Polska, Wielka Brytania 2017
reż. Dorota Kobiela, Hugh Welchman
gatunek: animowany, kryminał, dramat
zdjęcia: Tristan Oliver, Łukasz Żal
muzyka: Clint Mansell
Czegoś takiego w świecie filmu nie było. Po latach produkcji powstał pełnometrażowy film, który składa się tylko z obrazów. Po ponad stu latach nieustannego postępu w sztuce filmowej mało jest w niej rzeczy nieodkrytych, takich, gdzie nikt jeszcze nie eksperymentował. Dlatego tym bardziej cieszy fakt, że wcześniej niemożliwego dokonali w dużej mierze nasi rodacy.
Pracownik poczty Joseph Roulin (Chris O'Dowd) prosi swojego syna Armanda (Douglas Booth) o dostarczenie ostatniego listu niedawno zmarłego malarza Vincenta Van Gogha (Robert Gulaczyk) do brata. Ten niechętnie się godzi, jednak po dotarciu na miejsce odkrywa, że Theo Van Gogh również nie żyje. Postanawia więc zbliżyć się do prawdy o tajemniczej śmierci artysty...
Ten film wymyka się siłą rzeczy wszelkim porównaniom z dotychczasowym dorobkiem filmowców światowych i też trzeba do niego podejść jako do nowatorskiego przykładu sztuki multimedialnej niż do zwykłego filmu. Co prawda we wczesnej wersji projektu zagrali normalni aktorzy, którzy później użyczyli swym postacią głosu (nie dane mi było to słyszeć, gdyż w Polsce film wyszedł tylko w wersji dubbingowej nie zostawiając widzowi wyboru co do tego, jaką wersję chce on usłyszeć) jednak w finalnej wersji wszystko zostało przerobione na płótnie i w rezultacie oglądamy obraz. Także zaznaczyłem ten film jako animowany (i jako taki jest on nagrodzony przez Europejskie Nagrody Filmowe i zapewne niebawem nominowany do Oscarów) jednak nie jest to precyzyjne określenie. Nie mamy do czynienia z ołówkową animacją, a z filmem namalowanym. Już samo to jest tytaniczną, wydawać by się mogło, że wręcz syzyfową pracą autorów jednak gdy zobaczymy, że twórcy nie tylko inspirowali się stylem Holendra, a jeszcze ożywili jego pejzaże i portrety docenimy jeszcze bardziej efekt pracy autorów. Niektórzy krytykują film za dość banalną fabułę jednak to nie fabuła jest tu siłą przyciągającą do produkcji. A i sam nie uznam jej za specjalnie prostą. Jest nieskomplikowana, opiera się trochę na kinie drogi, nadużywa retrospekcji (zrealizowanych genialnie) i generalnie mamy do czynienia z odkrywaniem tajemnicy bohaterów. Nie należy jednak patrzeć na ten film przez pryzmat tylko fabuły filmu o aspołecznej, dyskryminowanej i szczutej postaci malarza. Ten film to przede wszystkim obraz. Wrażenia estetyczne jakie płyną z obcowania z dziełem Kobieli i Welchmana powodują wręcz orgazm przez oczy. Nie każdy ma jednakową wrażliwość wizualną wiec może odebrać ten film inaczej. Tym niemniej nie wolno przejść obok Twojego Vincenta obojętnie. Jest to jeden z tych kilkunastu filmów, które trzeba w życiu zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz