Francja, Kanada, Niemcy 2016
reż. Stephen Hopkins
gatunek: biograficzny, dramat
Letnie Nowożytne Igrzyska Olimpijskie do tej pory odbyły się trzydzieści jeden razy. Część z nich z pewnych powodów nie została szybko zapomniana i przykryta kolejnymi imprezami tego typu lecz historia tych zmagań żyje do dziś własnym życiem. Jednym z najbardziej pamiętnych Igrzysk są te XI, które odbyły się w 1936 roku. I to nie tylko z powodu kraju - gospodarza oraz faktu, że na stadionie olimpijskim wydarzenia bacznie śledził sam fuhrer, Adolf Hitler.
Lata 30. ubiegłego wieku. Czarnoskóry Jesse Owens (Stephan James) dzięki wspaniałym wynikom sportowym wybiera się na studia. Poznaje tam trenera Larry'ego Snydera (Jason Sudeikis), który za cel stawia sobie doprowadzenia Jesse'ego do medalu olimpijskiego w Berlinie. Owens musi sobie jednak radzić z wszechobecną segregacją rasową.
Dobrze, że powstał film, który pokazuje historię jednego z najwybitniejszych biegaczy wszech czasów. Co ciekawe mimo że z udziałem amerykańskich aktorów to nie został on wyprodukowany przez USA. Z jednej strony to dziwne, z drugiej patrząc na odważną wymowę filmu nie dziwi, że nie wyprodukowali tego Amerykanie. Biorąc pod uwagę fakt, że w kilku miejscach postawiono do dzisiaj kontrowersyjne porównanie nazistowskiego szowinizmu i rasizmu do rasistowskich praktyk, do których dochodziło wówczas w USA jasne jest, że nie pokazaliby tego w taki sposób skłonni do epatowania patosem i zamiatający trudne sprawy pod dywan amerykańscy producenci.
Bardzo cieszy mnie też to, że Jason Sudeikis znany przeważnie z lekkich i często głupkowatych komedii wreszcie zagrał rolę dramatyczną. W wieku 40. lat ale jednak. To dobry aktor i chętnie zobaczę go w innych ambitnych filmach. Także dobra rola znanej z Gry o tron Carice van Houten w roli legendarnej reżyserki Leni Riefenstahl.
Dla nieznających prawdziwej historii Owensa widzów film sprawi wrażenie rzetelnego i przedstawiającego dobrze aspekty jego życia. Jednak jeśli ktoś wcześniej wczytał się w jego życiorys dopatrzy się wielu nieścisłości, luk czy po prostu przekłamań. Takich jak na przykład to, że Adolf Hitler nigdy nie pogratulował Owensowi. Sam biegacz przyznał, że takie gratulację dostał (nawet z pamiątkowym zdjęciem fuhrera), zaś nigdy nie doczekał się gratulacji ze strony prezydentów USA. Te błędy i koloryzowanie jest moim zdaniem minusem filmu i to dużym, bo historia biegacza jest na tyle dobra, że zasługuje na przeniesienie niemal w skali 1:1, bez zakłamań i widowiskowych dodatków.
Mimo wszystko warto obejrzeć ten niskobudżetowy film Hopkinsa, zarówno dla poznania historii olimpijskiego multimedalisty, wczucia się w klimat przedwojennych igrzysk olimpijskich, jak i obejrzenia strasznie krzywdzącej i niesprawiedliwej polityki amerykańskiej wobec Murzynów w latach 30. ubiegłego wieku. Warto, choć niektóre wydarzenia z życia Owensa oglądać z rezerwą.