niedziela, 6 marca 2016

Wpuszczeni w kanał

Kanał 
Polska 1956
reż. Andrzej Wajda
gatunek: wojenny, dramat

Dzisiaj zabrałem się za prawdziwą klasykę polskiej (ale i światowej) kinematografii. Z okazji 90 urodzin jednego z najlepszych reżyserów w historii rodzimego kina powtórzyłem sobie po kilku latach jeden z jego pierwszych filmów, Kanał. Produkcja Wajdy była jedną z tych, które zapoczątkowały znaną i cenioną w skali globu polską szkołę filmową. 


Przenosimy się do zgliszczy zniszczonej Warszawy, by prześledzić losy resztek pewnej kompanii powstańców w ostatnich chwilach tego tragicznego zrywu. Obserwujemy zdziesiątkowany oddział porucznika Zadry (Wieńczysław Gliński) i jego zastępcy Mądrego (Emil Karewicz). Dowódca postanawia przedostać się z oblężonego przez Niemców Mokotowa do wciąż broniącego się Śródmieścia. Droga ma wieść przez kanały. Wśród podążających za dowódcą są między innymi Korab (Tadeusz Janczar) i łączniczka Stokrotka (Teresa Iżewska). 


Na początku trzeba wyraźnie zaznaczyć, że mamy do czynienia z filmem już sześćdziesięcioletnim. Jakby nie patrzeć taki dystans dzielący powstanie tego dzieła, a współczesność to kilka kinowych epok, gdzie w świecie filmu zmieniło się niemal wszystko i to kilka razy. Film ten jednak wciąż potrafi urzec i mimo tego, że w pewnych aspektach siłą rzeczy się zestarzał to jest warty obejrzenia nie tylko ze względu na to, że tak wypada. Film Wajdy został doceniony zagranicą o czym świadczy choćby nagroda na festiwalu w Cannes, a co pokazuje, że jak na swoje czasy był to film nie odstający od ścisłej światowej czołówki, a czasem nawet ją wyprzedzający. Gra aktorska dla nieprzywykłych do starszych filmów może dziwić, ale ta trochę teatralna maniera wypowiadania kwestii to ogólny trend filmów tamtych czasów i nie należy brać tego na minus. Po prostu wtedy takie klasycystyczne podejście do zawodu było ogólnoświatową normą i nic w tym dziwnego. 
Film poraża na pewno swą tematyką i sposobem przedstawienia bohaterów. Wśród ruin Warszawy zniszczonej w czasie powstania lawirują niedobitki powstańców, którzy są już wyzuci z wszelkiej pozostałej nadziei na zwycięstwo, są pogodzeni z losem i niechybną śmiercią. Chcieliby tylko zginąć godnie, z w bronią w ręku. Są to też ludzie z krwi i kości, zwykli mieszkańcy Warszawy, którym daleko do wypowiadania bohaterskich kwestii. Na pewno wielu ludzi w filmie nakręconym w 12 lat po wydarzeniach w nim opisanych liczyli na inne podejście do tematu. Jednak ten pierwszy poodwilżowy film o powstaniu ani nie gloryfikuje ani nie gani. Jest też wydaje mi się bardziej wiarygodny niż patetyczne filmy o powstaniu i powstańcach, którymi niedawno raczyli nas rodzimi twórcy. 
Mamy w filmie kilka scen, które jak na tamte czasy dowodziły geniuszu twórców. Andrzej Munk, który był typowany do nakręcenia produkcji odmówił, po przeanalizowaniu warszawskich kanałów uznając, że w takich warunkach nie da się nakręcić filmu. Wajda udowodnił jednak, że się dało. Atmosfera w kanale została zaś naprawdę świetnie: mrok, klaustrofobia, słabe światło z latarek, duszność i smród. Widz oglądając wędrówkę czuje się niemal tak samo, jak sami bohaterowie w środku. Także scena początkowa, która w długim ujęciu przez kilka minut przedstawia kluczących w ruinach głównych bohaterów przedstawiając ich pokrótce została zrealizowana na bardzo wysokim poziome i wyprzedziła swoje czasy. 
Film ten, choć w pewnych względach anachroniczny jest pozycją obowiązkową dla każdego fana kina i uważam, że należy go zobaczyć.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz