czwartek, 27 września 2018

Beatlemaniak

Łatwiej jest nie patrzeć (Vivir es fácil con los ojos cerrados)
Hiszpania 2013
reż. David Trueba
gatunek: dramat
zdjęcia: Daniel Vilar
muzyka: Pat Metheny

Za sprawą kilku reżyserów oraz aktorów i innych sprawnych twórców stanowiących obecną generację hiszpańskiej kinematografii bardzo lubię współczesne kino rodem z Hiszpanii. Pełen wachlarz gatunkowy, jaki oferuje w ostatnich latach oferują twórcy z Półwyspu Iberyjskiego potrafi zaspokoić wymagania najwybredniejszych widzów. Dlatego też, gdy nadarzyła się okazja zobaczyć film będący laureatem sześciu nagród Goya (najważniejsza hiszpańska nagroda filmowa) nie mogłem jej nie wykorzystać. 


Poznajemy lekko podstarzałego samotnika Antonia (Javier Cámara) - nauczyciela angielskiego, który przy okazji jest wielkim fanem zespołu The Beatles oraz Johna Lennona. Gdy dowiaduje się, że znany brytyjski muzyk przybywa do jego kraju, by w Almerii kręcić film rusza na spotkanie ze swoim idolem. W czasie podróży zabiera ze sobą dwoje autostopowiczów - Juanjo (Francesc Colomer) i Belén (Natalia de Molina).


Produkcja ta, która w tytule ma fragment tekstu z piosenki Strawberry Fields Beatlesów jest typowym filmem drogi i jako kino drogi spełnia on swoje wszystkie założenia. Mamy podróż z punktu A do punktu B, wartościowy cel czekający na końcu podróży oraz różne zdarzenia występujące po drodze. Owładnięty pewną obsesją Antonio spotyka się z mającymi pewne problemy ludźmi, a spotkania te wywrą ślad zarówno w nim, jak i w napotkanym nastolatku oraz młodej kobiecie. I chociaż dramatyczno - komediowa oś fabularna filmu nie zawsze trzyma równy poziom i czasami, jak to w filmach drogi w zwyczaju za dużo tu slow cinema to dzięki sympatycznym bohaterom i pięknym górskim widokom seans nie dłuży się aż tak bardzo. Plusem jest też pewien kontekst epoki generała Franco i jego opozycja względem osoby Lennona i poglądów, jakie głosił artysta. Całościowo sprawia to, że mamy do czynienia z sympatyczną, całkiem niezłą produkcją. Chociaż nagrodzenie jej w aż sześciu kategoriach na rodzimym rynku to moim zdaniem duża przesada. 



Feministyczne wychowanie

Kobiety i XX wiek (20th Century Women)
USA 2016
reż. Mike Mills
gatunek: dramat
zdjęcia: Sean Porter
muzyka: Roger Neill

W ubiegłym roku do pełnoprawnej kinowej dystrybucji trafiło 355 filmów z czego 45 z nich pochodziło z Polski. Daje to więc średnią około 30 premierowych tytułów, które każdego miesiąca trafiały do multipleksów i/lub kin studyjnych. To całkiem duża liczba jednak biorąc pod uwagę ile rocznie filmów kręci się na świecie to na nasze ekrany trafia tylko nieliczna cząstka tego, co jest produkowane we wszystkich krajach (w samym Nollywood,czyli nigeryjskiej wersji Hollywood powstaje przeszło tysiąc produkcji rocznie). Ograniczona liczba filmów trafiających do Polski powoduje to, że wiele wartościowych filmów nie trafia do polskich kin kosztem mało ambitnych filmów. Opisywanemu właśnie filmowi też nie dane było trafić do naszych kin, jednak moim zdaniem nikt zbytnio na tym nie stracił.


Film przenosi nas w czasie do Stanów Zjednoczonych lat 70. ubiegłego wieku, gdzie w miejscowości Santa Barbara dzieje się jego akcja. Starzejąca się hipiska, rozwiedziona Dorothea (Annette Bening) nie radzi sobie z właściwym wychowaniem swojego dorastającego syna, Jamie'go (Lucas Jade Zumann). Kobieta prosi więc mieszkającą w pobliżu Abbie (Greta Gerwig) oraz starszą przyjaciółkę Jamie'go Julie (Elle Fanning) o pomoc wychowawczą syna. 


Film przenosi nas do kolorowych lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, które to zostały sprawnie odtworzone przez filmowców. Generalnie zarówno charakteryzacja, jak i odpowiednie lokalizacje odwzorowane zostały solidnie, co jest jednym z plusów filmu. Technicznie ciężko cokolwiek zarzucić filmowi Millsa, gdyż wszystko tu jest rzemieślniczo poprawne. Także gra aktorska postaci z Gerwig, Fanning i grającego konkubenta matki bohatera Billy'ego Crudup'a nie budzi zastrzeżeń. Niestety scenariuszowo moim zdaniem ten film kuleje. Niby mamy tutaj ważne tematy społeczne, takie jak schyłek ery hippisów, rozkwit feminizmu, czy potrzeba wzorca męskiego w zrównoważonym rozwoju nastolatka, jednak niezbyt dobrze zostało to wkomponowane w język filmowy. Niestety sprawia to, że film nie angażuje widza, jest po prostu nudno. Wszystko to sprawia, że całość jest co najwyżej poprawna.




środa, 26 września 2018

Szczyt narodu

Północna ściana (Nordwand)
Niemcy, Austria, Szwajcaria 2008
reż. Philipp Stölzl
gatunek: dramat, przygodowy
zdjęcia: Kolja Brandt
muzyka: Christian Kolonovits

Co jakiś czas słyszy się o próbach śrubowania rekordów w alpinizmie. Niestety przeważnie głośno robi się nie wtedy, gdy komuś uda się spektakularne wejście lecz wtedy, gdy wydarza się tragedia wspinacza lub wspinaczy. O nieudanych próbach powstają książki i kręci się filmy, podczas gdy udane często pozostają w cieniu. Ta europejska koprodukcja pokazuje retro próbę zdobycia szczytu Eiger od niedostępnej wcześniej dla człowieka strony.


Alpy Berneńskie, rok 1936. Dwóch bawarskich alpinistów (Benno Fürmann i Florian Lukas) planuje wejść najtrudniejszym szlakiem - tytułową północną ścianą na górę Eiger. Nikt przed nimi nigdy nie dokonał tego wyczynu. Ewentualny sukces tej dwójki będzie propagandowo oddziaływać, jako sukces aryjskiej rasy i całej III Rzeszy. Losy alpinistów śledzi przybyła z Niemiec dziennikarka, Luise (Johanna Wokalek).


Dużo jest filmów katastroficznych tego typu, które opowiadają o próbach zdobywania wysokich gór i tragicznych reperkusjach tegoż zdobywania. Wiele z nich jest jednak dość wtórnych, ukazują podobny okres, podobne problemy i generalnie podobne sytuacje. Opisywany właśnie film jednak trochę wyróżnia się wśród natłoku analogicznych tytułów. To co cechuje pozytywnie Północną ścianę  jest data akcji filmu. Lata trzydzieste ubiegłego wieku to (abstrahując od klimatu politycznego) epoka romantyczna alpinizmu, gdzie ludzie musieli pozostać niemal sami przeciw sile gór. Klimat retro i historyczne konotacje to duże, jeśli nie największe plusy tej produkcji. Realizatorzy także nieźle poradzili sobie z odwzorowaniem tej wyprawy, przez co z ciekawością widzowie mogą cofnąć się o ponad osiemdziesiąt lat. Także jeśli ma się ochotę na niesztampowy film o górach to jest to jak najbardziej pozycja warta uwagi. 






Choróbsko

I tak cię kocham (The Big Sick)
USA 2017
reż. Michael Showalter
gatunek: komedia romantyczna
zdjęcia: Brian Burgoyne
muzyka: Michael Andrews 

Jestem wielkim antyfanem gatunku filmowego, jakim jest dość popularny wśród niedzielnych widzów komedia romantyczna. Zazwyczaj są to sztampowe, infantylne produkcje wychodzące jak od kalki (zarówno scenariuszowej, jak i o zgrozo ekipy aktorskiej). Dlatego zawsze miłą niespodzianką jest, gdy trafi się godny uwagi film, który można przypisać do tej kategorii. I taką produkcją jest opisywany właśnie film.


Pochodzący z tradycyjnej pakistańskiej rodziny zamieszkałej w Stanach Zjednoczonych Kumail (Kumail Nanjiani) prowadzi odmienne od reszty familii żywot próbując swych sił jako stand upowy kabareciarz. Podczas jednego z występów poznaje Emily (Zoe Kazan), z którą wikła się w romans. Związek po pewnym czasie się rozpada, jednak gdy Kumail dowiaduje się, że dziewczyna zapada w tajemniczą śpiączkę postanawia czuwać u jej boku...


To co na pewno wyróżni tę produkcję wśród zalewu innych pozycji wydawanych w ramach tego samego gatunku jest fakt, że generalnie jest to historia oparta na faktach. Wiele dramatów czy filmów wojennych zostało stworzonych w oparciu o fakty, jednak wśród komedii romantycznych to chyba jeden z niewielu wyjątków. Co ciekawsze grający główną rolę Nanjiani wciela się w...samego siebie, gdyż jest to jego własna życiowa historia zmodyfikowana na potrzeby filmowe. 
Jako że film jest zasadniczo oparty na oryginalnej historii nie ma tu tyle infantylizmu, jak w przypadku wielu podobnych produkcji. Scenariusz naprawdę angażuje i na każdą kolejną scenę czeka się jak na gwiazdkę. Zasługa w tym lekkiego, niewulgarnego i nie natarczywego humoru oraz barwnych, dających się lubić postaci. Dobrze swe role odegrali Holly Hunter, Ray Romano czy aktorzy wcielający się w rodziców Kumaila. 
Wszystko to sprawia, że niemal dwugodzinny seans filmu mija bardzo szybko. Dlatego jeśli szukacie do obejrzenia czegoś łączącego fajną historię, dobry humor oraz mądre przesłanie to chyba pozycja w sam raz. Choćby dla chyba najlepszego filmowego dowcipu około jedenastowrześniowego, jaki dotychczas powstał.