Australia, USA 2017
reż. Joachim Rønning, Espen Sandberg
gatunek: przygodowy, fantasy
zdjęcia: Paul Cameron
muzyka: Geoff Zanelli
Pierwsza część disneyowskiego hitu o piratach z Karaibów była niekwestionowanym sukcesem. Wykorzystała do tego zarówno oryginalną awanturniczą opowieść, gdzie film kostiumowy mieszał się z fantasy, do tego postawiła na świetną obsadę aktorską: Johnny Depp, który był wówczas w swej życiowej formie (niestety wykreowana wtedy postać towarzyszy mu do tego czasu niemal w każdej kolejnej produkcji), młody Orlando Bloom świeżo po życiowym sukcesie jako Legolas oraz urocza Keira Knightley i Geoffrey Rush. Wydana kilka lat później kontynuacja nie była już tak dobra, jednak oryginalna piracka trylogia doczekała się niezłego zwieńczenia w 2007. Najlepiej dla wszystkich piratów i ich fanów byłoby, gdyby twórcy na tym poprzestali, niestety żądza pieniądza w tym wypadku zmusiła ich do restartu serii w 2011 roku, już bez kilku głównych postaci ze starszych części. W dziesięć lat później Jack Sparrow powrócił ponownie...
Jack Sparrow (Johnny Depp) tuła się wraz ze swą załogą po Karaibach próbując wyżyć z piratowania. Jednak kolejne próby rozbojów niespecjalnie się układają, co negatywnie wpływa na jego pozycję w grupie. Tymczasem ze swego więzienia w Trójkącie Bermudzkim ucieka pewien upiór - hiszpański kapitan Salazar (Javier Bardem), który za życia był pogromcą piratów. Teraz chce zemścić się na Sparrowie za to, że ten pokonał go przed laty, a przy okazji dokończyć swego dzieła anihilacji piratów.
Już po samym krótkim opisie widać, że po raz piąty producenci i scenarzyści korzystają w tej serii z tego samego, mocno wyeksploatowanego pomysłu: upiory kontra piraci. Zmieniają się trochę upiorne mordy i ich właściwości, jednak generalnie kolejny raz widzimy na ekranie to samo. Oglądanie Deppa w poszczególnych częściach Piratów z Karaibów trochę przypomina oglądanie swojej ulubionej gwiazdy porno, która występuje w roli głównej każdego filmu, jednak zmieniają jej się jej partnerzy i konfiguracja scen. Wszystko jednak sprowadza się do jednego i mniej więcej wiemy przed seansem, co nas czeka. Tutaj też nie jesteśmy zaskakiwani przez twórców i w sumie już przed seansem na 95% możemy domyślać się wszystkiego, co zobaczymy. Oklepanie tematu to największy minus tej produkcji, bo świeżości tu tyle, co swego czasu w wędlinach z Constaru.
Gdyby jednak cztery pierwsze części nigdy nie powstały i teraz patrzylibyśmy na oryginalny produkt to naprawdę można byłoby się zachwycić. Film jest dobrze nakręcony, posiada solidne i ładnie wyglądające efekty specjalne, lokacje są klimatyczne, a postaci całkiem dobrze napisane. Przede wszystkim całość jest wypełniona non stop akcją, ciągle coś się dzieje, a na nudę po prostu nie ma miejsca. Ciekawostką jest też fakt, że w dość pokraczny sposób, ale jednak domyka się historia znana z oryginalnej trylogii, a dzieje się to za sprawą m.in. nowych postaci, w które wcielają się Brenton Thwaites i Kaya Scodelario (znana z roli Effy w serialu Skins). Powraca także Geoffrey Rush jako Barbossa, który dla wielu jest najciekawszą postacią uniwersum.
Całościowo nie jest więc źle, jednak biorąc pod uwagę odtwórczość filmu nie można być w pełni zadowolonym. Fani serii powinni się cieszyć, dla reszty (zaznajomionych już z tematem) będzie to pewien zawód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz