wtorek, 2 stycznia 2018

Oksymoron

Człowiek z magicznym pudełkiem
Polska 2017
reż. Bodo Kox
gatunek: sci-fi
zdjęcia: Arkadiusz Tomiak
muzyka: Sandro Di Stefano

Czy wam też coś nie pasuje w zdaniu brzmiącym Współczesny polski film fantastyczno-naukowy? Nasi filmowcy nigdy specjalnie nie pasjonowali się lub (co nawet bardziej prawdopodobne) nie byli w stanie (m.in. przez budżet) zrobić dobrego filmu sci-fi, jednak były pewne wyjątki, jak choćby komediowa Seksmisja czy filmy Szulkina. Jednak to lata dawnego reżimu, a od lat osiemdziesiątych poprzedniego wieku świat poszedł nieco do przodu. Także ten kinowy. U nas pod względem filmowym była za to zapaść, ale że powoli rodzime kino się odradza, to i mamy nasz własny film science fiction AD 2017.


Za sprawą skonstruowanego przez wynalazcę Emfazego Stefańskiego (Arkadiusz Jakubik) radia Adam (Piotr Polak) przenosi się z 1952 roku w przyszłość, do Warszawy roku 2030. Tam znajduje zatrudnienie najniższego szczebla w jednej z korporacji, gdzie spędza czas z niejakim Bernardem (Sebastian Stankiewicz). Tam też poznaje korposzczurkę Gorię (Olga Bołądź), w której się zakochuje.


Nie spodziewałem się po najnowszym filmie Bodo Koxa większych fajerwerków. Szczerze mówiąc nie sądziłem, że w Polsce można obecnie nakręcić dobry film science fiction. Nawet nie dlatego, że nie ma kreatywnych osób, dobrych scenarzystów czy odpowiednich skryptów (mamy chyba jedną z większych w Europie populację pisarzy trudniących się pisarstwem sci-fi). Rzecz rozbija się jednak o fundusze - polskie kino jest zwyczajnie biedne, opiera się na pomyśle, dobrych dialogach, mocnej fabule ale jednak zrealizowanej za minimalne kwoty. A żeby zrobić dobre kino fantastyczno-naukowe trzeba mieć grube miliony, by zapewnić dobre kostiumy, zrobić dobre efekty specjalne (speców od nich daleko szukać nie trzeba, jest przecież Bagiński i jego Platige Image). W teatrze mówi się, że jeśli nie ma siedmiu krasnoludków to nie wystawia się sierotki Marysi - w filmie jeśli nie ma się finansów to nie zabiera się za sci-fi. Bodo Kox postanowił się zabrać. I wyszło jak wyszło. Moim zdaniem mocno przeciętnie. O ile pochwalić warto sam pomysł, by jednak to zrealizować to film kuleje pod wieloma aspektami - nie czuć chemii między romansującymi Polakiem i Bołądź, sama Warszawa przyszłości to kilka ulic i słabej jakości CGI (porównajcie to z majstersztykiem dopracowania świata w najmniejszych detalach w wydanym w podobnym czasie Blade Runnerze 2049), fabuła trzyma się chyba tylko na słowo honoru, a sama podróż w czasie nie wyjaśniona jest w żaden sposób. Mamy jakieś radio, mamy gadającego ze starego telewizora Jakubika i tyle. Plusem, oprócz samego pomysłu na sci-fi w polskim kinie jest fajna rola Stankiewicza (on pasuje do tego typu postaci), piosenka Maanamu, naprawdę podobający mi się klimat mieszkania Stefańskiego z połowy XX wieku oraz dojrzałe piersi Olgi Bołądź. Także w sumie nie jest źle, ale jednak nic wielkiego nie powstało. Jednak brawa za odwagę i czekam na kolejne projekty Bodo Koxa.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz