czwartek, 8 grudnia 2016

Pożegnanie ze Śródziemiem

Hobbit: Bitwa Pięciu Armii (The Hobbit: The Battle of the Five Armies)
USA, Nowa Zelandia 2014
reż. Peter Jackson
gatunek: fantasy, przygodowy

Kiedy Peter Jackson zekranizował trylogię Władcy Pierścieni świat ogarnął wielki szał na Tolkiena, zarówno w jego książkowym, jak i filmowym wydaniu. Wreszcie powstało kompletne kinowe widowisko fantasy, wzorowane na prekursorskiej książce. Co ważne nareszcie efekty specjalne były w stanie oddać nam w pełni bogaty fantastyczny świat. Dlatego ludzie zakochali się w Śródziemiu, i zakochałem się i ja, oglądałem filmową trylogię wiele razy. Dlatego, gdy usłyszałem, że Jackson przymierza się do ekranizacji wcześniejszego Hobbita byłem zachwycony. Potem niestety przyszło do obejrzenia pierwszej części, i entuzjazm opadł...


Siejący spustoszenie smok Smaug zostaje pokonany przez Barda (Luke Evans), a krasnoludy pod wodzą Throina (Richard Armitage) zajmują górę. Bogactwa tam znalezione wpływają negatywnie na przywódcę krasnoludów, który zamyka się w ufortyfikowanej twierdzy. Jednak ludzie i elfy też chcą część pozostałej po smoku fortuny. Co gorsza, do miejsca konfliktu zbliża się też armia orków...


Pierwszym, i być może największym błędem producentów było to, że niczym Smaug owładnięci rządzą pieniądza zdecydowali się zrobić z krótkiej dwustu stronicowej książki dla dzieci trzy filmy, które razem trwają koło siedmiu godzin. Zamiast skondensowanej historii, którą można opowiedzieć w sprawny sposób w trochę ponad dwie godziny dostajemy trzy wleczące się, sztucznie wydłużone opowieści będące wariacją połączenia adaptowanej książki, kilku innych opowieści zaczerpniętych z Tolkiena i nadpisanie całości postaciami znanymi z Władcy Pierścieni (jak na przykład Orlando Bloom powracający jako Legolas). Dopisane zostały też przygody Gandalfa, który w książce po prostu znikał, tutaj zaś musimy oglądać poczynania postaci, w którą wciela się Ian McKellen. W tej mnogości wątków i postaci ucieka gdzieś wątek tytułowego hobbita Bilba Bagginsa, granego przez Martina Freemana. W trzeciej części jest już on tylko tłem do tej papki wszystkiego. 
Niestety oprócz kulejącej fabuły niedomagają też efekty specjalne. Nie wiem czemu, ale te z Władcy Pierścieni stały moim zdaniem na wiele lepszym poziomie. Tutaj mamy zaś jakiś marny erzac i tyle. Naprawdę chciałem przenieść się jeszcze raz do pięknego, magicznego świata Śródziemia, sądząc, że lżejszy tematycznie Hobbit pozwoli przeżyć kolejną niezapomnianą przygodę. Niestety tak się nie stało. Zaczęło się średnio, a każda kolejna część przygód krasnoludów i Bilba była już tylko gorsza. Szkoda.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz