niedziela, 11 grudnia 2016

Kosmiczna awantura

Strażnicy galaktyki (Guardians of the Galaxy)
USA 2014
reż. James Gunn
gatunek: akcja, sci-fi

Jak wielokrotnie już wspominałem nie jestem specjalnym miłośnikiem komiksów, ani tym bardziej ekranizacji komiksowych. Jeśli jednak już czasem coś wybieram, są to produkcje ze stajni DC (które oceniam i tak raczej krytycznie), do pstrokatego Marvela mam jakąś psychiczną blokadę. Tak więc po długim czasie marvelowej abstynencji sięgnąłem po wysoko oceniany film z ich uniwersum, gdzie nie ma ani Hulka, ani Spider Mana, ani innych Iron Manów. Czy będzie to dla mnie nowy początek z tym uniwersum?


Peter Quill (Chris Pratt) w dzieciństwie po śmierci matki zostaje porwany przez kosmitów. Po latach, jako łowca wykrada pewien artefakt, którego jak się okazuje pilnie potrzebuje niejaki Ronan (Lee Pace), by zniszczyć kilka światów. W celu zdobycia owego artefaktu wysyła Gamorę (Zoe Saldana), której jednak nie po drodze ze swym mocodawcą. Kobieta w wyniku splotu okoliczności nawiązuje współpracę z Quillem oraz spotkanymi po drodze Draxem (Dave Bautista) i zmutowanym kosmicznym szopem Rocketem (głos Bradleya Coopera) i jego przyjacielem, chodzącym drzewem Grootem. Razem próbują sprzedać artefakt. 


Jak można przeczytać w tym krótkim opisie fabuła nie jest zbyt skomplikowana, i szybko okazuje się, że banda wymoczków będzie zmuszona stawić czoła arcyłotrowi, który realizując kampanijną myśl polityczną Krzysztofa Kononowicza chce doprowadzić do tego, żeby nie było niczego. Gdzie będzie się podziewał, gdy już zniszczy wszechświat chyba ów Ronan się nie zastanawiał. Rozumiem jednak, że mamy do czynienia z ekranizacją podrzędnego komiksu, który ma zaspokoić rozrywkowe potrzeby amerykańskiej młodzieży, więc na jakąś logiczną i skomplikowaną intrygę nie ma co liczyć. Zresztą przecież scenariuszem nie zajmował się ani Lem, ani Dick, ani nawet Dukaj. Jeśli wyłączy się całkowicie myślenie to mamy do czynienia z pewną porcją lekkiej rozrywki (choć naukowcy wyliczyli, że w filmie tym ginie najwięcej osób w historii kina, więc jak na produkcję dla dzieci, to jednak trochę dziwne. W Reksiu czy Kreciku skierowanej do podobnej grupy docelowej nikt nie ginął, a jakoś dało się oglądać). Na pewno na plus zaliczyć można dwójkę najdziwniejszych bohaterów, czyli zgryźliwego szopa i zmutowane drzewo. Postaci te są sympatyczne i dobrze zrealizowane. Czego nie można powiedzieć o nijakiej Gamorze i wielu jej pokolorowanych na różne kolory tęczy kosmicznych pobratymcach. Ich realizacja przypomniała mi film porno ze Smerfami, podobny rozmach wykonania. Do tego charakterologicznie Gamora jest po prostu nijaka, już lepiej wypada debilowaty Drax. Dobrze wypada też Pratt, którego chętnie obejrzałbym wreszcie w czymś innym, niż komercyjne kino rozrywkowe. 
Jak w innych filmach Marvela jest oczojebnie, kolorowo i pstrokato. Ogólnie pasuje do klimatu całości, który trochę przypominał mi świat Starcrafta 2 (co jest na plus), jednak z tymi radosnymi kolorami trochę przegięto. Cóż, generalnie więc jestem daleki od zachwytu i nie kupuję aż tak wysokich ocen dla tego filmu, jednak w sumie jako zapychacz czasu sprawdza się on całkiem dobrze. Myślę, że chętnie obejrzę zapowiedzianą drugą część, chociaż też raczej jako guilty pleasure, niż coś, na co czekam z niecierpliwością oczekując najlepszego filmu roku. A do przekonania się do Marvela został mi już chyba tylko Deadpool.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz