USA 2017
reż. David Lowery
gatunek: dramat, fantasy
zdjęcia: Andrew Droz Palermo
muzyka: Daniel Hart
Kolejny w ostatnim czasie niezależny film amerykańskich, który pojawia się na łamach mojego bloga. A pojawia się tutaj, bo dość nieoczekiwanie zrobił on wiele zamieszania wśród widzów i krytyków zarówno Amerykańskich, jak i światowych. Obraz Lowery'ego, który dysponując budżetem za który nakręcono jeden odcinek Korony królów przekonał do siebie wiele osób więc postanowiłem co w nim takiego fascynującego.
C (Casey Affleck) umiera. Jednak po śmierci przeistacza się w ducha i przybywa do swego domu, by przynieść pocieszenie swojej żonie M (Rooney Mara). Ku swemu zaskoczeniu odkrywa jednak, że kobieta go nie widzi. C jest więc zmuszony do samotniczego życia po życiu w swym dawnym domu w pobliżu ludzi, lecz poza zasięgiem ich wzroku...
Wciąż zastanawia mnie to, w jaki sposób Lowery dysponując kwotą około 100 tysięcy dolarów nakręcił w Amerykańskich warunkach pełnometrażowy film, do którego dodatkowo skaptował gwiazdy światowego formatu: zdobywcę Oscara i nominacji do niego Casey'a Afflecka i dwukrotnie doń nominowaną Rooney Marę. Szczególnie, że oboje przeżywają obecnie okres swojego aktorskiego prosperity i wydawać by się mogło, że cały budżet filmu mógłby być przeznaczony na jeden dzień zdjęciowy ich udziału. Cieszy jednak, że zdolni i rozpoznawalni aktorzy decydują się także na takie kameralne, niszowe kino, które jest skazane na komercyjną klapę.
Szczególnie wyjątkowa jest rola Afflecka który pojawia się jako normalna osoba w kilku pierwszych scenach, później zaś przechadza się melancholijnie po świecie żywych w prześcieradle z wyciętymi otworami na uszy jako dziecięca personifikacja ducha. Przy okazji milczy przez cały swój duchowy żywot. Na pewno było to ciekawe doświadczenie w karierze aktora.
Trochę na pewno zniszczyli ten film ludzie, którzy próbowali początkowo przedstawić go jako horror. I niektórzy wybrali się do kina oczekując właśnie filmu grozy. Zamiast tego dostali slow cinema w konwencji melodramatu z pewnym baśniowym wręcz wątkiem egzystencjalnej podróży zmarłej osoby. Cóż, nie każdy mógłby być zachwycony. Szczególnie, że inne ostatnio wydane filmy typu slow cinema przy A Ghost Story to naładowane akcją sensacyjniaki. Opisywany film wlecze się w tempie sparaliżowanego ślimaka stawiając widzowi liczne wyzwania: choćby scena, gdy przy nieruchomej kamerze Rooney Mara je ciasto. Je, je i je. I tak przez dobre 10 minut. Wymaga to od widza dużej pokory oraz pewnego skupienia. To skupienie jest wynagrodzone w następnych fragmentach filmu, kiedy poznajemy dalsze losy podróży C. Daje to do myślenia i prowokuje do pewnego rozrachunku własnej osoby w kontekście całości egzystencji ludzkiej na przestrzeni dziejów. Także daleki jestem od gloryfikowania filmu, jednak uważam, że warto go zobaczyć i wyrobić sobie o nim samodzielnie własne zdanie. Choć będzie to przeprawa filmowo dość trudna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz