Japonia 1966
reż. Kihachi Okamoto
gatunek: dramat, akcji
zdjęcia: Hiroshi Murai
muzyka: Masaru Satô
Filmy samurajskie były znakiem rozpoznawczym powojennego japońskiego kina lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Przede wszystkim kojarzone były one z reżyserką maestrią Akiry Kurosawy oraz dwóm genialnym aktorom: Tatsuya Nakadai i przede wszystkim Toshirô Mifune. W opisywanym filmie obaj się pojawiają, jednak reżyserii podjął się mniej sławny Kihachi Okamoto.
Film opowiada historię samuraja Ryunosuke Tsukue (Tatsuya Nakadai), który to ponad wszystko inne stawia doskonalenie zawodowe, co w jego wypadku przekłada się na sztukę mordowania ludzi. Wszystko inne w jego życiu stacza się na dalszy plan. Po tym, gdy w szkole walki zabija swojego przeciwnika i wiąże się z jego żoną (Ichirô Nakatani) brat poległego (Yûzô Kayama) zapowiada zemstę za śmierć brata. W tym celu zaczyna pobierać lekcje szermierki od Toranosuke Shimada (Toshirô Mifune).
Film ten jest całkiem inny pod względem fabularnym od większości filmów o tematyce samurajskiej. Przeważnie główną postacią tego typu kina jest dobry bohater lub też ewentualnie neutralny moralnie, który jednak od niechcenia (dla pieniędzy, wpływów czy też kobiety) robi światu dobrze. Bohater tego filmu Okamoto jest zaś bohaterem negatywnym, który swym postępowaniem etycznym nie wzbudza w widzu (jak i w innych postaciach w filmie) pozytywnych emocji. Postać Ryunosuke to jedna z silnych stron tej produkcji. Druga zaś, to świetne zdjęcia. Mało który film sprzed ponad pół wieku jest tak dobrze nakręcony. Kadry tego filmu to absolutny majstersztyk, a niemal każdy nadaje się do wydruku i zawieszenia na ścianie jako dekoracyjny obraz. Chapeau bas!
Niestety film cierpi na ten sam mankament, co większość produkcji samurajskich. Tempo jest przeważnie ślemazarne, a postaci zbyt mocno teatralnie wypowiadają swe kwestie. Chociaż bardziej przemawiają za mną pozycje Kurosawy i Kobayashiego to produkcja Okamoto jest na tyle oryginalna to warto ją obejrzeć.