13 zabójców (Jûsan-nin no shikaku)
Japonia 2010
reż. Takashi Miike
gatunek: dramat, przygodowy
Dopiero teraz, oglądając ten azjatycki film dowiedziałem się, że prawidłowo wymowa tego japońskiego urzędu wojskowego to nie znany zapewne większości szogun (od angielskiego słowa shogun), a siogun (zbliżone do oryginalnej japońskiej wymowy). Już za sam ten fakt filmowi należy się mały plusik za doedukowanie mnie. Przeglądając historię siogunatu muszę stwierdzić, że władcy ci, mimo że posiadali cholernie prestiżowe stanowisko nie mieli łatwego życie. A śmierć musieli mieć jeszcze trudniejszą. Wyliczmy: zmuszony do popełnienia seppuku, zamordowany, czterech kolejnych abdykowało, następny został ścięty z rozkazu konkurenta do stołka, później na przemian abdykacje, mordy, ewentualne harakiri i co ciekawe jedna śmierć z przepicia (w wieku lat 18). Natomiast film przenosi nas do połowy XIX wieku, zmierzch ery samurajów i siogunatu. Żadnego sioguna nie przyjdzie nam spotkać, ale za to poznamy jego wyrodnego brata.
Mamy rok 1844. Zakończył się czas wielkich wojen i w Japonii nadszedł czas na spokój i harmonię. Trwają właśnie ostatnie lata okresu Edu, a samurajowie powoli przechodzą do lamusa. Jednak okres pokoju może zostać zmącony przez bestialskiego przyrodniego brata sioguna - Naritsugu Matsudaira (Gorô Inagaki). Natirsugu sieje terror na kontrolowanych przez siebie prowincjach, a niebawem ma zostać mianowany doradcą swego brata. Lokalni możnowładcy chcą pozbyć się niechcianego problemu. Zlecają oni doświadczonemu samurajowi, Shinzaemonowi Shimadzie (Kôji Yakusho) zebranie grupy ludzi, którzy odeślą Naritsugu na tamten świat. Shimadzie zbiera garstkę utalentowanych wojowników, w tym znakomitego swego siostrzeńca, szermierza-hazardzistę Shinrokuro (Takayuki Yamada). Garstka 13 zbrojnych zmierza do konfrontacji z o wiele liczniejszymi oddziałami Naritsugu dowodzonymi przez utalentowanego Hanbeia (Masachika Ichimura).
Mamy do czynienia z zapomnianym już trochę i lekko skostniałym podgatunkiem, jakim jest kino samurajskie. Filmy te rządzą się swoimi prawami i konstrukcją mocno podobną do amerykańskich westernów. Z tą różnicą, że zamiast dzielnych (lub podłych) kowboi mamy do czynienia z honorowymi facetami biegającymi z katanami. Konwencja tych produkcji jest taka, a nie inna więc trzeba się pogodzić z pewnym brakiem realizmu. Tak jak garstka rewolwerowców potrafiła w westernie wybić bez problemu pół indiańskiego plemienia, tak tutaj kilku dobrych samurajów jest w stanie rozprawić się z dwudziestokrotnie większymi siłami wroga. A inteligencja tegoż (jeśli chodzi o mięso armatnie, nie kilku głównych niemilców) jest podobna do tej, którą cechowali się kitowcy z Power Rangers. Konwencja konwencją jednak za ten kompletny brak realizmu ocena stosownie niższa.
W filmie za to bardzo ładnie przedstawione realia Japonii połowy XIX stulecia. Kiedy w Europie czy USA dynamicznie wchodziła w życie rewolucja przemysłowa kraj siogunów to wciąż zaścianek świata. Podziwiamy zacofany kraj rządzony przez feudalnych przywódców. Lokalizacje, które pojawiają się w filmie są dobrze odwzorowane i przyjemnie patrzy się na japońskie osady tego okresu.
Także plusem jest rozdzielenie filmu na jakby dwie części. Przez pierwszą godzinę dowiadujemy się o sytuacji w kraju. Wtedy praktycznie nie ma walk i popisów samurajskich umiejętności. To ta część przegadana. Później następuje około 20 minutowy fragment przeprawy garstki śmiałków na spotkanie swego wroga. Na końcu mamy godzinną sekwencje walk. Walk może mało realistycznych ale świetnie zobrazowanych. To jedne z najlepszych pojedynków na miecze, jakie widziałem w filmach kiedykolwiek.
Ciężko mi za to mówić o aktorach, gdyż prawie wszyscy wyglądali identycznie. A i język japoński brzmi w każdej sytuacji jednakowo. Jeśli wcześniej myślałem, że niemiecki jest językiem, w którym nawet słowo motylek brzmi jak nazwa śmiercionośnej broni to muszę zweryfikować swe poglądy. Japoński jest gorszy. Tu nawet czułe wyznanie miłości brzmi jak wezwanie do natychmiastowego seppuku (w filmie wyznań miłości brakuje, są za to dwa seppuku).
Myślę, że jeśli ktoś chce obejrzeć kino przygodowe umiejscowione w ciekawych realiach historycznych to może poświęcić 140 minut na tę produkcję. Brak realizmu jest tu rekompensowany przez wspaniałe sceny batalistyczne, dobre lokalizacje i kilka niezłych elementów humorystycznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz