niedziela, 11 grudnia 2016

Kraj Niespokojnego Poranka

Lament (Gok-seong)
Korea Południowa 2016
reż. Hong-jin Na
gatunek: thriller, horror

Od jakiegoś czasu jestem jawnym fanem południowokoreańskiego kina, które stopniowo próbuję polecać także przy pomocy tego bloga. Oczywiście filmy z Korei są tak różne nie tylko od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni oglądać w Polsce, ale i od siebie nawzajem, że ciężko o wrzucanie wszystkiego tworzonego w tym kraju do jednego wora. Dlatego też sam staram się eksperymentować z tamtejszą różnorodnością, czego przykładem są bardzo skrajne oceny, gdyż przeważnie albo jakiś film budzi we mnie zachwyt, albo też odbijam się od niego, jak od ściany. Chociaż poprzednie filmy Hong-jin Na oceniłem raczej średnio to dałem mu kolejną szansę. I tym razem się nie zawiodłem! 


Jong-goo (Do-Won Kwak) jest fajtłapowatym policjantem z prowincjonalnego miasteczka. Gdy w wiosce dochodzi do fali zbrodni, podczas których nagle owrzodziali ludzie zabijają swoich bliskich rozpoczyna on swe śledztwo. Początkowo ignoruje plotki miejscowych, mówiące, że za wydarzeniami w wiosce stoi przybyły niedawno do okolicy, zamieszkały w lesie starszy Japończyk (Jun Kunimura). Po tym, gdy Jong-goo odwiedza chatkę przybysza jego córka (Hwan-hee Kim) zapada na tajemniczą chorobę. Za radą teściowej Jong-goo wzywa szamana (Jeong-min Hwang). Tymczasem w wiosce pojawia się tajemnicza kobieta (Woo-hee Cheon)...



Spotkałem się z wieloma opiniami różnych recenzentów dotyczących opisywanego właśnie filmu. Wszyscy byli nim zachwyceni i uznali go zgodnie, za jeden z lepszych filmów tego roku. W zeszłym tygodniu Lament miał swą premierę kinową i sam udałem się wczoraj do jedynego studyjnego kina w okolicy, które to wyświetla produkcję (tylko przez weekend). Oczywiście żaden multipleks nie zainteresował się nawet jednorazowym pokazem specjalnym, mimo świetnych recenzji i zachwytów płynących z każdej ze stron. Należy dodać do tego, że ten weekend nie przyniósł nam wyczekiwanych premier, na które każdy kinomaniak wyczekiwał od pierwszej zapowiedzi. Od piątku w multipleksach z nowych rzeczy leci tak oczekiwany i zapewne genialny tytuł, jak Firmowa gwiazdka. Poza tym wyświetla się m.in. liczącą niemal rok Planetę singli. Tymczasem dla opisywanego właśnie filmu miejsca brak. Szkoda słów. 
Poprzednie filmy Hong-jin Na (W pogoni i Morze żółte) niewątpliwie posiadały potencjał, niestety nie został on w pełni wykorzystany, przez co filmy te miały dużo mankamentów. Jednak tym razem reżyser stworzył film niemal kompletny. Podobno produkcja trwała aż rok, jednak dla takich efektów warto było czekać (Na zamilkł twórczo od czasu ostatniego filmu na długie sześć lat). Film jest zrealizowany po prostu fantastycznie. Począwszy od cudownych plenerów, po świetne ujęcia i prace kamery, muzykę, aktorstwo, scenografię po montaż i sposób przedstawienia tygla kulturowego, gdzie chrześcijaństwo spotyka buddyzm i szamanizm (bo w Korei, co ciekawe religijne dominuje właśnie chrześcijaństwo, które jednak egzystuje obok tradycyjnego buddyzmu, czy nawet szamanizmu). Film zaczyna się jako rasowy thriller kryminalny, jednak szybko przechodzi w horror satanistyczny. Horror jednak bez efektów straszenia poprzez wyskakujące potwory i towarzyszącą temu szokową muzykę, jest o wiele bardziej wysublimowanie. Mamy tutaj do czynienia ze znanymi z mitologii koreańskich (i japońskich) symboli, trochę też zaczerpnięto z symboliki chrześcijańskiej. Do tego obłędne sceny, takie jak szamańskie rytuały zapadają w pamięć na długo. 
Oczywiście wciąż nie jest to film dla każdego. Koreańskie kino katuje świeżych widzów długim montażem (rzadko poniżej 2 godzin, tutaj zaś niemal 2:40), co dla Zachodniego widza typowe było w Złotych Latach Hollywood, lecz nie dziś. Poza tym specyficzny koreański temperament i maniera (tytuł filmu zresztą bardzo odpowiedni: bohaterowie często płaczą, płacz ten przeradza się w wycie, jakby nie patrzeć lamentu tu dużo) dla nieobytych z tym kinem może okazać się trudny do przyjęcia. Sama fajtłapowata praca policji, tak jak i tutaj zdarzała się w innych koreańskich filmach. To pokłosie lat 80. (gdzie przy tamtejszych policjantach nasze ZOMO może się jawić jako harcerstwo), od czasu których ufność do kompetencji tych służb jest w kraju znikoma. Dlatego też na pierwszy koreański film Lament może nie być zbyt szczęśliwym wyborem.
Jeśli jednak wcześniej widziało się kilka tamtejszych produkcji, i kupuje się tego typu kino to opisywany film to produkcja obowiązkowa! Jak dla mnie kandydat do jednego z najlepszych filmów roku, zawierający wszystko, co dobry film powinien mieć. Typowo koreańska hybryda gatunkowa, do której w myślach będzie wracać się długo po seansie! Trzeba zobaczyć.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz