sobota, 17 grudnia 2016

Małe życie

Paterson
Francja, Niemcy, USA 2016
reż. Jim Jarmusch
gatunek: dramat, komedia

Jim Jarmusch to jeden z tych twórców kina, z którym nie wiadomo zbytnio dlaczego nie miałem jeszcze kontaktu. Chociaż jako uznawany za jednego z najciekawszych autorów amerykańskiej sceny niezależnych filmowców powinien być mi bardzo znany, to w sumie oprócz faktu, że mam zaznaczone 'do obejrzenia' niemal wszystkie jego filmy lista obejrzanych wynosiła wciąż zero. Więc z radością wybrałem się na przedpremierowy pokaz specjalny jego najnowszego dzieła.


W tytułowym mieście Paterson mieszka tytułowy bohater Paterson (Adam Driver) wraz ze swą ukochaną Laurą (Golshifteh Farahani) oraz psem. Wytrzymujący z ekscentryczną ukochaną mężczyzna prowadzi rutynowe życie, w wolnej chwili tworząc wiersze o otaczających go rzeczach i sprawach.



Z pewnością jest to film przeznaczony dla ściśle określonej grupy odbiorczej. Większość multipleksowych widzów uzna, że jest to film o niczym. Jeśli życie określi się mianem niczego, to zapewne można się z tym zgodzić. Obserwujemy tydzień z życia kierowcy autobusu (obsadzenie w tej roli Drivera wydaje się więc świetnym posunięciem), którego życie składa się z tych samych schematów: rano budzi się u boku ukochanej, zjada śniadanie, idzie do pracy, ucina krótką pogawędkę ze współpracownikiem, podsłuchuje rozmowy pasażerów, zjada drugie śniadanie, pisze wiersz, wraca na obiad, dzieli się wrażeniami z dnia z Laurą, wychodzi na spacer z psem zatrzymując się na obowiązkowe piwo w barze, gdzie już niemal wszystkich zna, by później wrócić spać do domu. I na tym powtórzonym schemacie polega cały film. Nie ma tu dramatycznych nieszczęść, nikt nie choruje, nikt nie umiera, nawet nikt nie porywa psa pary bohaterów (chociaż jeden z pobocznych bohaterów jest nieszczęśliwie zakochany, lecz efektem są raczej sceny komediowe). Jednak według mnie jest coś urzekającego w obserwowaniu zwykłego tygodnia w wykonaniu Patersona. Myślę, że sytuacje, z którymi się codziennie spotyka nie są niczym wyimaginowanym, każdy z nas przeżywa podobne sytuacje. I film Jarmuscha jest właśnie taką pochwałą codziennego, zwykłego życia - twórca filmu chce nam pokazać piękno chwil powszednich i wychodzi mu to naprawdę dobrze. Zarówno dzięki świetnej pracy kamery, która podążą za bohaterem, jak i bardzo dobrej obsadzie i napisanym bohaterom, których nie sposób polubić, jak i jednej z lepszej w dziejach filmu kreacji aktorskiej psa - wszystko w tym filmie jest spójne i pasujące do realiów życia w średniej wielkości miasteczku (średniej na skalę Polski, w USA to musi być dziura). Także lekki, bezpretensjonalny ton filmu, bardziej pasujący do komedii niż dramatu ma tutaj podnosić na duchu widzów. I robi to doskonale. Zawsze wolałem, gdy amerykańskie filmy dzieją się gdzieś na prowincji,nie wśród bogaczy Los Angeles, czy rekinów biznesu Nowego Jorku - miasto Paterson wpisuje się idealnie w moje gusta. Polecam więc wszystkim nowy film Jarmuscha, a sam już myślę, który jego film obejrzę jako kolejny. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz