piątek, 13 lutego 2015

Zmagania z czasem

Teoria wszystkiego (Theory of Everything)
Wielka Brytania 2014
reż. James Marsh
gatunek: dramat, biograficzny
zdjęcia: Benoît Delhomme
muzyka: Jóhann Jóhannsson

W naszym pięknym kraju w porównaniu do wielu państw europejskich od pewnego czasu mamy tendencję znacznego przybywania liczby studentów wszelakiego rodzaju. Nie jest to chyba spowodowane tym, że nagle w Polsce każdy maturzysta okazuje się bóg jak wielkim geniuszem a innymi sprawami, o których nie czas i miejsce się rozpisywać. Teoretycznie też więc rośnie liczba osób, które powinny mieć dostęp i chęć skorzystania z dzieł naukowych i popularnonaukowych. Sęk w tym, że typowy student będzie sięgał (gdyż zostanie do tego zmuszony) do półki z autorami, którzy będą realizowali się twórczo w obrębie jego studiów. Niby logiczne. Ktoś kto studiuje matematykę nie będzie czytał traktatów na temat socjologii, przyszły budowniczy maszyn nie sięgnie po książkę opisującą język starocerkiewny etc. Ale są tacy autorzy, którzy powinni być znani każdemu. Sam mam takich trzech. Zajmujący się m.in. genezą upadku Imperium Rzymskiego oraz powstaniem nowej (czyli średniowiecznej) Europy Peter Heather, autor bestsellerowego, groźnego oraz ostro potępianego przez Watykan Boga urojonego Richard Dawkins oraz twórca Krótkiej historii czasu (jak sięgniecie po nią to okaże się, że nie takiej znowu krótkiej; niech dobrym przykładem na to będzie fakt, że powstała skrócona wersja pt. Jeszcze krótsza historia czasu) - Stephen Hawking. Nie znam dziejów życia Heathera i Dawkinsa, ale zakładam, że skoro się o tym nie mówi to po prostu jest normalne. Natomiast o Hawkingu powstał właśnie film. Film, na który ta postać zasługiwała. Bo abstrahując już od sukcesów naukowych - czy osoba, która przez chorobę miała około 2-3 lata, nikt po diagnozie nie żyje więcej niż 10, a Hawking przeżył już ponad 50 i zdążył nawet przez ten czas polecieć w kosmos nie zasługuje na opowiedzenie jej dziejów?


Po przydługim, lecz wydaje mi się, że uzasadnionym wprowadzeniu trzeba przejść do tego, co tygrysy lubią najbardziej - czyli krótkiego zarysu fabuły. Początkowo mamy rok 1963. Poznajemy zaczynającego doktorat Stephena (w genialnej roli Eddie Redmayne). Oprócz tego, że zdradza ogromny talent do nauk ścisłych toczy on normalne studenckie życie. Spędza czas w barze ze znajomymi , słucha muzyki, a nawet zasiada w ekipie wioślarskiej, co dla każdego studenta Oxfordu i Cambridge jest bardzo ważną funkcją (do dzisiaj na Eurosporcie transmitowane są na cały świat doroczne zawody pomiędzy tymi szkołami). W pewnym momencie spotyka na jednej z imprez Jane (Felicity Jones), dziewczynę absolutnie różniącą się od niego poglądami. Zaczyna się z nią jednak spotykać i wszystko idzie jak po maśle, aż do momentu, gdy przed ślubem Hawking dowiaduje się, że cierpi na nieuleczalną chorobę - stwardnienie zanikowe boczne. Lekarze dają mu tylko kilka lat życia, lecz Jane decyduje się wyjść za niego za mąż. Rozpoczynają razem zmagania z życiem.


Produkcja w zwięzły i udany sposób pokazuje dwie płaszczyzny z życia Hawkinga - zarówno tą naukową, jak i rodzinną. Mimo trochę ponad dwóch godzin nie ma w filmie Marsha dłużyzn, przeciągniętych scen czy chwil, gdzie na ekranie panuje całkowita nuda. Sama choroba Hawkinga została pokazana w sposób o tyle sugestywny, co też nienachalny. Nie ma tutaj epatowania wieloma krytycznymi momentami i niezręcznymi chwilami, które na pewno przy tego typu dolegliwości musiały mieć miejsce. Wszystko jest tutaj wyważone i idealnie dopasowane. Widzimy cierpienie zarówno samego bohatera, jak i jego najbliższych. Widzimy też ich walkę o każdy kolejny dzień. Zbilansowanie tego wszystkiego zasługuje na pochwałę. 
Może zabrakło pokazania odczuć samego Hawkinga przy początku choroby. Jest owszem kilka scen, które mają ukazać marazm, jaki wdarł się w jego życie, jednak zapoznanych z historią tego wybitnego naukowca to pewnie nie zadowoli. Sam w swej autobiografii opisał ten okres jako czas depresji i staczania się w alkoholu. Tu nie było to tak zarysowane. Także kilka faktów z życia profesora zostało tutaj pomieszane. Do zapalenia płuc, w efekcie którego doszło do zabiegu tracheotomii doprowadzając do całkowitej utraty mowy według filmu miało dojść na jakiejś bliżej niesprecyzowanej konferencji we francuskim Bordeaux. W rzeczywistości do tego tragicznego zdarzenia doszło w czasie jego pobytu w CERN w Genewie. 
Także wnikliwy obserwator zauważy niezbyt dopasowane kostiumy. Jeansy, w których podróżują przez życie bohaterowie są nazbyt współczesne. Niedopatrzeń jest w filmie więcej, jednak ogólnie są one do zniesienia i wiele osób nawet nie zwróci na nie uwagi. 
Mamy w rezultacie film biograficzny, który u niektórych może spowodować wylanie milionów łez, jednak moim zdaniem jego wyważenie jest na tyle dobre, że pokazano tylko absolutne minimum tego, co można było pokazać. Gra aktorska, szczególnie głównych postaci stoi na naprawdę dobrym poziomie. Oczekiwałem zobaczyć nudny biograficzny film o trudach choroby, a byłem świadkiem naprawdę dobrego, nie moralizującego dzieła, które polecam każdemu. Dostaliśmy oparty na faktach film o inspirującym człowieku. Film, który wlewa mimo wszystko optymizm w serca oglądających. Pokazuje, że nie można z góry skazywać się na stratę, walczyć o swój cel, nawet jeśli tym celem jest kolejny dzień. I tak przez 50 lat.




P.S. ciekawostka - na najnowszej płycie Pink Floyd pt.  The Endless River znajduje się utwór Talkin' Hawkin (dla zainteresowanych tekst, ułożony przez samego Hawkinga), w którym słyszymy...tak Stephena Hawkinga. Hawking znany jest z ciętego humoru i luźnego podejścia do swojej osoby, można go było usłyszeć też np. w kultowym Simpsonach i multum innych produkcji.








2 komentarze:

  1. Smutny jest fakt, że ludzie na świecie chorują. Niby jest to bardzo oczywista sprawa, że na coś umrzeć trzeba, ale jak patrzy się na rodziny, które cierpią i poświęcają swoje całe życie by jedna inna osoba mogła żyć... to jest bardzo wzruszające. I przygnębiające jednocześnie. Życie nie jest sprawiedliwe stawiając nam kłody pod nogami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najsmutniejsze jest tłumaczenie niektórych typu 'Bóg tak chciał'. W świecie idealnym zarządzanym przez boga nie byłoby chorób.
      Nie jestem fanem filmu o jakichkolwiek chorobach, gdyż za dużo tego już jest w rzeczywistym świecie, aby patrzeć jeszcze na to na ekranie.

      Usuń