Hiszpania 2013
reż. David Trueba
gatunek: dramat
zdjęcia: Daniel Vilar
muzyka: Pat Metheny
Za sprawą kilku reżyserów oraz aktorów i innych sprawnych twórców stanowiących obecną generację hiszpańskiej kinematografii bardzo lubię współczesne kino rodem z Hiszpanii. Pełen wachlarz gatunkowy, jaki oferuje w ostatnich latach oferują twórcy z Półwyspu Iberyjskiego potrafi zaspokoić wymagania najwybredniejszych widzów. Dlatego też, gdy nadarzyła się okazja zobaczyć film będący laureatem sześciu nagród Goya (najważniejsza hiszpańska nagroda filmowa) nie mogłem jej nie wykorzystać.
Poznajemy lekko podstarzałego samotnika Antonia (Javier Cámara) - nauczyciela angielskiego, który przy okazji jest wielkim fanem zespołu The Beatles oraz Johna Lennona. Gdy dowiaduje się, że znany brytyjski muzyk przybywa do jego kraju, by w Almerii kręcić film rusza na spotkanie ze swoim idolem. W czasie podróży zabiera ze sobą dwoje autostopowiczów - Juanjo (Francesc Colomer) i Belén (Natalia de Molina).
Produkcja ta, która w tytule ma fragment tekstu z piosenki Strawberry Fields Beatlesów jest typowym filmem drogi i jako kino drogi spełnia on swoje wszystkie założenia. Mamy podróż z punktu A do punktu B, wartościowy cel czekający na końcu podróży oraz różne zdarzenia występujące po drodze. Owładnięty pewną obsesją Antonio spotyka się z mającymi pewne problemy ludźmi, a spotkania te wywrą ślad zarówno w nim, jak i w napotkanym nastolatku oraz młodej kobiecie. I chociaż dramatyczno - komediowa oś fabularna filmu nie zawsze trzyma równy poziom i czasami, jak to w filmach drogi w zwyczaju za dużo tu slow cinema to dzięki sympatycznym bohaterom i pięknym górskim widokom seans nie dłuży się aż tak bardzo. Plusem jest też pewien kontekst epoki generała Franco i jego opozycja względem osoby Lennona i poglądów, jakie głosił artysta. Całościowo sprawia to, że mamy do czynienia z sympatyczną, całkiem niezłą produkcją. Chociaż nagrodzenie jej w aż sześciu kategoriach na rodzimym rynku to moim zdaniem duża przesada.