sobota, 3 grudnia 2016

O wojnie w starym stylu

Sprzymierzeni (Allied)
USA, Wielka Brytania 2016
reż. Robert Zemeckis
gatunek: melodramat

Kiedy oglądając kinowy zwiastun po raz pierwszy dowiedziałem się o tym filmie od razu pomyślałem, że gdy już wyjdzie, będzie trzeba go jak najszybciej zobaczyć. Chociaż sam trailer był moim zdaniem wykonany źle, to jednak połączenie szpiegowskiej historii z czasów II Wojny Światowej, z reżyserem m.in. Forresta Gumpa oparte dodatkowo na filarach dwóch ikon współczesnego kina: Brada Pitta i Marion Cotillard zapowiadał się smakowicie. Jednak w kinie 2+2 nie zawsze daje 4. Więc jak finalnie wypadł ten skomponowany z cennych składników obraz?


Kanadyjski agent specjalny, Max Vatan (Brad Pitt) przybywa do okupowanej przez Niemców legendarnej Casablanki stanowiącej część marionetkowej Francji Vichy. Tam wraz z działaczką ruchu oporu, Marianne Beauséjour (Marion Cotillard) ma zlikwidować niemieckiego ambasadora. Na czas akcji Max i Marianne udają małżeństwo...


Radzę tym, którzy jeszcze nie widzieli ani filmu, ani zwiastuna, by nie oglądali tego drugiego. Zdradza on stanowczo zbyt wiele, z faktów, które wychodzą dopiero w drugiej połowie filmu, przez co traci się dużo radochy z oglądania naprawdę udanego (trochę zalatującego Bękartami wojny) początku rozgrywającego się w Afryce. Jednak nie mogę krytykować samego filmu, twórców czy aktorów, gdyż to raczej jakaś zła decyzja producentów, nie wpływająca na jakość produkcji.
 Produkcji zrealizowanej w starym, dobrym stylu, gdzie akcja zawiązuje się długo, tempo jest przeważnie raczej wolne, a ciężar filmu w dużej mierze spoczywa na zaangażowanych do udziału wielkich nazwiskach. Jednak nie jest to zarzut! Takie kino, i to szczególnie w odtwórczym i pełnym taniego efekciarstwa Hollywood jest jak najbardziej potrzebne. Jeśli widzieliście Most szpiegów Spielberga i ten film przypadł wam do gustu, to i tutaj będziecie się dobrze bawić. 
Film ten jest dziełem transgatunkowym, ciężko tutaj uchwycić jeden główny nurt gatunkowy. Postawiłem na melodramat, gdyż historia miłosna raczej dominuje i nadaje filmowym wydarzeniom ton, jednak mamy tutaj aferę miłosną, pewien dramat obyczajowy, a nawet elementy sensacji i thrillera. Ale ja akurat hybrydy międzygatunkowe lubię, a filmy, który nie trzymają się ściśle określonych ram uważam za bardziej wartościowe. 
Oprócz naprawdę dobrze skonstruowanej historii mamy, która niestety stacza się niestety pod sam koniec, który jest zbyt ckliwy (jak to w melodramatach, których ogólnie nie lubię) mamy tutaj naprawdę ciekawą grę aktorską. Tutaj prym wiedzie Cotillard, która wreszcie dobrze wypadała w filmie anglojęzycznym. Z jej elegancją, klasą i takim międzywojennym wyglądem jest wręcz stworzona do tego typu ról osadzonych w tego typu klimacie i czasach. Brad Pitt choć jakoś dziwnie spuchł i moim zdaniem powinien zmienić chirurgów plastycznych także radzi sobie nieźle, a na plus można mu zaliczyć też posługiwanie się całkiem dobrym francuskim (w porównaniu do jego włoskiego z Bękartów wojny duża zmiana na plus). I o ile w osobnych scenach dwójka aktorów radzi sobie dobrze, to niespecjalnie już widać chemię między nim razem. Szkoda, że w filmie o rodzących się uczuciach, tych uczuć nie widać. Ale może sytuacja osobista Pitta nie pozwoliła mu tego odpowiednio zagrać, kto wie.
Ogólnie nie jest to film, który będzie wspominany po latach, do którego będzie się porównywało przyszłe produkcje, nie dorówna (choć pewnie by chciał) tym bardziej Casablance, jednak sprawnie komponuje się z długim jesiennym wieczorem, podczas którego można go spokojnie obejrzeć. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz