niedziela, 10 stycznia 2016

Szybcy i wściekli

Wściekłe psy (Reservoir Dogs)
USA 1992
reż. Quentin Tarantino
gatunek: thriller

Druga połowa stycznia zapowiada się w naszych kinach fascynująco. Liczba filmów, na które chciałby wybrać się na salę kinową między 15 a 30 dniem tego miesiąca jest wręcz przytłaczająca. Filmy polskie (Pitbull, Excentrycy), europejskie (Labirynt kłamstw, Syn Szawła, Dziewczyna z portretu, Moja miłość) czy amerykańskie (Nienawistna ósemka czy Zjawa) to prawdziwy filmowy wysyp produkcji dla mnie typowo z kategorii must watch. I oczekując na czekające od przyszłego tygodnia wydarzenia postanowiłem nadrobić trochę zaległości. Przed zbliżającym się wielkimi krokami nowym filmem Tarantino postanowiłem odświeżyć sobie film, który zbudował jego pozycję na rynku kultowych reżyserów Hollywood. 


Film opowiada historię kilku nieznających się nawzajem gangsterów wynajętych przez mafiozów w postaci Joe Cabota (Lawrence Tierney) i jego syna Eddiego (Chris Penn) do napadu na sklep jubilerski. Po nieudanej akcji pozostali przy życiu bandyci udają się do opuszczonego magazynu, by omówić przyczyny wtopy. Pan Biały (Harvey Keitel), Pan Różowy (Steve Buscemi), Pan Blondyn (Michael Madsen) i poważnie ranny Pan Pomarańczowy (Tim Roth) dochodzą do wniosku, że wśród nich jest osoba, która zakapowała całą akcję...


Ten film Tarantina urósł na przestrzeni dwóch dekad od powstania do miana kultowej legendy na równi z Pulp fiction. Przyjęło się uważać, że jest to dzieło bardzo dobre jeśli nawet nie wybitne i wszystkie inne określenia, które nie mają podobnej retoryki wielu ludzi ma za obrazoburcze. A ja niespecjalnie poważam rzekomą wielką jakość Wściekłych psów i wspomnianego filmu Pulp fiction nakręconego dwa lata później. O wiele bardziej do mnie przemawiają dwa ostatnie filmy tergo reżysera, czyli Django i Bękarty wojny. Także bez entuzjazmu patrzyłem na Kill Billa. Jednak czekam z niecierpliwością na monumentalną w długości (kto teraz robi trzygodzinne filmy?) Nienawistną ósemkę, której fabularne umiejscowienie oraz znaczna część aktorska wydaje mi się trochę bliskie właśnie opisywanemu filmowi. Filmowi, który posiada niekwestionowane walory w postaci bardzo dobrze obsadzonej warstwy aktorskiej. Keitel jest jednym z najlepszych aktorów wszech czasów, a i Buscemi czy Roth robią tu dobrą grę. Jednak oprócz aktorskich popisów nie ma tutaj jakoś specjalnie wiele do zaoferowania. Film jest przegadany (na szczęście niezbyt długi) a same dialogi nie są (jak twierdzą niektórzy) jakoś specjalnie wybitne. Ciągi wyzwisk, przekleństw i gadaniu o niczym to moim zdaniem nie powód, by uważać produkcję za dialogowo ponadprzeciętną. Sama fabuła też mimo wszystko odkrywcza nie jest i w sumie niezbyt angażuje widza, nie obchodziło mnie w pewnym momencie zbytnio kto okaże się kapusiem. Do plusów zaś należy dodać warstwę muzyczną, co w sumie nie dziwi, gdyż to u tego reżysera zawsze dobrze współgrało z filmem. Myślę, że ogólnie mamy do czynienia z filmem niezłym jednak nie aż tak dobrym jak to się przyjęło uważać. Obejrzeć można ale nie sądzę, żebym chciał kiedyś do tego wrócić. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz