niedziela, 5 czerwca 2016

Kowboje i jaskiniowcy

Bone Tomahawk
USA 2015
reż. S. Craig Zahler
gatunek: western


Po dłuższej przerwie powracam, by pokrótce opisać wreszcie filmy obejrzane jeszcze w maju. Na pierwszy ogień niecodzienna produkcja z pokręconego podgatunku nazywanego weird fiction. Dla niezorientowanych mowa tu o powstałym jeszcze w XIX wieku (wtedy oczywiście tylko literackim) połączeniu horroru, fantasy i science fiction. Jest to bardzo niszowy rodzaj sztuki, który w sumie nie ma jakichś większych reguł - ma być po prostu dziwnie i pomieszanie. I w wypadku opisywanego właśnie filmu jak najbardziej jest. 


Przenosimy się na XIX wieczny Dziki Zachód. Ze spokojnej osady porwana zostaje lekarka Samantha (urocza Lili Simmons), zastępca szeryfa oraz aresztowany chwilę wcześniej nieznajomy mężczyzna. Szybko okazuje się, że za uprowadzeniem stoi tajemnicze plemię paleolitycznych dzikusów. Szeryf (Kurt Russell), jego honorowy zastępca (Richard Jenkins), gogusiowaty Brooder (Matthew Fox) oraz ranny w nogę mąż porwanej (Patrick Wilson) ruszają na pomoc uprowadzonym.


Nie ma co szukać logicznych rozwiązań obecności prymitywnego, nieznającego mowy ludu w XIX rubieżach Ameryki Północnej i twórcy nawet nie zamierzają słowem wyjaśnić dlaczego tacy praludzie funkcjonują tam aż do tej pory stawiając opór ewolucji od kilkudziesięciu tysięcy lat (w zawrotnej liczbie jakichś 20 osobników). Po prostu należy przyjąć, że oni są i tyle. Tak samo jak obecność na Dzikim Zachodzie kosmitów czy innego Jackiego Chana w podobnych produkcjach. 
Gdy zaś zaakceptujemy taką specyficzną wizję przedstawionego świata to myślę, że jako widzowie będziemy mogli dobrze się bawić. Brutalny świat westernu pasuje do krwawego wyżynania prymitywnego szczepu w konwencji niemal typowej do gore. Zanim zaś do tego wyżynania dochodzi śledzimy wędrówkę grupy różniących się zasadniczo od siebie mężczyzn, która sama w sobie jest przedstawiona co najmniej dobrze. Debiutancki film reżysera mimo swej niskobudżetowości przyciągnął przed kamerę kilka znanych nazwisk z Russellem na czele i ten fakt cieszy (choć Russell w sumie w podobnym przebraniu biegał w tym samym czasie u Tarantina więc nie musiał wychodzić zbytnio z roli). Oczywiście film ma swoje braki i jeśli ktoś nie kupi konwencji zapewne nawet nie dokończy seansu, jednak myślę, że warto poświęcić te trochę ponad 120 minut i zobaczyć w kinie pewien powiew świeżości, jaki film ten gwarantuje.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz