sobota, 31 stycznia 2015

W oparach onirycznego absurdu

Grand Budapest Hotel
Niemcy, USA, Wlk. Brytania 2014
reż. Wes Anderson
gatunek: komediodramat
zdjęcia: Robert D. Yeoman
muzyka: Alexandre Desplat

Mam problem od czego zacząć. Opisywany w tym miejscu film jest filmem niezwykłym. Niezwykłym na tyle, że strasznie trudno jest dobrać słowa, które oddadzą tym czym jest lub czym na pewno nie jest. Reżyser i scenarzysta w jednym stworzył dzieło, które śmiało możemy nazwać Baśniami Andersona. Nie widziałem do tej pory tak nakręconej produkcji. Produkcji, w której występuje tak wiele różnych gatunków filmowych i nawiązań do wielu aspektów świata. Produkcji, gdzie groteska miesza się z makabrą, akcja z barokowym przepychem, a perwersyjna erotyka ze zwyczajną farsą. W tym filmie jest wszystko. A czy przypadkiem nie jest tak, że jak się jest od wszystkiego to jest się do niczego? Nie w tym wypadku.


Twórca Moonrise Kingdom prezentuje nam fabułę ulokowaną wielopoziomowo. Pierwszą i ostatnią sceną jest scena czasów obecnych, później przenosimy się do lat 80. gdzie znany pisarz snuje swoją historię zabierając nas dwadzieścia lat wstecz, do czasów swej młodości spędzonej w tytułowym hotelu leżącym w fikcyjnym wschodnioeuropejskim kraju Zubrowka. Z jego opowiadania dowiadujemy się, że poznał w tym miejscu historię właściciela hotelu, która znowu przenosi nas ponad trzydzieści lat wstecz, aż do lat 30. ubiegłego wieku, gdzie dzieje się zasadnicza akcja.
A trzeba powiedzieć, że akcja jest dość niezwykła. Poznajemy konsjerża hotelu - niejakiego Pana Gustave'a (Ralph Fiennes), który twardą ręką zarządza tym cieszącym się sławą przybytkiem. Ma także słabość do zadawania się z podstarzałymi arystokratkami bawiącymi w hotelu. Zadawanie nie ogranicza się tylko do konwencjonalnego spędzania czasu i często kończy się w łóżku. Gdy Gustave dowiaduje się od nowego boya hotelowego o wdzięcznym imeniu Zero (Tony Revolori) o śmierci jednej z arystokratek, obaj jadą na pogrzeb denatki. Tam dowiadują się, że zapisała mu w spadku cenny obraz. Z ostatnią wolą matki nie zgadza się jednak jej syn Dmitri (Adrien Brody), który wysługując się demonicznym Joplingiem (Willem Dafoe) będzie chciał zatrzymać za wszelką cenę obraz u siebie...


Sceneria miejsc, które przyjdzie śledzić widzowi w czasie trwania seansu jest mocno przerysowana, wszystko wydaje się odrealnione i wyjęte niczym ze snu. Lokacje przyciągają swym pięknem i tajemniczością lecz od początku mamy wrażenie, że są one z innej bajki. To w dodatku z absurdalnym sposobem zrealizowania wielu scen daje nam niemal surrealistyczne wrażenie przebywania w miejscu, które nie może istnieć. Ale przy całym swym przerysowaniu nieistniejące państwo Zubrowka to miejsce piękne. Piękne ale groźne, co obrazują równie przerysowane czarne charaktery. 
Producentom udało się zaciągnąć do gry naprawdę wielu znanych aktorów, bo do wypisanych wyżej trzeba doliczyć przecież Murraya Abrahama czy Jude Law'a. I wszyscy pokazali się z dobrej strony za co też duży plus. Dawno nie widziałem tak zwariowanego w pozytywnym tego słowa znaczeniu filmu, który przeczy wszystkim prawom logiki, aczkolwiek wchłania jak wir. Zdecydowanie polecam, bo tego opisać się nie da, to trzeba zobaczyć. 




piątek, 30 stycznia 2015

Sąd rodzinny

Sędzia (The Judge)
USA 2014
reż. David Dobkin
gatunek: dramat 
zdjęcia: Janusz Kamiński
muzyka: Thomas Newman

Kiedy będąc w zeszłym roku w kinie zobaczyłem trailer najnowszego filmu Dobkina nie zrobił on na mnie wrażenia. To co na nim przedstawiono nie wzbudzało we mnie specjalnej uwagi. Wszystko wskazywało na przegadany hollywoodzki średniak z dobrą obsadą aktorską. Dlatego podchodziłem do tej produkcji bez większej nadziei mając w pamięci obejrzany trailer. I się rozczarowałem. Pierwszy raz od dawna pozytywnie.


Przez prawie dwie i pół godziny będziemy śledzić losy dość cynicznego adwokata z Chicago, Hanka Palmera (Robert Downey Jr.), który to na wieść o śmierci matki wyjeżdża na jej pogrzeb do zapadłej mieściny w stanie Indiana - miejsca, z którego uciekł przed 25. laty. Przymierzający się do rozwodu z żoną Hank w rodzinnej miejscowości zatrzymuje się w domu, w którym dorastał. Sytuacja rodzinna między nim, a pozostałymi członkami rodziny jest lekko mówiąc chłodna. Najgorsze relacje łączą go z  apodyktycznym ojcem - sędzią miejscowego sądu (Robert Duvall). Po wielu niesnaskach Hank zaraz po pogrzebie matki decyduje się wracać do Chicago. Siedząc już w samolocie dostaje telefon od jednego z braci - okazuje się, że jego ojciec jest podejrzany o spowodowanie śmiertelnego wypadku z premedytacją. Adwokat postanawia zostać w mieście i stanąć w jego obronie...


Miejscem akcji filmu będzie częściej niż sala rozpraw dom rodzinny sędziego i adwokata. Kluczowe momenty i fakty widzowie poznają właśnie w tym domu a nie podczas rozprawy sądowej, która toczy się, owszem, ale w tle. Reżyser w zgrabny sposób pokazał motywacje syna marnotrawnego i twardego ojca, każdemu dając prawo do wyznania swoich racji. Gdzieś obok świetnie umiejscowiony jest wątek reszty rodziny w postaci zmarłej niedawno matki oraz dwóch pozostałych braci oraz zostawionej w miasteczko miłości (dodajmy, że Hank udał się przed ćwierćwieczem na koncert Metalliki i nie wrócił do miasta przez cały ten czas). Oprócz rozprawy karnej, w której w sumie nie mamy większych rozterek nad tym, kto jest winny mamy w filmie rozprawę ważniejszą - między członkami rodziny, którzy są dla siebie zarówno sędziami, jak i oskarżycielami. Ale czy znajdzie się w nich miejsce dla adwokatów? O tym przekonać się już trzeba oglądając produkcję. Jednak moim zdaniem jest to jeden z lepszych filmów obrazujący w dość pokrętny sposób fakt, że zawsze jest czas na przebaczenie. Ot, cała siła Hollywood. Polecam! 





czwartek, 29 stycznia 2015

12 spoconych gości

Dwunastu gniewnych ludzi (12 Angry Man)
USA 1957
reż. Sidney Lumet
gatunek: dramat
zdjęcia: Boris Kaufman
Opisywany właśnie tytuł zyskał sobie przez ponad pół wieku od czasu powstania status kultowego.
Jest on fascynującym, trzymającym w napięciu stadium ludzkich postaw. I udowadnia, że dobrze konstruując wątek można upchnąć dwunastu ludzi w jednym pokoju, gdzie przez dwie godziny będą się kłócić, a widz nie przełączy kanału.


Tytułowa dwunastka gniewnych ludzi stanowi skład ławy przysięgłych, która musi po procesie o morderstwo zdecydować o winie lub niewinności podejrzanego. O samym procesie początkowo nie wiemy nic, widzimy tylko sędziego pouczającego przysięgłych przed ich udaniem się na obrady oraz przez krótką chwilę sylwetkę oskarżonego. Zaraz potem udają się oni do zamkniętego pomieszczenia, gdzie mają zdecydować o życiu lub śmierci. Aby wyrok został wykonany decyzja musi być jednoznaczna. W początkowym głosowaniu jedenastu z nich uznaje winę oskarżonego, tylko jeden z ławników wyraża swą wątpliwość (Henry Fonda). Dopiero teraz zaczyna się omawianie całej sprawy...


Tytułowi bohaterowie zostają zamknięci w pomieszczeniu bez klimatyzacji w dniu, w którym panuje największy upał w roku. Każdy z nich jest przedstawicielem innego zawodu, wszyscy są sobie nieznani, a większość z nich nawet nie jest zainteresowana faktycznym przebiegiem sprawy. Ich gniew nie jest powodowany próbą wyjaśnienia morderstwa, tylko czasem, który muszą spędzić w pokoju pocąc się i będąc oderwanym od innych obowiązków. Bo przecież jeden w tym czasie powinien iść na mecz,  na który ma bilety, inny do kina, a jeszcze inny do pracy. 
Ciekawym zabiegiem reżyserskim jest tutaj praca kamery. Ogniskowa obiektywu zwiększa się z czasem, dzięki czemu widz może zaobserwować zbliżenie się do siebie bohaterów z każdą kolejną sceną filmu.Krótkoogniskowa przestrzeń dzieląca bohaterów na początku przybliża ich do siebie w trakcie trwania produkcji pokazując też zmianę ich zachowań i poglądów. 
Nie wiemy tutaj na 100% o winie lub niewinności oskarżonego i nie dowiemy się tego nigdy, jednak produkcja Lumeta obrazuje nam sposób funkcjonowania systemu prawnego w najpotężniejszym kraju świata. Seans wciąż aktualnego filmu pozostawia nas z wieloma pytaniami. Bo czy można zawierzyć życie człowieka nieprzygotowanym ludziom z ulicy? Czy warto mieć wątpliwości, być asertywnym, czy lepiej dla spokoju podążać za tłumem? Te oraz wiele innych pytań, na które przez 58 lat od nakręcenia wciąż nie znaleziono odpowiedzi i chyba przez kolejne 58 jej się nie znajdzie.
Warto zwrócić uwagę na grę aktorską, w której widać zaangażowanie i prawdziwość. Za to też należą się wielkie brawa. 


środa, 28 stycznia 2015

Cena bezpieczeństwa?

Bardzo poszukiwany człowiek (A Most Wanted Man)
USA, Niemcy 2014
reż. Anton Corbijn
gatunek: thriller
zdjęcia: Benoît Delhomme
muzyka: Herbert Grönemeyer
11 września świat to data, w której zmienił się świat. To dzień graniczny, od którego wszystkie państwa Zachodu stały się wyjątkowo wyczulone na takie sprawy, jak terroryzm czy bezpieczeństwo.
Już prawie 15 lat kosztem walki o zapewnienie tegoż bezpieczeństwa rządy wielu krajów ograniczają wolność obywateli, jak i usilnie tropią działalność ludzi, którzy mogą być choć trochę podejrzani o związki z globalnym terroryzmem. I o tym mniej więcej jest ten film.


Do Hamburga przybywa wyczerpany Czeczen Issa (Grigoriy Dobrygin), który trafia do domu pewnej tureckiej rodziny. Jego celem jest znalezienie pewnego bankiera (świetny Willem Dafoe) w celu zdeponowania pokaźnej sumy pieniędzy. Pomoc Issie oferuje młoda prawniczka działająca dla organizacji pozarządowej, Annabel (Rachel McAdams). Każdy krok Issy śledzą rywalizujące ze sobą agencje wywiadowcze pod wodzą Bachmanna (w swej ostatniej roli Philip Seymour Hoffman), Mohra (Rainer Bock) oraz Amerykanie pod wodzą Marthy Sullivan (znana jako Claire z House of Cards Robin Wright). Rozpoczyna się wyścig z czasem...


Produkcja Corbijna nie jest takim filmem o szpiegach i tajnych agentach, jaki oferują nam filmy pod egidą agenta 007. W filmie tego reżysera inspirowanym książką Johna Le Carrego zarówno wszelkie pościgi i strzelaniny ustępują miejsca długim  obserwacjom i przesłuchaniom. Zamiast akcji mamy tutaj wyczekiwanie, długie rozmowy, w których będziemy mogli bardziej poznać profile psychologiczne bohaterów. 
W produkcji nie pada żaden strzał z jakiejkolwiek broni, czego raczej nie uświadczymy w przygodach Jamesa Bonda. Ale każdy ma inny pomysł na budowanie napięcia i relatywizm nie pozwala wskazać, który z tych pomysłów w istocie jest lepszy.
Gra aktorska to moim zdaniem najlepszy punkt filmu. Zarówno Dobrygin grający wycofanego Issę Karpowa, jak i Phillip Seymour Hoffman to postaci tak autentyczne, że czasem ciężko uwierzyć, że to tylko zatrudnieni na potrzeby produkcji aktorzy. Dlatego tak bardzo szkoda przedwczesnej śmierci tego drugiego. Nie ustępują im znany m.in. z kilku produkcji kontrowersyjnego Larsa von Triera Willem Dafoe, którego Tommy Brue to jedna z lepszych postaci drugoplanowych ostatnich lat. Dobrze wypadała też grająca Annabel McAdams oraz Robin Wright. Naprawdę każdy aktor, nawet trzecioplanowy daje z siebie wszystko.
Mimo, że akcja nie płynie zbyt szybko, a raczej snuje się w tempie mocno żółwim dwie godziny filmu przechodzą widzowi stosunkowo szybko. Magnes w postaci poznania końcowych losów Issy jest dla oglądającego wystarczający, by nie wyłączyć filmu aż do samych napisów końcowych, a pytania o wolność jednostki, jakie stawia produkcja są w obecnych czasach bardzo aktualnym tematem. 


piątek, 23 stycznia 2015

Pamięć nieabsolutna

Zanim zasnę (Before I Go to Sleep)
Francja, Wielka Brytania 2014
reż. Rowan Joffe
gatunek: dramat, thriller
zdjęcia: Ben Davis
muzyka: Ed Shearmur

Czy budzenie się każdego poranka nie pamiętając niczego z przyszłości to ulga czy cierpienie? Czy nie wiedząc kim się jest można zaufać sobie i osobom w swoim otoczeniu? W zeszłorocznym filmie Rowana Joffe, który bazuje na lukach w pamięci i całkowitej amnezji poznamy odpowiedzi na te i inne pytania.


Główną bohaterką produkcji jest czterdziestoletnia Christine (znana m.in. z Innych Nicole Kidman). Po każdej pobudce dowiaduje się ona od męża (Colin Firth), że od czasu wypadku straciła pamięć, wskutek zaburzeń pracy mózgu jest zdolna pamiętać tylko jeden dzień, do czasu, aż znów zaśnie. Rankiem ponownie wszystko się powtarza. Za sprawą doktora Nascha (przypominający Michała Probierza Mark Strong) zapisuje ona swoje wspomnienia z każdego dnia za pomocą krótkich filmów nagrywanych aparatem. Wkrótce stanie przed dylematem komu tak naprawdę ma wierzyć. Ale zrobi wszystko, by poznać sekrety swego życia...


Jako, że film opiera się na amnezji i stopniowym przypominaniu sobie fragmentów życia bohaterki mamy tutaj do czynienia z wieloma zwrotami akcji. Co kilka minut scenarzyści fundują nam jakiś twister fabularny. Jak na 90 minutową produkcję według mnie to trochę za dużo. Sprzecznych informacji robi się w pewnym momencie za dużo. Fabuła mknie jak szalona dostarczając widzom co i rusz nowe fakty, zarówno te autentyczne, jak i nieprawdziwe. Sami do końca nie wiemy co jest prawdą a co nie, a która z postaci ma rację. 
Ogólnie film posiada dobrą stronę aktorską, jak i może zbyt chaotyczny i niezbyt spójny, jednak interesujący scenariusz. Nie jest to może poziom Memento, który opisuje podobny problem luk pamięciowych, jednak kiedy akurat ma się możliwość obejrzenia historii Christine nie powinien to być czas szczególnie zmarnowany.





czwartek, 22 stycznia 2015

Mord doskonały?

Nieznajomi z pociągu (Strangers on a Train)
USA 1951
reż. Alfred Hitchcock
gatunek: czarny kryminał
zdjęcia: Robert Burks
muzyka: Dimitri Tiomkin

Kiedy za czarny kryminał biorą się Alfred Hitchock w roli reżysera i Raymond Chandler, jako scenarzysta to wiedz, że coś się dzieje! Opisywany właśnie film może być brany przez wielu ludzi za skostniały, prawie 65 letni archaizm, ale jest to absolutna klasyka gatunku. A czy ogląda się go dobrze również dzisiaj?


Utalentowany tenisista Guy (Farley Granger) spotyka w pociągu człowieka, który go rozpoznaje i zagaduje. Rozmówcą tym okazuje się być niejaki Bruno (Robert Walker), który wydaje się być niesamowicie zorientowany w życiu Guya. Wspomina mu, że wie o problemach z uzyskaniem rozwodu przez tenisistę, przez co ten nie może spotykać się z piękną i zamożną Anne (Ruth Roman). Bruno opowiada też o swych kłopotach z wciąż krytykującym go ojcem. Po pewnym czasie proponuje Guyowi , że zamorduje jego w żonę, za co w zamian ten pozbawi życia jego ojca. Guy nie traktuje rozmówcy poważnie i wychodzi, jednak niebawem dowiaduje się, że Bruno dokonał morderstwa...


Gra aktorska w filmie stoi na typowym poziomie kinematografii tego okresu. Bardziej to wciąż przypomina teatr niż to, co znamy ze współczesnego kina. Także sposób realizacji jest mocno 'studyjny', co widać w kilku elementach. Jednak za sprawą sprawnej fabuły, a także teatralnej, ale dobrze teatralnej grze aktorskiej widz nie musi się nudzić. Aktorzy grający główne role zrobili w swoim czasie dość dużo kariery, wyłączając w to grającego Bruna Roberta Walkera, który to po rozstaniu z kobietą popadł w alkoholizm i depresję i zakończył swe życie wkrótce po premierze filmu, w którym grał brawurową rolę. 
Fani klasycznych filmów na pewno już tę produkcję widzieli, jednak dla wielu wciąż jest ona nieodkryta. Dla fanów czarnych kryminałów, Hitchocka i Chandlera, a także całej dawno minionej epoki przełomu lat 40. i 50. Stanów Zjednoczonych jest to jednak pozycja obowiązkowa. Mimo pewnej drewnianej struktury po tylu latach ogląda się to nadspodziewanie dobrze. Co jeszcze? Tajemnicza postać socjopaty Bruna jest jedną z lepszych kreacji aktorskich pierwszego półwiecza historii kina i choćby dlatego warto obejrzeć ten film. Choć oczywiście nie dla wszystkich, gdyż akcja nie pędzi tak szybko jak tytułowy pociąg, co niektórych może zrazić. 




środa, 21 stycznia 2015

Honor rasisty

Serce lwa (Leijonasydän)
Finlandia, Szwecja 2013
reż. Dome Karukoski
gatunek: dramat
zdjęcia: Henri Blomberg
muzyka: Jean-Paul Wall

W ostatnich latach w Europie rozprzestrzeniły się różne skrajne ruchy. W filmie Karukoskiego autor przedstawia widzom problem neonazizmu, jaki występuje w Skandynawii, a za sprawą coraz większej migracji przybyszów z poza Europy skala tego problemu nabiera na sile.


Główny bohater - Teppo (Peter Franzén) jest neonazistą. I to nie jednym z wielu, a nieformalnym liderem miejscowej organizacji nazistowskiej w fińskim miasteczku. Jako, że z racji poglądów nie może znaleźć stałej pracy tuła się po okolicy w poszukiwaniu wrogów rasy. Wraz z kolegami głównym hobby Teppa jest gonienie i bicie czarnoskórych mających nieszczęście mieszkać w okolicy.
Katalizatorem zmian w życiu Teppa będzie poznanie kelnerki Sari (Laura Birn). Sari oglądając faszystowskie tatuaże na ciele Teppa odrzuca go, jednak gdy ten stara się o jej względy daje mu szansę. Przyznaje jednak, że posiada syna, który na nieszczęście Teppa jest czarny (w roli Rhamadhaniego Yusufa Sidibeh). Koegzystencja nazisty z małym czarnoskórym początkowo jest ciężka, jednak wszystko po pewnym czasie zaczyna się zmieniać...


Film ten jest bardzo przewidywalny, gdyż wiele podobnych treści już było i w sumie każdy może domyślić się na podstawie jakiego schematu budowana będzie fabuła. Ileż to razy widzieliśmy złego bohatera, który pod wpływem zmian odnajduje drogę dążącą ku odkupieniu? No właśnie. Ale dzięki tematyce neonazistowskiej mamy tu do czynienia z trochę innym schematem fabularnym.
Możemy widzieć poczynania Teppa w dwóch odmiennych światach. Bohater jest zupełnie innym człowiekiem przebywając w domu wraz z ukochaną, a gdy spotyka się ze swoimi kolegami - rasistami zaczyna dominować w nim agresja i skrajność. Dopiero po czasie Teppo zaczyna sobie uświadamiać co jest dobre, a co złe.
Mimo całej przewidywalności film ogląda się bardzo dobrze. Może nie jako walkę dobra ze złem, gdyż nie ma tu jasnego podziału na te dwie kategorie, ale jako film o tematyce społecznej. Reżyser pokazuje, że nie tylko neonaziści są złymi rasistami. Potrafi nim być także czarnoskóry ojciec Rhamadhaniego, co udowadnia, że wartość i kultura człowieka nie zależy od płci, kultury w jakiej się wychował czy kolru skóry. 
Polecam wszystkim ten niszowy film, który raczej nie będzie miał możliwości często gościć na ekranach polskich telewizorów. 






wtorek, 20 stycznia 2015

Czas cierpienia

Nieodwracalne (Irréversible)
Francja 2002
reż. Gaspar Noe
gatunek: dramat
zdjęcia: Benoît Debie
muzyka: Thomas Bangalter


Czy zastanawialiście się jak to jest, gdy życie przewraca się nagle o 180 stopni? Kiedy wszystkie plany i marzenia idą momentalnie w łeb, kiedy z najszczęśliwszej osoby pod słońcem stajesz się żywym trupem? A wszystko to ze świadomością, że dzieje się to nieodwracalnie? O tym właśnie jest ten film. Film skłaniający do refleksji i każący zastanowić się nad swoimi czynami.


Film posiada odwróconą chronologię, czyli akcja przedstawia dane sceny od ostatniej do pierwszej. Jest początkowo z tym pewien problem, gdyż trochę przypomina to czytanie książki od końcowego rozdziału. 
Przenosimy się tutaj do najbardziej zakazanych zaułków i melin francuskiego miasta, a wszystko to, by zaobserwować najczarniejsze oblicze człowieka.
Nigdy chyba nie oglądałem tak szokującego, smutnego, zatrważającego i pełnego depresji filmu. Oprócz ostatniej (a w sumie pierwszej) ze scen wszystkie inne to kwintesencja tego, jak podły bywa świat i życie.
Mamy tutaj trójkę głównych bohaterów, czyli Marcusa (Vincent Cassel), jego żonę Alex (Monica Bellucci) i ex męża tej drugiej - Pierra (Albert Dupontel). Akcja produkcji przedstawia tragiczne wydarzenia jednego dnia, który na zawsze zmieni ich życie. Będziemy świadkami nierozważnych lub pochopnych decyzji, doświadczymy agresji, brutalności, kurewstwa jak i zobojętnienia. Dosłownie wszystko co złe na Ziemi pojawia się w tym filmie. A nadzieja to ostatnie słowo, jakie może przyjść do głowy jego bohaterom miotającym się w szale cierpienia.


Każda ze scen została nagrana długim ujęciem, co tworzy samo w sobie majstersztyk produkcyjny i za to należą się wielkie brawa dla twórców. Zrealizowanie czegoś takiego to naprawdę istny geniusz precyzji.
Jest to film nie dla wszystkich, a w zasadzie raczej dla niezbyt wielu. Tematyka jak i zobrazowanie jej w poszczególnych scenach jest dosadne i brutalne. Ale jak inaczej pokazać scenę gwałtu analnego w przejściu podziemnym czy brutalne morderstwo gaśnicą, jak nie epatując agresją? Jednak rozumiem, że dla wielu może okazać się to za mocne.
We mnie film ten wzbudził mieszane uczucia. Jest z jednej strony genialnie zrealizowany, pokazuje w przewrotny sposób paskudnie okropną, ale jakże życiową tematykę, w sposób najlepszy z możliwych ukazuje to, jak działa czas. Ale jest też przerażający i dołujący. Nawet największy optymista życiowy po seansie nie uśmiechnie się przez wiele godzin, gwarantuję! Produkcja Noego ociera się o Sztukę przez duże S. Polecam każdemu o mocnych nerwach i kto przy okazji ma ochotę zniszczyć sobie samopoczucie.


niedziela, 18 stycznia 2015

Czy czarni potrafią skakać na nartach?

Gliniarz (The Guard)
Irlandia 2011
reż. John Michael McDonagh
gatunek: komedia, komedia kryminalna
zdjęcia: Larry Smith
muzyka: Calexico

Opisywany film jest jednym z wcześniejszych dzieł McDonagha, którego film pt. Calvary niedawno opisywałem. I mimo, że i reżyser i odtwórca głównej z ról (Brendan Gleeson) są tymi samymi ludźmi jest to całkiem inna produkcja. Niezmienny jednak pozostaje typowo irlandzki klimat produkcji, tak więc widz ma prawo spodziewać się przynajmniej 10% scen umiejscowionych w barach, tudzież pubach.


Gleeson gra tutaj prowincjonalnego policjanta Gerry'ego Boyla, który to nie jest zbyt kryształową postacią. Posiada cierpki język, popada w konflikty z przełożonymi, a także nie stroni od alkoholu, narkotyków i usług oferowanych przez prostytutki. W pewnym momencie w małej mieścinie, gdzie służy zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Zostaje znalezniony niezidentyfikowany trup, który być może padł ofiarą praktyk satanistycznych, w obrębie rejonu mogą przebywać przemytnicy narkotyków o horrendalnej wartości pół miliarda dolarów, w sprawie czego przybywa z USA czarnoskóry agent FBI Everett (Don Cheadle), znika także nowy policjant przybyły do osady z Dublina...


W sumie jak na komedię nie ma tutaj zbyt wiele humoru, a jak już jest to nie zawsze sprawia on wrażenie wysokich lotów. Przeważnie jest to śmianie się z zachowań seksualnych lub kwestii rasowych. 
Ogólnie jednak film ogląda się żwawo i seans mija dość szybko. Nie są to wyżyny humoru, ala na pewno coś w sam raz na nudne zimowe popołudnie. Szału nie ma, ale jednak warto.





sobota, 17 stycznia 2015

Nie zadzieraj z Mojżeszem

Exodus: Bogowie i królowie (Exodus: Gods and Kings)
USA 2014
reż. Ridley Scott
gatunek: dramat
zdjęcia: Dariusz Wolski
muzyka: Alberto Iglesias


W ostatnim czasie do łask zaczęły powracać filmy inspirowane tematyką biblijną. Po różnie ocenianym dziele Darrena Aronofsky'ego Noe: Wybrany przez Boga z Rusellem Crowem w tytułowej roli właśnie byliśmy świadkami premiery kolejnego filmu przedstawiającego hollywoodzką wersję zdażeń opisanych w Starym Testamencie, a mianowicie opowieść Ridleya Scotta a jednej z najbardziej znanych postaci biblijnych - Mojżeszu.


Mamy do czynienia z dość autorską wersją historii jednego z bardziej znanych biblijnych proroków. Oglądając wcześniejsze filmy z Mojżeszem w roli głównej wiele rzeczy, choć niby dość podobnych było przedstawionych inaczej. Scott serwuje nam inną interpretację biblijnych wydarzeń. I choć mamy tu np. gorejący krzew to grający Mojżesza Christian Bale prowadzi tam dialog nie z samym krzakiem, a dzieckiem będącym czymś w rodzaju wysłannikiem słów bożych. Ciekawe i dość kreatywne podejście do tematu, czyż nie?
Samego Mojżesza poznajemy początkowo jako jednego z egipskich generałów, bardzo zżytego z panującą rodziną królewską. Faraon traktuje go niemal jak syna, a następca tronu, Ramzes (Joel Edgerton) jest dla niego jak brat. Dopiero następne wydarzenia dadzą mu poznać prawdę o swym dziedzictwie i przeznaczeniu...


W samej około 150 minutowej produkcji mamy moim zdaniem momenty dłużyzn, które niepotrzebnie przeciągają akcję kosztem świetnie zrealizowanych, choć za krótkich scen przedstawiających plagi, jakie nawiedziły Egipt.
Niezłe wrażenie robią też sceny batalistyczne, których jest w filmie kilka. Naprawdę fajnie się ogląda, chociaż trochę drażni fakt, że w bitwach tych nie widać ani kropli krwi. Trochę to wszystko zdaje się przez to naciągane.
Produkcja ta wywoła w pewnych kręgach spore kontrowersje i została w kilku krajach zakazana (np. w Egipcie). Wiele osób oburzonych jest ukazaniem egipcjan w filmie, jako brutalnych zarządców niewolników. Ja specjalnie nie odczułem tego, a mimo faktu, że wiedziałem jak to wszystko się skończy kibicowałem ludowi egipskiemu w starciu z niepokornymi Hebrajczykami.
Byłoby lepiej, gdyby film został z pewnych scen okrojony i zamknął się w dwóch godzinach, wtedy na pewno zyskałby na tempie. Ale w sumie warto poświęcić ten czas, żeby objerzeć dzieło Scotta, które pewnie z tekstem, którym był inspirowany ma mało wspólnego, ale cóż, takie uroki Hollywood.




P.S. Dla wszystkich udających się do kina na cokolwiek. Jeśli jesteście chorzy, to lepiej zostancie w domach. Nie oglądałem komfortowo produkcji, gdy co chwila osoba po lewej ode mnie i inna rząd wyżej kaszleli i smarkali bez pohamowania.



piątek, 16 stycznia 2015

Koka, hera, hasz, LSD?

Trainspotting 
Wielka Brytania 1996
reż. Danny Boyle
gatunek: dramat
zdjęcia: Brian Tufano

W filmie Boyla będącym przeniesieniem prozy Irvine'a Welsha na ekran obserwujemy poczynania uzależnionego od narkotyków szkockiego marginesu społecznego lat dziewiedziesiątych ubiegłego wieku. Produkcja ta zyskała duży rozgłos na świecie i jest uważana obecnie za jeden z najważniejszych filmów europejskich ostatniej dekady minionego stulecia.


W produkcji obserwujemy życie kilkorga przyjaciół, ze szczególnym uwzględnieniem Rentona (Ewan McGregor), który to ciągle musi wybierać między próbą rzucenia nałogu, a zdeprawowane towarzystwo swoich znajomych. Znajomi ci to przegląd różnych form patologii społecznej, groteskowo wręcz różniący się od siebie. Mamy tutaj agresywnego Bagbiego (Robert Carlyle), całkiem już odjechanego Spuda (znany ze Zgonu na pogrzebie czy Pearl Harbor Ewan Bremmer czy kombinujący nieustannie Sick Boy (Johnny Lee Miller). Czy spotkanie przez Rentona młodej  
Diany (w tej roli znana z Zakazanego Imperium Kelly Macdonald) coś wniesie w jego życie?


O obrazie Boyla w czasie premiery było na świecie bardzo głośno, Tematyka ta wywoływała wówczas spore kontrowersje. Inna ekranizacja dzieła Welsha, niedawny Brud z James'em McAvoyem w roli szelmowskiego policjanta nie wzbudził choćby połowy takiego zainteresowania.
Opisywany film jednak mimo, że rozgrywa się bez jakoś mocno zarysowanego ciągu fabularnego połyka się momentalnie, obrazowo pokazane sceny z życia narkomanów wciągają widza, który ze zgrozą ogląda poczynania bohaterów ulokowanych w różnorakich spelunach i melinach. Nie uznaję tego filmu za wybitny, jednak zdecydowanie polecam go do obejrzenia każdemu, jako szczegółowa wiwisekcja narkomanii. Ku przestrodze. 




czwartek, 15 stycznia 2015

Inne Chiny

Czarny węgiel, kruchy lód (Bai ri yan huo)
Chiny 2014
reż. Yi'nan Diao
gatunek: kryminał, thriller
zdjęcia: Jingsong Dong
muzyka: Zi Wen

Dla europejskiego widza orientalne filmy zawsze stanowią pewien problem. Przez wiele barier cywilizacyjnych i kulturowych nie zawsze jesteśmy w stanie zrozumieć wszystko w 100%. Żyjącym w kulturze niskiego kontekstu zawsze ciężko jest wyłapać to, co chcą między sobą przekazać przedstawiciele jednej z kultur o wysokim kontekście. Tak jest i z tym filmem, który toczy się własnym, powolnym rytmem, gdzie każde słowo, ruch, gest trzeba interpretować oddzielnie.
Przy okazji warto zaznaczyć, że produkcja Diao została doceniona w Europie, gdyż jest to największy zwycięzca prestiżowego Berlinale. Film otrzymał tam Złotego Niedźwiedzia, a Srebrny Niedźwiedź przypadł odtwórcy głównej roli - Fan Liao.


Fan Liao, grający tu policjanta Zili Zhanga prowadzi śledztwo w sprawie znalezienia rozczłonkowanych fragmentów ciała rozwiezionych koleją na terenie całego kraju. Podejrzewa się pracowników firmy przewozowej. Podczas próby aresztowania podejrzanych padają jednak strzały, w rezultacie których giną zarówno domniemani przestępcy, jak i dwójka policjantów. Po tym wydarzeniu Zhang zostaje odwołany i popada w nałóg alkoholowy. Gdy po pięciu latach spotyka byłego współpracownika dowiaduje się, że w śledztwie pojawiły się nowe tropy, które prowadzą do tajemniczej kobiety pracującej w pralni (Lun Mei Gwei)...



Chiny w obrazie Diao nie wyglądają na przyjazne miejsce. Widzimy tutaj zapuszczone tereny pracownicze, ciemne i groźne uliczki, obskurne tereny mieszkalne czy rozpadające się bary. 
W takich to miejscach przyjdzie Zhangowi szukać prawdy. A szukanie to będzie dość niemrawe i dłużące, tak więc miłośników szybkiej akcji okraszonej pościgami i wybuchami rodem z Hollywood radzę nawet nie zaczynać seansu. Jest jednak pewna doza egzotyki w tej produkcji, która bardziej wymagającego widza będzie przyciągać. Może nie na tyle, aby ten film pokochał, ale na pewno wystarczająco duża, aby po niecałych dwóch godzinach zobaczył napisy końcowe.


wtorek, 13 stycznia 2015

W szponach szaleństwa

Dom snów (Dream House)
USA 2011
reż. Jim Sheridan
gatunek: thriller 
zdjęcia: Caleb Deschanel
muzyka: John Debney

Grający główną postać Daniel Craig po wskoczenie w garnitur James'a Bonda w szalenie popularnej serii o przygodach agenta 007 nie dał się zaszufladkować aktorsko i mogliśmy do oglądać w różnych odmiennych rolach. Po Casino Royale dał się poznać, jako bohater takich różnych produkcji, jak Opór, Zakochanym głupcu, Oporze, Kowbojach i obcych czy Dziewczynie z tatuażem. Jedną z pozostałych odmiennych ról przyniosła mu opisywana właśnie produkcja.


Craig gra tutaj Willa Atentona, którego poznajemy, gdy zostawia pracę w większym mieście i  wraz z rodziną wprowadza się do nowego domu w mniejszej osadzie. Towarzyszą mu kochająca żona Libby (Rachel Weisz) oraz dwie córki w wieku już poniemowlęcym lecz wciąż dziecięcym. Małżeństwo odkrywa, że przed kilkoma laty w zamieszkiwanym przez nich domu doszło do strasznego morderstwa, w którym zamordowano całą rodzinę. O sprawie niechętnie opowiada im też sąsiadka Ann (Naomi Watts). W pewnym momencie w okolicach domostwa zaczynają się dziać dziwne rzeczy. W mniej więcej połowie filmu reżyser i scenarzysta fundują nam potężny twist fabularny, który zmienia percepcję widza o 180 stopni.


Owy zwrot fabularny dezorientuje dość mocno widza i zmusza go do szybkiego przekalkulowania faktów i zmusza do ponownego przemyślenia wszystkich wcześniejszych scen ukazanych w produkcji. Sam nie spodziewałem się czegoś takiego i musiałem trochę pomyśleć żeby zorientować się w sytuacji, w jakiej zostawili mnie scenarzyści. 
Druga połowa filmu więc zmienia co nieco cały ciężar gatunkowy produkcji Sheridana oddalając ją od klasycznego thrillera i od tego czasu dzieło to dryfuje w strony metafizycznego horroru. Horroru, który odbywa się w zaburzonym mózgu człowieka. 
Film jest dobrze zrealizowany, jednak brakuje mi tutaj scen napięcia, przy których rzeczywiście mógłbym nerwowo wyczekiwać na kolejny fragment produkcji. Jako thriller nie wzbudza więc tego charakterystycznego dreszczyku, a jak quasi horror nie przeraża. Wszystko ogląda się z pewnym zainteresowaniem i chęcią zobaczenia napisów końcowych, jednak czegoś mi tutaj brakuje. Solidne kino, które nie będzie zmarnowanym czasem, ale na pewno nie jest to filmowy must have. 




poniedziałek, 12 stycznia 2015

Bolesny powrót

Dom Hemingway 
Wielka Brytania 2013
reż. Richard Shepard 
gatunek: dramat,  komedia kryminalna
zdjęcia: Giles Nuttgens
muzyka: Rolfe Kent

Początkowo sugerując się samym tytułem spodziewałem się filmu, który w jakiś sposób będzie nawiązywał lub w ogóle dotyczył znanego pisarza Ernesta Hemingwaya. Jednak już pierwszy monolog tytułowego bohatera (bo Dom to nie żaden budynek tylko skrót imienia Domingo) wyprowadził mnie z błędu i uświadomił z jaką produkcją będę miał do czynienia. A że w początkowym ujęciu przebywający w więzieniu Dom gloryfikuje przez około dwie minuty swojego penisa i jego zasługi dla świata (penisa, nie Doma) podczas więziennego seksu oralnego z kolegą wiadomo już, że będzie niecodziennie, choć jednocześnie niezbyt wybitnie (chociaż zapewnienie Hemingwaya, że na cześć jego penisa będą nazywać szkoły całkiem ciekawe, nie powiem).


W rolę Doma wciela się będący głównym plusem tej produkcji Jude Law. Jego socjopatyczny bohater nie jest wcale podobny do wcześniejszych ról tego aktora, jak np. Zajcewa z Wroga u bram czy doktora Watsona z Sherlocka Holmesa. I bardzo dobrze, bo przecież zaszufladkowanie w określonym typie roli to dla aktora najgorsze, co może się przytrafić!
Tak więc tytułowy bohater będący w przeszłości utalentowanym kasiarzem wychodzi z więzienia po 12 letniej odsiadce. Jako, że nie wydał swego pracodawcy wyjeżdża wraz z przyjacielem Dickim (Richard Grant) do Francji, gdzie czeka na niego dawny szef - pan Fontaine (Damian Bichir) wraz z należną mu częścią łupu. Oczywiście nie wszystko idzie po myśli Hemingwaya i zaczynają się kłopoty (w sumie temu bohaterowie kłopoty nigdy się nie kończą więc w sumie ciężko powiedzieć, że się zaczynają).
Na dodatek Dom musi odnowić relacje ze swoją córką Evelyn (w tej roli znana jako Daenerys w Grze o Tron Emilia Clark), która solidnie go nienawidzi, a poza tym jak się okazuje ma dziecko z Senegalczykiem. 


Film o pieniaczu Hemingwayu został nakręcony przez Richarda Sheparda, który do tej pory kojarzony był przede wszystkim jako reżyser serialowy. To on dał światu takie produkcje, jak Brzydula Betty, Dziewczyny czy Zabójcze umysły. Generalnie i w pracy nad produkcją pełnometrażową poradził sobie całkiem nieźle.
Opowieść o Hemingwayu, którego głównymi celami w życiu są alkohol, pieniądze, ćpanie i dziwki w basenie ma swoje plusy i minusy, ale w sumie ogląda się to dobrze. Jude Law swoją rolą pokazuje swą klasę aktorską, dzięki czemu chce się oglądać poczynania jego (anty)bohatera. Scenariusz klasy B i dopełniająca wszystko solidna ekranizacja dają całej produkcji solidną końcową ocenę. Reasumując jest to idealny, stosunkowo krótki (90 minut) film na wieczór, który czasem potrafi rozśmieszyć, a czasem zażenować. Nie jest bardzo dobrze, ale i tak powyżej przeciętnej. 



Ranking Tygodnia 4

Cholera, od października nie było rankingów tygodniowych, ale teraz wracają i mam wielką nadzieję, że będą się w pojawiały regularnie pod koniec weekendów lub w poniedziałki.
Tak więc teraz lista filmów tego tygodnia wzbogacona kilkoma pozycjami z grudnia i listopada, które z pewnych przyczyn nie zdołały zostać ulokowane w żadnym rankingu.

                                                     1. La Cara oculta (Hiszpania, 2011)





































niedziela, 11 stycznia 2015

Kochać to nie znaczy zawsze to samo

Gerontofilia (Gerontophilia) 
Kanada, Francja 2013
reż. Bruce LaBruce
gatunek: komedia romantyczna (?)
zdjęcia: Nicolas Canniccioni
muzyka: Ramachandra Borcar

Tytułem wprowadzenia napiszę, że gerontofilią nazywa się rodzaj zaburzeń seksualnych, który cechuje się odczuwaniem pociągu seksualnego względem osób w zdecydowanie podeszłym wieku.
Takim zaburzonym człowiekiem okazuje się być główny bohater produkcji jednego z najbardziej skandalizujących reżyserów obecnej sceny filmowej LaBruca, czyli grany przez Piera-Gabriela Lajoie Lake. Nastolatek ten posiada młodą i ładną dziewczynę, Desiree (Katie Boland), jednak kiedy w czasie pracy w domu starców poznaje przykutego do łóżka i tumanionego psychotropami pana Peabody (Walter Borden) postanawia ją dla niego zostawić...


W czasie, gdy rodzi się uczucie między spędzającymi ze sobą dużo czasu Lake'm a panem Peabody widz może zauważyć spotkania Desiree ze swoim dużo starszym pracodawcą podobnym do Steve'a Buscemi'ego (Brian Wright). Reżyser stara się tym zabiegiem pokazać, że związek młodej dziewczyny ze zdecydowanie starszym partnerem nie jest w obecnym społeczeństwie niczym dziwnym, natomiast w sytuacji, gdy tym młodym jest chłopak spotyka taką parę spory ostracyzm społeczny.

Spodziewałem się po filmie tego reżysera pamiętając o jego wcześniejszych dokonaniach (obejrzyjcie choćby Pierrot Lunaire czy The Raspberry Reich a będziecie wiedzieć o co chodzi) czegoś ostrzejszego, mocnego, pokazanego bezkompromisowo.  A tutaj oprócz dość kontrowersyjnej tematyki wszystko było pokazane subtelnie, całkiem standardowo. Uważam, że gdyby zamiast 18 letniego białego chłopaka i ponad 80 letniego murzyna bohaterami byliby ludzie nawet tej samej płci, ale w podobnym wieku wzięto by tą produkcję za standardową komedię romantyczną. 


Długo zastanawiałem się za jaki gatunek uznać ten film LaBruce'a. Czy to komedia? Czy może jednak komedia ale romantyczna (różniąca się od zwykłej komedii tym, że nie jest śmieszna). A może dramat? Zdecydowałem się przepisać z filmwebu, a więc komedia romantyczna. Taka, która pozostawia pytania odnośnie kilku elementów życia, o tym jak ma wyglądać ludzka starość oraz to, czy miłość musi mieć jakieś granice (mam nadzieję, że jednak tak, i następny film tego reżysera nie będzie przedstawiał związku rudego żyda z osłem).  Nie jest to dzieło wybitne, ale poprawne, choć na pewno tematyka nie jest dla wszystkich. Puryści jednak nie mają czego tu szukać, a dla reszty w wolnym czasie myślę, że mogę polecić te 80 minut typowo dla refleksji.


Żywot Lecha

Wałęsa: Człowiek z nadziei
Polska 2013
reż. Andrzej Wajda
gatunek: biograficzny, dramat
zdjęcia: Paweł Edelman
muzyka: Paweł Mykietyn

Po zrealizowanych jeszcze w latach 70. i 80. ubiegłego wieku Człowieku z marmuru i Człowieku z żelaza po ponad 30 latach Wajda powraca do podobnego tematu, kończąc tą robotniczą trylogię Człowiekiem z nadziei opowiadającym na przestrzeni dwóch dekad o losach Lecha Wałęsy - człowieka, którego nie trzeba przedstawiać nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Reżyser Pana Tadeusza i Kanału przedstawia nam swoją wersję apoteozy byłego prezydenta naszego kraju.



Film zaczyna się sceną, w której grana przez Marię Rosarię Omaggio Oriana Fallaci przybywa do domu Lecha Wałęsy (świetny Robert Więckiewicz!), by przeprowadzić z nim wywiad. Wtedy to z lat 80. cofamy się w retrospekcjach do roku 1970 i śledzimy życie robotnika Lecha Wałęsy. Życie, które jest rozdarte między rodzinę, czyli żonę (jako Danuta Wałęsa Agnieszka Grochowska) i pojawiające się co chwilę kolejne dzieci  a sprawy pracy, a także już później organizacje strajków. Wałęsa oczywiście jest głębiony przez aparat milicyjny i przeróżne służby (które reprezentowane są przez postacie grane przez Zbigniewa Zamachowskiego i Cezarego Kosińskiego). Nad fabułą nie ma co się rozpisywać, gdyż chyba każdy w Polsce zna poszczególne etapy z życia Lecha. 


Na szczęście nie mamy tu aż 100% gloryfikacji postaci byłego prezydenta i przedstawiono też jego cechy niekorzystne, jak na przykład nadmierną buńczuczność, arogancję, wszechwiedzę i zarozumiałość czy wyniosłość. Sam Wałęsa ocenił po premierze, że nigdy tak arogancki i bufonowaty nie był. Jednak kto zna go choćby z wypowiedzi telewizyjnych może mieć co do tego inne zdanie. Świetnie przedstawił to w swej kreacji aktorskiej Więckiewicz, którego Wałęsa brzmi i wygląda jak prawdziwy! Aż chce się słuchać i obserwować wszystkie jego posunięcia. Inni aktorzy też ogólnie dopasowali się do dobrego poziomu, nie aż tak wielkiego jak Więckiewicz, ale szczerze mówiąc trudno by było im przebić jego grę w tym filmie. Jak dla mnie to, w jaki sposób Robert Więckiewicz wykreował swą postać to najlepsza rola w polskim kinie od wielu lat i za to największy plus dla produkcji.
Ogólnie jest to też film dość propagandowy przedstawiający czarno-białą strukturę świata. Wg mnie podział dobrzy my i źli oni prezentuje się dobrze w tolkienowskim świecie między starciami kryształowo dobrych elfów z potwornymi orkami, a nie nadaje się do rzeczywistości. Na pewno nie można powiedzieć, że 100% ludzi związanych z Solidarnością to pomnikowe postaci, a ich oponenci, czyli ówczesna władza i wszystkie jej struktury to w całości zbrodniarze i zamordyści. No ale każda władza ma swoje prawa. Kiedyś kręcono filmy o zgniłych kapitalistach, w obecnym systemie mamy parszywe lewactwo. A można byłoby kiedyś stworzyć jakiś rozsądny kompromis, gdyż obraz Polski sprzed kilkudziesięciu lat w obecnej polskiej kinematografii niczym nie różni się dla widza od czasów okupacji hitlerowskiej. To taka dygresja.

Sam film czasem się dłużył i epatował zbyt wielkim zadęciem, no ale cóż, taki reżyser i tematyka. Szkoda, że producentom zabrakło funduszy na Monicę Bellucci w roli Fellaci, gdyż byłby to dodatkowy magnes dla widza zagranicznego, a i smaczek dla polskich odbiorców. Warto nadmienić, że w filmie wielokrotnie mamy archiwalne obrazy z lat 70. i 80. i quasi dokumentalne sceny z tamtych czasów, które prezentują się całkiem dobrze. 
Podsumowując jest to film, który wypada zobaczyć, choć niekoniecznie trzeba przyjmować wszystkie jego założenia, jako w stu procentach zgodne z prawdą.