USA 1956
reż. Fred M. Wilcox
gatunek: sci-fi
zdjęcia: George J. Folsey
muzyka: Louis Barron
Zapewne część czytelników uważa, że fenomen filmów science-fiction to dość młoda przypadłość i filmy tego typu święcą tryumfy od całkiem niedawna. Ci, którzy tak twierdzą nawet nie wiedzą, jak bardzo się mylą. Filmy o tej tematyce, a razem z nimi i literatura tego typu swoje złote lata miały dawno temu, a w latach czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego stulecia produkcje tego gatunku wychodziły wręcz masowo ciesząc się wielkim zainteresowaniem ówczesnej widowni. Dzisiaj przedstawię jeden z takich filmów.
Kosmiczna ekipa ratunkowa kierowana przez komandora J.J. Adamsa (Leslie Nielsen) dociera na planetę Altair, by dowiedzieć się, co stało się z przybyłymi na tę planetę wcześniej członkami statku kosmicznego Bellerofont. Kosmonauci szybko odkrywają, że jedynymi żywymi mieszkańcami na Altair są doktor Mobius (Walter Pidgeon) oraz jego atrakcyjna córka, Altaira (Anne Francis)...
Wszyscy znają i kojarzą zmarłego przed siedmiu laty Lasliego Nielsena. Jednak jego zapisane w naszych wspomnieniach oblicze aktora to twarz starszego pana występującego w charakterystycznych komediowych rolach w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dwudziestego stulecia. Mało kto kojarzy go jednak z innych, wcześniejszych występów. Dzięki temu klasycznemu filmowi mamy więc okazję poznać młodego Nielsena w jednej z jego pierwszych większych ról kinowych. Także sama okazja zobaczenia aktora obsadzonego poza swoim późniejszym emploi może być powodem, dla którego fani kina zainteresują się filmem.
Ale obecność kultowego dla wielu aktora nie jest jedynym pozytywnym punktem całości. Bo chociaż mamy do czynienia z filmem sprzed ponad sześćdziesięciu lat i wiadomo, że szczególnie efekty typowe dla kina sci-fi z tamtego okresu wydają się dzisiaj śmieszne czy wręcz żenujące, to relatywnie patrząc wciąż dostajemy niezłą historię (z kilkoma drażniącymi brakami logicznymi), na którą patrzy się z zaciekawieniem. Świat przedstawiony w filmie jest frapujący, a tajemnica tytułowej planety angażuje widza w poznawanie historii załogi Bellerofonta oraz późniejszej misji ratunkowej. Dla niektórych ówczesne przedstawienie kobiety jako tylko uroczego obiektu seksualnego może razić, tak samo jak sam wątek hmm romansowy jednak jako całość otrzymujemy solidny film science fiction nakręcony w realiach sprzed kilku filmowych epok. Myślę, że to wystarczające argumenty dla prawdziwych kinomaniaków, by poświęcić swój czas na Zakazaną planetę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz