środa, 13 maja 2015

Radykalna codzienność

Timbuktu
Mauretania, Francja 2014
reż. Abderrahmane Sissako
gatunek: dramat

Rzadko można w Polsce obejrzeć film z Mauretanii. Zaryzykuję stwierdzenie, że i w Mauretanii rzadko ma się okazję zobaczyć film z Mauretanii (jak i skądkolwiek indziej). O tym kraju wiemy nie wiele. W sumie jakby zrobić szybką sondę to pewnie większość ludzi nie wiedziałaby o co chodzi, nie mówiąc już gdzie to jest na mapie. W sumie trudno się dziwić, gdyż nie jest to zbyt ciekawy kraj. Sam posiadam jakąś szczątkową wiedzę o tym miejscu tylko dzięki notce na Wikipedii oraz z książki Wróblewskiego Do ciepłych krajów (polecam, facet przejechał przez dużą część Afryki na rowerze i to w ciekawy sposób opisał). Sam film zaś, który Mauretańczycy nakręcili przy pomocy Francuzów nie dzieje się w ich kraju, a w egzotycznym Timbuktu w Mali. Ot taka internacjonalistyczność.


Ciężko mówić w tym filmie o jakiejś wielkiej, złożonej fabule. Mamy przedstawione afrykańskie miasteczko Timbuktu, w którym sobie żyją spokojnie autochtoni. W pewnym momencie do Timbuktu przybywają uzbrojeni w nieśmiertelne kałasznikowy dżihadyśći pod wodzą Abdelkrima (Abel Jafri). Przejmują oni władze nad okolicą i wprowadzają ciężkie prawa szariatu. Od teraz mieszkańcy miasta nie mogą słuchać muzyki, grać w piłkę czy oglądać telewizji, a kobiety muszą obowiązkowo nosić hidżaby i rękawiczki. Restrykcyjna władza dociera także do wypasającej na krowy na pustyni skromnej, żyjącej w namiocie rodziny Beduinów, której głową jest Kidane (Ibrahim Ahmed).


Zamiast fabuły jako takiej mamy pokazany rytm życia miasta, w jaki wpada ono po zajęciu go przez najeźdźców. Jesteśmy świadkami różnych scen, które pokazują jak fanatyzm religijny dżihadystów wpływa na życie innych. Dla wielu tego rodzaj narracji może okazać się zbyt ciężki do zaakceptowania i nie znajdą w tym filmie nic dla siebie. Sam mogę przyznać, że jak dla mnie to film nudny, jednak nie ogląda się go dla ogromu akcji czy przeładowanych dialogów (od tego są inne produkcje). Brak ścieżki fabularnej jest tu rekompensowany poprzez dokładną, przekrojową wiwisekcję losów tego podobnych miejsc. Śmiem twierdzić, że nominację oscarową film otrzymał właśnie dzięki aktualności tematu, gdyż w wielu miejscach na świecie obecnie panoszą się tego typu ugrupowania, które z miłości do swojego boga przynoszą ludziom tylko ból i cierpienie, dobrym przykładem może być przecież działalność Boko Haram czy całego ISIS. 
Sami dżihadyści (bo terrorystami ich ni jak nazwać nie można) stanowią zlepek narodowości i mieszankę kulturowo-językową, którym głównym spoiwem jest radykalny islamizm. Wygląda to komicznie, gdy dogadują się przez tłumaczy nie tylko z ludnością tubylczą, ale i między sobą (bo to ktoś nie zna nie tylko urzędowego w Mali francuskiego, lokalnego języka ale co gorsza arabskiego, wtedy pozostaje tak nienawidzony łamany angielski). Radykalni bojownicy wprowadzają szereg zakazów, jak na przykład zakaz oglądania czy gry w piłkę, choć nie przeszkadza im to toczyć między sobą długich sporów o futbolu. Sam prowodyr islamistów zakazał palenia papierosów, lecz sam wyjeżdża na pustynie oddać się spokojnemu paleniu. Wszędzie kontrast i sprzeczności. 
Jak dla mnie film nie musi być dobry, żeby można było go zapamiętać. Tutaj przy całej ciężkości produkcji i mocno wolnego tempa i wartości ukazanych na ekranie (właściwego właśnie dla krajów, które dopiero uczą robić się kino) muszę przyznać, że są dwie takie sceny, dzięki którym film zaplusował u mnie. Sceny, które zapamiętam na długo. Pierwsza z nich przedstawia młodych chłopaków grających w piłkę. Niby nic specjalnego. Ale gra w piłkę została zakazana więc oni grają na pustynnym piachu w piłkę bez piłki. Proste, piękne i wzruszające zarazem. Druga taka scena to moment kamienowania młodej pary za życie w konkubinacie. Nie emanuje brutalnością jednak jest w tej scenie wielka siła oddziaływania. Naprawdę mocne. 
Sama realizacja pozostawia w sumie pozytywne uczucia. Montaż co prawda kuleje (nieporadność doskonale widać w kilku scenach) ale mamy za to świetne widoki pustynne oraz całość egzotycznego miasta położonego na skraju kultur, także aktorzy wyglądają w swych strojach bardzo naturalnie, to nie są kukły poprzebierane przez kostiumologów. 
Film ten jest kolejną nominowaną do Oscara produkcją zagraniczną za ostatni rok, którą udało mi się obejrzeć. Tym samym widziałem już wszystkie i muszę jeszcze raz stwierdzić, że zwycięzca jak dla mnie jest niewłaściwy. Timbuktu także nie powinien zgarnąć tej statuetki, ale on bardziej od walorów stricte filmowych ma pewne przesłanie ideowe. Film zdecydowanie nie dla wszystkich, wręcz powiem, że dla nielicznych. Sam polowałem na obejrzenie go przez długi czas, oczekiwałem czegoś innego ale i tak cieszę się z możliwości obejrzenia. Mimo że mnie nie porwał (a raz prawie zasnąłem) ale to nie było jego celem.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz