USA, Wielka Brytania 2016
reż. Andrea Arnold
gatunek: dramat
zdjęcia: Robbie Ryan
Na ten film czekałem od dość dawna. Dobrych kilka miesięcy temu, jak nie ponad pół roku wstecz nawet w jednym z multipleksów wyświetlili zwiastun, więc wtedy na pewno nie myślałem, że będzie trzeba tak długo czekać na wejście pierwszej amerykańskiej produkcji Arnold do polskiej dystrybucji. Jednak trochę wody w Wiśle musiało upłynąć nim obraz zagościł na naszych ekranach. Czy warto było czekać?
Nastoletnia Star (Sasha Lane) wiedzie ciężką egzystencję mieszkając w biedzie z problematycznym ojcem i dwójką młodszego rodzeństwa. Gdy pewnego dnia w sklepie zauważa grupę nierozgarniętych młodych ludzi zagaduje do niej jej najstarszy członek, Jake (Shia LaBeouf), który rekrutuje ją do grupy mówiąc, że jeżdżą oni po Ameryce proponując ludziom kupno prenumerat gazet. Po krótkich rozterkach Star postanawia dołączyć do Jake'a i prowodyrki grupy, apodyktycznej Krystal (Riley Keough).
Cóż, moje oczekiwania w stosunku do tego filmu były całkiem spore. Wiele nagród, w tym ważne statuetki na festiwalu w Cannes to jednak duża nobilitacja. Także wielotygodniowe oczekiwanie na produkcję wyolbrzymiało zainteresowanie i pewien hype, który sam sobie stworzyłem wokół filmu. Ale czy było warto było czekać? Na to pytanie mogę jednak odpowiedzieć rozgoryczony zgodnie ze Zbigniewem Stonogą. Obraz Arnold jest owszem wyjątkowy, inny niż to, co dominuje w filmowym mainstreamie, jednak mam nadzieję, że ta produkcja nie zredefiniuje kierunku, jaki ma obrać współczesna filmografia. Dostajemy całkiem klasyczny film drogi podzielony na etapy podróż -> wydarzenie -> podróż - wydarzenie, jednak całość jest zaserwowana w nieklasycznej formie. Zarówno sam obraz filmu (format sprzed ponad pół wieku, boki obcięte są nie poziomo, a pionowo, dobrze, że zrealizowano w kolorze), jak i wszędobylska muzyka, której nie trawię z rapem i Rihanną na czele były dla mnie ciężkim filmowym doświadczeniem. Sama fabuła owszem istnieje, jednak o ile jest jakiś wstęp, jak i zawiązanie akcji nie ma tam żadnego zakończenia. Tak jak bohaterom brakuje jakiegoś większego celu (oprócz picia, ćpania i zarabiania), tak również samej fabule. Po prostu film mimo niemal 3 godzin trwania w pewnym momencie się urywa. Zabrakło tu jakiegoś zwieńczenia. Bohaterowie, których oglądamy to też wykolejeńcy, rednecki i ogólnie obraz Ameryki Trumpa, a nie Obamy. Ciężko tutaj spotkać jakąś pozytywną postać. Całość jednak ma jakiś wyczuwalny, bliżej nieokreślony plus, dzięki czemu chce się oglądać poczynania bohaterów. Może to właśnie ta nieuchwytna magia kina w tym momencie działa, sprawiając, że mimo wielu argumentów na nie dalej z pewnym zaciekawieniem ogląda się film. Myślę, że jest to więc średnio udany eksperyment, jednak wart obejrzenia i doświadczenia na własne oczy tej podróży (bo ten film jest z gatunku właśnie takich, których się nie ogląda, a właśnie doświadcza), Prawdopodobnie są ludzie, którym całość się spodoba.