czwartek, 3 marca 2016

Dziwny film o dziwnym tytule

Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia (Loong Boonmee raleuk chat)
Tajlandia 2010
reż. Apichatpong Weerasethakul
gatunek: dramat, fantasy 


W zeszłym roku opisując dość solidny horror Shutter - Widmo wspomniałem na wstępie, że jest to moje pierwsze spotkanie z tajskim kinem. Było to dokładnie rok temu, 3 marca i tak się przypadkowo złożyło, że teraz nadszedł czas na kolejny mój kontakt z filmem z tego orientalnego kraju. Tym razem wybór padł na film wydawać by się mogło nie byle jaki, gdyż dzieło reżysera którego nazwiska nawet nie spróbuję wymawiać otrzymało w 2010 roku Złotą Palmę w czasie festiwalu w Cannes (przez 70 lat tylko dwóch Polaków odebrało tę statuetkę: Wajda i Polański). 


Na tajską wieś przybywają Jen (Jenjira Pongpas) i Roong (Kanokporn Tongaram), by spotkać się z ciężko chorym na ostrą niewydolność nerek wujka Boonmee (Thanapat Saisaymar). Mężczyzna przeczuwający bliskość swej śmierci toczy egzystencjalne rozmowy z członkami rodziny. W czasie wieczornego posiłku materializuje się duch żony gospodarza, zmarła przez 19 laty Huay (Natthakarn Aphaiwonk), a z lasu przybywa zaginiony syn bohatera, który zamienił się w małopoluda. 


Jest to film bardzo silnie zakorzeniony w kulturze, religii i obyczajowości tajskiej, czy szerzej dalekowschodniej, która to u nas jest niemal zupełnie nieznana. Nawet znając założenia buddyzmu ale nie praktykując tego wyznania ciężko jest wczuć się w tę historię i sposób, w jaki myślą o życiu i śmierci bohaterowie. Dlatego też taki film okazuje się niezrozumiały dla większości europejskich widzów. Mamy tu więc do czynienia z wierzeniami w reinkarnację, pewnością działania karmy czy bezapelacyjne przyjmowanie pojawienia się duchów czy potworów. Światopogląd tajski jest zupełnie inny niż nasz, więc wiele rzeczy w filmie może okazać się dziwna. 
Urzeka w filmie sposób przedstawienia świata. Choć same statyczne kadry nie są najlepsze to przedstawiają bardzo bogatą przyrodę Tajlandii. Mamy świetne łąki, lasy, jeziora czy dżungle. Do tego, tak jak w bardzo dobrym W objęciach węża mamy tu do czynienia z wciąż słyszalnymi w tle odgłosami. Ciągle jakieś zwierzęta piszczą, terkoczą czy też wydają inne właściwe swemu gatunkowi odgłosy. Ta świadomość czyjejś obecności gdzieś tam z boku jest bardzo ciekawym doświadczeniem. 
Dziwi mnie scena pokazana mniej więcej w połowie filmu. Przenosimy się w czasie do historii brzydkiej księżniczki, która to zabawia się w jeziorze z sumem. Dziwne to, kontrowersyjne i zadowolić może zwolenników rybiej zoofilii. 
Film mnie ten nie porwał, ale jak już pisałem nie jestem w stanie na 100% zrozumieć wszystkiego tego, co zobaczyłem na ekranie. Mądrzejsi ode mnie ludzie, którzy obejrzeli tysiące filmów dojrzeli w nim coś genialnego, skoro postanowili wyróżnić go w Cannes. Więc mimo to polecam obejrzeć, jednak na pewno nie jest to film dla zwykłego zjadacza kinowego popcornu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz