają robić wokół niego umocnienia. Wszystkiemu temu przyglądają się bezczynnie nasi żołnierze. Trochę bez sensu. 
Film nie daje nam odpowiedzi czy polska okupacja Iraku była dobra czy też nie (chociaż może skłania się ku tej drugiej wersji), skupia się za to na postawie walczących tam ludzi, którzy udali się tam nie ze względów ideologicznych, a po to by po prostu zarobić. Dobrze, że nie ma tutaj elementów martyrologicznych, bo to zabiłoby ten film. A tak mamy czasem przynudzający ale ogólnie strawny film wojenny produkcji polskiej, który dobrze wygląda i daje nadzieje na przyszłość, a przy okazji pokazuje nieznany w opinii publicznej fragment najnowszej historii polskiej armii. 





Przygody Lisbeth

Dziewczyna, która igrała z ogniem (Flickan som lekte med elden)
Szwecja, Dania 2009
reż. Daniel Alfredson
gatunek: kryminał, thriller

W zeszłym tygodniu opisywałem pierwszą część filmowej adaptacji sagi Millennium, teraz zaś nadszedł czas na jej bezpośrednią kontynuację. Jako że książkowy pierwowzór uważam za jedną z najlepszych książek, jakie przeczytałem (a przeczytałem całkiem sporo jak na polskie warunki) to oczekiwania względem filmu miałem duże. A jak wyszło? 


Hakerka Lisbeth Salander (Noomi Rapace) po podwędzeniu wielomilionowego majątku szemranego biznesmena wypoczywa sobie w tropikach, by później kupić drogi apartament w Sztokholmie i tam zamieszkać. Tymczasem Mikael Blomkvist (Michael Nyqvist) przyjmuje do zespołu redakcyjnego swego magazynu dwoje młodych ludzi, którzy zajmują się pisaniem o międzynarodowym handlu ludźmi, nielegalną prostytucją oraz jej klientami. Gdy para ta zostaje zamordowana podejrzenia spadają na Lisbeth. Tymczasem Mikael odkrywa, że za mordem może stać tajemniczy Zala wyręczający się osiłkiem Ronaldem (Micke Spreitz)...


Filmu nie oglądało się szczególnie źle ale jednak nie potrafił on wciągnąć tak, żeby bez przerwy zainteresować widza przez te 130 minut, jakie trwa. Czytając 800 stronowy pierwowzór potrafiło wciągnąć człowieka tak, że przewertował cegłę Larssona w dwa dni, tutaj natomiast ogląda się bo ogląda, jednak gdzieś zabrakło tych wypieków na twarzy, wyprano ten film niemal całkowicie z emocji. Dobrą robotę robi tutaj Noomi Rapace w tytułowej roli, natomiast Nyqvist zepchnięty jest tutaj na aktorski margines przytłoczony rolą swej partnerki (choć trzeba przyznać, że w książce też jest raczej na drugim planie).
Ogólnie dziwi mnie, że zrezygnowano z trwającego dobre 20-25% książki wątku toczącego się na drugiej półkuli. Jeśli już tworzy się cykl wzorowany na powieściach to niech to będzie wiernie przeniesione. Tak jak mówiłem jednak nie jest to film zły, ma swoje momenty, ktoś kto nie czytał książki będzie wiedział o co chodzi, a przy okazji może się wciągnąć. Jednak brakuje tego czegoś, co decyduje o tym, że kryminał/thriller dobrze się ogląda. Wyszła więc trochę bezpłciowa produkcja z kilkoma fajnymi momentami. Niestety nie dorównuje książce, która jest o co najmniej dwie klasy lepsza. 





poniedziałek, 7 września 2015

Ranking Tygodnia 34

Chociaż wszystkie filmy opisane zostały w dość krótkim czasie jeden po drugim to obejrzenie ich zajęło mi kilka dni minionego właśnie tygodnia. Tak więc oto ranking za ostatnie siedem dni.









Zakręcona dziewczyna

Zaginiona dziewczyna (Gone girl)
USA 2014
reż. David Fincher
gatunek: thriller, dramat

David Fincher. Reżyser - cudotwórca. Wszystko, co nakręcił odniosło sukces krasowy, jak i aprobatę krytyków. Nie robiąc masowo filmów rokrocznie Amerykanin podpisuje się tylko pod produkcjami, których nie musi się wstydzić. Obcy 3, Zodiak, Siedem, Figh Club, Dziewczyna z tatuażem, House of Cards czy nawet Ciekawy przypadek Benjamina Buttona oraz Social Network. Filmy lepsze lub gorsze ale zawsze przynajmniej dobre. Jakie więc były szanse na to, że Zaginiona dziewczyna okaże się klapą?


W dniu piątej rocznicy ślubu powracający do domu Nick (Ben Affleck) powraca do domu i nie zastaje tam swej żony, Amy (Rosamund Pike). Witają go za to ślady szamotaniny i rozwalony stół. Mężczyzna postanawia zawiadomić policję, która zjawia się na wezwanie w osobie Rondy Boney (Kim Dickens). Wkrótce policja zaczyna podejrzewać, że to sam Nick zabił żonę i ukrył gdzieś ciało. Gdy jego siostra Margo (Carrie Coon) dowiaduje się o ponad rocznym romansie brata z ponętną studentką (Emily Ratajkowski) radzi mu wynająć dobrego adwokata, w postaci Tannera Bolta (Tyler Perry). Ten proponuje Nickowi spotkać się z człowiekiem, który kiedyś przeżył załamanie nerwowe po odrzuceniu przez Amy, Collinsem (Neil Patrick Harris).


Dawno nie widziałem tak długiego (150 minut) filmu, który zleciał tak szybko i bezproblemowo. Historia Nicka i Amy potrafiła wciągnąć niesamowicie, do pewnego momentu jawiąc się jako film idealny. Dzięki licznym retrospekcją poznajemy historię związku oczami Amy oraz tym, co ta zapisała w swym pamiętniku. Równolegle obserwujemy poczynania Nicka, który musi odnaleźć swą żonę oraz przekonać opinię publiczną i policję, że nie stoi za zaginięciem i zabiciem swej małżonki. Wszystko układa się w dość logiczną i spójną całość. Aż do czasu, gdy następuje pewien twist fabularny, który niszczy nasz ogląd na sprawę. I nie będzie to pierwszy z takich twistów, których w drugiej części produkcji będziemy mieli aż nadto. 
Film ten to też popis gry aktorskiej Afflecka, którego nigdy nie miałem za zbyt dobrego aktora, raczej dobrze wykreowanego rzemieślnika, który doczekał się zagrania Batmana. Tutaj jakoś nie tylko nie przeszkadza, a wręcz jest plusem dodatnim całej produkcji. Sekundująca mu Rosamund Pike także daje radę, co można powiedzieć także o innych ludziach z obsady. 
Nie spodziewałem się po tym filmie cudów, jednak okazuje się, że mile się rozczarowałem i przed oczami miałem jeden z lepszych filmów zeszłego roku. Może kilka braków logicznych w fabule spowodowało, że nie doczekał się on nagród, jednak jest to film, który warto obejrzeć choćby za jedną z najbardziej zakręconych intryg w historii kina (a wcześniej literatury, bo to adaptacja).
Jak najbardziej polecam, szczególnie na deszczowe zimne dni, jakich teraz coraz więcej. 










Gąszcz wysublimowanego erotyzmu

Nagi instynkt (Basic Instinct)
USA 1992
reż. Paul Verhoeven
gatunek: thriller

Po prawie ćwierć wieku od swojej premiery udało mi się właśnie obejrzeć film, który od ponad dekady bardzo chciałem zobaczyć, jednak miałem dość skomplikowane dojście do niego. Z oczywistych przyczyn nie mogłem udać się na premierę kinową (dwulatki nie chodzą do kina, a szczególnie nie na thrillery erotyczne) później zaś, gdy już leciał w telewizji rodzice ze względu na dość mocne sceny nie pozwalali mi obejrzeć go na małym ekranie (to minus dorastania w niepatologicznej rodzinie), w ostatnich latach zaś nie mogłem jakoś na niego trafić w sprzyjających porach. No ale wreszcie doczekałem się i mogłem zmierzyć ze swymi oczekiwaniami względem tej produkcji. 


Podstarzały rockman zostaje brutalnie zamordowany w czasie igraszek łóżkowych. Detektywi, z mającym za sobą traumatyczne przeżycia Nickiem Curranem (Michael Douglas) docierają do jego obecnej kochanki, ekscentrycznej pisarki - milionerki Catherine (Sharon Stone). Policjanci szybko odkrywają, że osoby związane z kobietą mają w zwyczaju umierać w dziwnych okolicznościach, a co ciekawe sama pisarka opisuje w swych książkach zgony swych bohaterów w bardzo podobnych okolicznościach, co zejścia bliskich jej osób. Nick odkrywa też powiązanie Catherine z pracującą w policji psycholog, a prywatnie swą kochanką, Beth (Jeanne Tripplehorn). Podejmuje swoistą grę z Catherine, która wyraźnie nie podoba się mieszkającej z milionerką seksowną Roxy (Leilani Sarelle).


Film łączy w sobie zawiłą, choć nie zawsze logiczną intrygę ze świetnym aktorstwem głównych postaci,gigantycznym, gęstym klimatem oraz mocno zaakcentowanym w wielu miejscach erotyzmem wylewającym się z ekranu. Do tego wszystko to jest zobrazowane w pięknych pejzażach okolic San Francisco początku lat 90. Połączenie wyśmienite. 
Wydaje mi się, że nigdy wcześniej, ani nigdy później nie widziałem tak dobrego Michaela Douglasa oraz Sharon Stone, która swoją rolą zrobiła ten film. Choćby kultowa już scena przesłuchania, w której kilku policjantów staje naprzeciw samotnej bohaterce. Na skutek jej zachowania jednak dochodzi do odwrócenia sytuacji, panowie zaczynają się pocić, są zdenerwowani, to nie oni przesłuchują ją, a ona ich. Wyśmienite aktorstwo i równie dobra praca kamery. Jedna z najlepszych scen w historii kina, bezsprzecznie. Do tego mamy masę dyskretnego oraz czasem otwartego erotyzmu, który potrafi zadziałać na człowieka. A wszystko to za sprawą trzech bardzo dobrze predysponowanych do swych ról aktorek, chociaż oczywiście na pierwszy plan wchodzi Sharon Stone. Jakbym miał się czegoś czepiać to może jednak nie do końca przekonującego wątku kryminalnego, w którym widać braki, jednak nie psuje do oceny ogólnej całości. Jeśli nie widziało się wcześniej tego filmu,a  pewnie wiele osób nie miało okazji to jest to niewątpliwie must watch. Polecam! 





Dziewczyna z tatuażem

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet (Män som hatar kvinnor)
Szwecja, Dania 2009
reż. Niels Arden Oplev
gatunek: kryminał

W 11 lat po śmierci Stiega Larrsona i trochę mniej dawnym sukcesie finansowym jego pośmiertnie wydanej trylogii Millennium właśnie ukazała się w naszym kraju czwarta część serii kontynuowanej przez innego autora (który popełnił między innymi biografię Zlatana Ibrahimovicia). Jako że sam po dość długiej przerwie zabrałem się dopiero za trzecią część klasycznej serii postanowiłem sobie odświeżyć wydarzenia z dwóch pierwszych części korzystając z filmów, jakie powstały w Skandynawii. 


Znany dziennikarz śledczy Mikael Blomkvist (Michael Nyqvist) zostaje zatrudnione przez podstarzałego magnata finansowego Henrika (Sven-Bertil Taube), by spróbować rozwikłać tajemnicze zaginięcie, a prawdopodobnie też śmierć jego bratanicy Harriet, które to wydarzyło się przed prawie 40 laty. Mikaelowi pomaga w tej sprawie uzdolniona hakerka, aspołeczna Lisbeth Salander (Noomi Rapace). Śledztwo ujawni brutalną prawdę o członkach rodziny Henrika...


Film jest całkiem wiernym odwzorowaniem powieści (która to do najkrótszych nie należy, co też przekłada się na ponad dwie i pół godzinną produkcję). Oglądając go miałem przed oczami nieustanne porównania z filmem Finchera Dziewczyna z tatuażem z udziałem Daniela Craiga i Rooney Mary. W sumie przyzwyczajając się wcześniej do udziału w filmie w roli Mikaela obecnego Bonda wolałem bardziej oglądać go na ekranie (chociaż w sumie Nyqvist daje radę, a i jest trochę podobny do Craiga). Natomiast Naomi Rapace nie ustępuje Marze i obie w roli Salander wyglądają przekonująco. Książki Larssona otworzyły drogę skandynawskim kryminałom drogę ogólnoświatowego sukcesu, który trwa do dzisiaj (wystarczy zobaczyć kryminalne półki z książkami w Empiku), a film ten utorował drogę filmowym produkcją z północy Europy do większego zainteresowania i kolejnych ekranizacji. Bo film Opleva jest sprawnie nakręconym kryminałem. Szkoda tylko, że gatunek ma to do siebie, że najlepiej smakuje, gdy czytelnik lub widz nie zna zakończenia. Trzeci raz ta sama historia nie smakuje już tak dobrze. Chociaż jeśli nie czytało się (i nie chce czytać) pierwowzoru, a także ominął kogoś film z Craigiem to na pewno każdy doceni kunszt tego filmu.





Sado maso dla kur domowych

Pięćdziesiąt twarzy Graya (Fifty Shades of Grey)
USA 2015
reż. Sam Taylor-Johnson
gatunek: melodramat (od biedy) 


Gdy ponad pół roku temu odbyła się premiera tego dzieła patrzyłem ze współczuciem na tych biednych mężczyzn, którzy musieli ze swoimi wybrankami zaliczyć projekcję kinową ekranizację ich ulubionej grafomańskiej książki. Jak byłem szczęśliwy, że mnie to wątpliwe szczęścia udania się do kina ominie. Niestety. Co się odwlecze to nie uciecze i w 7 miesięcy po box offisie zeostałem zmuszony do obejrzenia tego czegoś. 


Studentka literatury Anastasia (Dakota Johnson) w zastępstwie koleżanki z innego kierunku udaje się do siedziby milionera Christiana Greya (Jamie Dornan) w celu przeprowadzenia z nim wywiadu. Nieśmiała i pokraczna Anastasia jest całkowitym przeciwieństwem młodego i oczywiście przystojnego bogacza. Dziewczyna szybko wikła się w romans z Christianem, który ma bardzo niecodzienne upodobania erotyczne...


Film tak jak i książka jest przeznaczony dla niedopieszczonych starych panien (jedna z nich w sumie napisała książkę, a inna ją przeniosła na ekran dopiero później zwabiając do siebie ponad 20 lat młodszego aktora). Przeglądałem raz książkę i nie znalazłem tam zbyt wygórowanej literatury (już Sapkowski lepiej opisywał sceny łóżkowe!) i szybko odrzuciłem ten tą grafomańską kurę znoszącą złote jaja. Z filmem musiałem męczyć się za to na całej jego długości i w sumie nie wiem czy bardziej powinienem się śmiać, czy płakać. Pamiętacie Modę na sukces z jej nieustannymi dialogami toczącymi się w eleganckich rezydencjach. Tam też nie wychodząc z czterech ścian podziwialiśmy toczone przez wielkie głowy dialogi o niczym. Tu jest to samo. Jednak dochodzi do tego jeszcze aspekt seksualny w postaci sadomasochistycznych upodobań głównego bohatera. Po tym co słyszałem od koleżanek czytających książkę to wydawało mi się, że powieść kipi aż perwersyjnym seksem. który wyleje się też z ekranu przy ekranizacji. Ale nie! Mamy do czynienia z perwersją dla ubogich i sado maso w wydaniu dla przedszkolaków. Komuś, kto chce zobaczyć ostre sceny dominacji nie będącej stricte porno polecam obejrzeć może nie wybitny ale dość wiernie zobrazowany film Larsa von Triera Nimfomanka (w części drugiej mamy kilka seansów sado maso). Natomiast więcej wysublimowanej erotyki będzie choćby w Love Gaspara Noe albo w Nagim instynkcie, który pokazuje jak nakręcić działające na człowieka sceny erotyczne. A od tego filmu lepiej trzymać się z daleka.