Rumunia, Belgia, Francja 2016
reż. Cristian Mungiu
gatunek: dramat
W ostatnich latach rumuńskie kino wyrobiło sobie solidną markę w Europie. Wielu autorów tworzy silnie zakorzenione w rumuńskim klimacie dramaty społeczne, które są tym, co jury najważniejszych europejskich festiwali wydaje się lubić najbardziej. Tym tropem podąża też z tego co widzę reżyser tego filmu. Sam nie miałem jak dotąd zbyt dużej styczności z filmami z tego kraju, więc tym bardziej cieszę się, że przygodę z Rumunią mogę zacząć od tej produkcji.
Eliza (Maria-Victoria Dragus), córka lekarza o imieniu Romeo (Adrian Titieni) zostaje napadnięta przez gwałciciela. Chociaż na szczęście dla niej bandyta przez brak erekcji nie robi jej krzywdy, to dziewczyna kończy złą przygodę ze złamaną ręką. Niestety dla niej jest to w przeddzień egzaminu maturalnego, którego dobre napisanie jest jej niezbędne do zdobycia stypendium w Wielkiej Brytanii. Zdesperowany ojciec prosi o pomoc zaprzyjaźnionego policjanta (Vlad Ivanov), by ten pomógł mu obejść prawo przy sprawdzaniu testu Elizy...
Reżyser pokazuje w filmie na przykładzie historii Romea i jego rodziny stopień skorumpowanej codzienności Rumunii - wydawać by się mogło, że kraju mającego coraz lepsze perspektywy, wszak należącego do Unii Europejskiej, która corocznie przekazuje do tego państwa gigantyczne kwoty. Mungiu pokzuje w filmie skalę kolesiostwa w kraju, coś czego nie da się praktycznie zmienić, gdyż te wszystkie przysługi są częścią krajobrazu kraju, rumuńskim DNA. Bohater, by wypchnąć na siłę córkę z kraju, by ta nie popełniła błędów jego młodości (nie pytając ją właściwie o zdanie) wikła się co chwilę w różne sprzeczne z prawem interesy realizowane na zasadzie wzajemnej pomocy z lokalną wierchuszką. Nawet nie chodzi tutaj o pieniądze, zadziwiająco mało osób chce tutaj przyjmować tradycyjne łapówki. Co i rusz słyszymy więc od kogoś, że X to dobry człowiek, może ci pomóc. I X pomaga, za pomoc wymagając co najwyżej odwdzięczenia się w przyszłości. W kraju działają tak wszyscy, jest to normalne, a ci, którzy wcześniej nie korzystali z tego typu mechanizmu (jak na przykład sam Romeo) mimo kompetencji klepią biedę.
Przekaz filmu jest kompletny i dosadny, sama fabuła zaś w przystępny sposób pokazuje widzom na całym świecie stopień wzajemnych zależności i uwikłania w rumuńskim społeczeństwie. Film jest też całkiem dobrze zagrany, aktorzy wywiązują się wiarygodnie ze swych kreacji. To, co jednak mnie trochę zraziło to długość produkcji. Ponad dwie godziny to za długo, film dłużył się wielokrotnie. Sceny, gdzie bohater obiera jabłko, by je później zjeść, obiera pomarańcza, by go po chwili zjeść, obiera ziemniaki, a to znów obiera jabłko są może i przydatne, by odwzorować życie Romea, jednak wystarczyłoby pokazać jedną tego typu scenę, nie kilka. Metraż tego filmu o około 20 minut krótszy na pewno skondensowałby wszystko i wyszedł produkcji na dobre. Natomiast mamy do czynienia ze zbyt długim potworkiem, który przedstawia jednak ciekawe patologiczne zależności rumuńskiego światka i przekrój społeczny tego kraju. Myślę, że mimo tych dłużyzn warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz