USA 2016
reż. David Mackenzie
gatunek: dramat, kryminał
Większość filmów amerykańskich toczy się w wielkich miastach. Poznajemy przeróżne historie od dramatów przez kryminały po filmy akcji dziejące się w Nowym Jorku, Chicago, Los Angeles czy od biedy w Detroit czy San Francisco. Jednak te wielkie aglomeracje miejskie to przecież tylko silnie zaludnione enklawy w kraju, gdzie zdecydowana większość powierzchni to bezdroża i pustynie. Prawdziwa Ameryka zaś zaczyna się tam, gdzie kończy się miasto. I w tym filmie to widać.
Po wyjściu z więzienia Tanner Howard (Ben Foster) wraz ze swym rozwiedzionym bratem Toby'm (Chris Pine) zaczyna okradać oddziały pewnego banku, który wcześniej skonfiskował ich rodzinną farmę. W tym celu podróżują po wyludnionej okolicy atakując poszczególne placówki. Ich śladem rusza odliczający dni do emerytury strażnik teksasu, Marcus Hamilton (Jeff Bridges).
Fabuła jak widać po krótkiej zapowiedzi jest raczej sztampowa i dość prosta. Jednak w tego typu filmach prostota nie jest minusem, dostajemy przecież typowe męskie kino z minimum środków, a maksimum satysfakcji z przekazu, jaki niesie film. W filmie widzimy prawdziwą duszę USA, specyfikę dużej części kraju i jej mieszkańców. Zapomniane przez ludzi i Boga półwymarłe miasteczka, w których żyją czy wręcz wegetują przygnieceni kryzysem ekonomicznym ludzie. Ludzie, jak to w tych rejonach kraju bywa to typowe rednecki, którym do szczęścia wystarczy piwo i naładowana broń. W miejscach, gdzie dzieje się akcja pistolet (lub strzelbę bądź nawet karabin) posiada każdy - czy to młodzieniec czy dziadek. I nikt nie zawaha się jej użyć. Więc też bohaterowie poruszają się tu w realiach współczesnego Dzikiego Zachodu. Ścigać ich zaś będzie zbliżający się do emerytury, pragnący ostatnich chwil sławy zgorzkniały rasista, który widział już chyba w swoim życiu wszystko. Mimo sztampowych postaci ogląda się to nadzwyczaj sprawnie.
Siłą filmu jest klimat tych zapadniętych dziur, w których dzieje się akcja. To one, bardziej niż postaci (które mimo swej sztampowości są sztampowe w sposób akceptowalny) budują tu atmosferę. A wszystko podkreśla wspaniała, odpowiednio skomponowana do filmu muzyka Nicka Cave'a Całość więc aż chce się oglądać. Nie jest to film, który doczeka się lawiny nagród i o którym będzie się mówiło latami, a raczej taki z tych, które w przyszłości zagoszczą w późnowieczornych ramówkach niszowych stacji, jednak jeśli jest okazja obejrzeć - naprawdę warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz