Wielka Brytania 2014
reż. Peter Strickland
gatunek: dramat, psychologiczny
Duke of Burgundy to anglojęzyczna nazwa motyla o łacińskiej nazwie Hamearis lucina w Polsce zaś znanego, jako wielena plamowstęg. Nie znam etymologii nazwy tego występującego niemal w całej Europie owada, dlatego nie mogę powiedzieć dlaczego Anglicy nazwali go Księciem Burgundii, zaś w naszym kraju ma taką dziwną nazwę.W każdym razie posłużył on za tytuł opisywanego właśnie filmu o intymnych przeżyciach badaczki motyli.
Poznajemy historię badaczki motyli Cynthii (Sidse Babett Knudsen) oraz jej relacji z młodszą od siebie Evelyn (Chiara D'Anna). W pierwszej scenie obserwujemy przybycie Evelyn do domu Cynthii. Obserwujemy, jak młodsza z kobiet usługuje starszej, jest przez nią rugana, zaś na samym końcu przez nią ukarana (przez pissing). Jak się szybko okazuje prawdziwe oblicze ich relacji jest diametralnie różne.
Od dawna chciałem obejrzeć ten film i to mimo relatywnie niskich ocen zarówno od widzów, jak i zajmujących się ocenianiem filmów bardziej profesjonalnie. Mam tak, że żadne słowa nie są mnie w stanie zachęcić lub zniechęcić do filmu, gdyż z gustem (a szczególnie w odniesieniu do dziesiątej muzy) jest tak, że przeżycia i opinie innych mogą być diametralnie różne od mojej własnej. Dlatego też czytając branżową prasę staram się przewertować wszystko, prócz recenzji (te dopiero po seansie opisywanego filmu - przeważnie zaś moje odczucia są zupełnie inne od tych recenzentów). Także dałem szansę i temu średnio ocenianemu filmowi i ... moja ocena jest jeszcze niższa niż ta statystyczna, oparta na 2300 głosów użytkowników Filmwebu czy jeszcze wyższa średnia z IMDb, która obejmuje niemal 7500 głosów.
Może po prostu nie jestem przekonany do tego typu filmów, które swoje oczywiste braki chcą chować za filarami artyzmu (lub w tym przypadku pseudoartyzmu). Nic mnie tak nie razi jak bezsensowne sceny wyrwane z kontekstu wrzucone jako przerywnik od właściwej akcji, które to mają pokazać jaki to górnolotny film właśnie oglądamy. Tutaj mamy więc na przykład kilka scen z przybliżeniami motyli, zarówno pojedynczych osobników, jak i całego roju (można dostać epilepsji!). To przebiło nawet (nie)sławną scenę z pokazem penisów w Nimfomance.
Także warstwa fabularna bardzo szwankuje. Film jest senny i w sumie nic się w nim nie dzieje. Sceny, które mają szokować ogląda się bez większych emocji czekając, aż wreszcie ujrzy się napisy końcowe. Samo odgrywanie poszczególnych ról wypływa w fabule bardzo szybko i potem już nic ciekawego czy zaskakującego się nie dzieje. Oglądamy próby przystosowania się i narzucenia swojej woli przez bohaterkę, która kieruje się miłością do drugiej z kobiet. Czy ta miłość jest odwzajemniona? Jeśli tak, to jak to się wyraża? I jaka jest cena tej miłości? Takie pytania mogłyby płynąć z tego filmu. I w sumie płynąć próbują, jednak robią to na tyle dobrze zakamuflowane, że widz często nie zdaje sobie z nich sprawy. Pomysł na film bardzo dobry, jednak jego wykonanie to całkiem spore rozczarowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz