USA 2014
reż. Ridley Scott
gatunek: dramat
zdjęcia: Dariusz Wolski
muzyka: Alberto Iglesias
W ostatnim czasie do łask zaczęły powracać filmy inspirowane tematyką biblijną. Po różnie ocenianym dziele Darrena Aronofsky'ego Noe: Wybrany przez Boga z Rusellem Crowem w tytułowej roli właśnie byliśmy świadkami premiery kolejnego filmu przedstawiającego hollywoodzką wersję zdażeń opisanych w Starym Testamencie, a mianowicie opowieść Ridleya Scotta a jednej z najbardziej znanych postaci biblijnych - Mojżeszu.
Mamy do czynienia z dość autorską wersją historii jednego z bardziej znanych biblijnych proroków. Oglądając wcześniejsze filmy z Mojżeszem w roli głównej wiele rzeczy, choć niby dość podobnych było przedstawionych inaczej. Scott serwuje nam inną interpretację biblijnych wydarzeń. I choć mamy tu np. gorejący krzew to grający Mojżesza Christian Bale prowadzi tam dialog nie z samym krzakiem, a dzieckiem będącym czymś w rodzaju wysłannikiem słów bożych. Ciekawe i dość kreatywne podejście do tematu, czyż nie?
Samego Mojżesza poznajemy początkowo jako jednego z egipskich generałów, bardzo zżytego z panującą rodziną królewską. Faraon traktuje go niemal jak syna, a następca tronu, Ramzes (Joel Edgerton) jest dla niego jak brat. Dopiero następne wydarzenia dadzą mu poznać prawdę o swym dziedzictwie i przeznaczeniu...
W samej około 150 minutowej produkcji mamy moim zdaniem momenty dłużyzn, które niepotrzebnie przeciągają akcję kosztem świetnie zrealizowanych, choć za krótkich scen przedstawiających plagi, jakie nawiedziły Egipt.
Niezłe wrażenie robią też sceny batalistyczne, których jest w filmie kilka. Naprawdę fajnie się ogląda, chociaż trochę drażni fakt, że w bitwach tych nie widać ani kropli krwi. Trochę to wszystko zdaje się przez to naciągane.
Produkcja ta wywoła w pewnych kręgach spore kontrowersje i została w kilku krajach zakazana (np. w Egipcie). Wiele osób oburzonych jest ukazaniem egipcjan w filmie, jako brutalnych zarządców niewolników. Ja specjalnie nie odczułem tego, a mimo faktu, że wiedziałem jak to wszystko się skończy kibicowałem ludowi egipskiemu w starciu z niepokornymi Hebrajczykami.
Byłoby lepiej, gdyby film został z pewnych scen okrojony i zamknął się w dwóch godzinach, wtedy na pewno zyskałby na tempie. Ale w sumie warto poświęcić ten czas, żeby objerzeć dzieło Scotta, które pewnie z tekstem, którym był inspirowany ma mało wspólnego, ale cóż, takie uroki Hollywood.
P.S. Dla wszystkich udających się do kina na cokolwiek. Jeśli jesteście chorzy, to lepiej zostancie w domach. Nie oglądałem komfortowo produkcji, gdy co chwila osoba po lewej ode mnie i inna rząd wyżej kaszleli i smarkali bez pohamowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz