USA 2017
reż. Alexander Payne
gatunek: dramat, sci-fi
zdjęcia: Phedon Papamichael
muzyka: Rolfe Kent
Na ten film czekałem od czasu, gdy pierwszy raz zobaczyłem przy jakiejś okazji jego zwiastun. Może nie był to najwyższy poziom ekscytacji, który towarzyszy niektórym zapowiedziom filmowym jednak wiedziałem, że jak tylko produkcja trafi do kin może być pewne, że i ja zamelduję się na sali kinowej. Niestety jednak film okazał się być czymś innym, niż się po nim spodziewałem.
Skandynawskim naukowcom udaje się zmniejszyć żywe organizmy. Paul Safranek (Matt Damon) zafascynowany zmniejszeniem się i związanym z tym życiu w luksusowej kolonii dla liliputów przekonuje żonę (Kristen Wiig), by razem poddali się zabiegowi zmniejszenia. Gdy przychodzi co do czego ta jednak wycofuje się z przedsięwzięcia, o czym sam Paul dowiaduje się już po swoim zminimalizowaniu. Zmuszony jest więc podjąć samotne życie w pełnym przepychu mikro świecie. Zaprzyjaźnia się ze swym wpływowym sąsiadem, pochodzącym z Bałkanów Dusanem Mirkoviciem (Christoph Waltz).
Film wyszedł spod skrzydeł nietuzinkowego reżysera Alexandra Payne'a. Facet może nie jest z gatunku tych rozpoznawalnych przez ogół reżyserów - celebrytów pokroju Tarantino, jednak nakręcił kilka znacznych tytułów (jak choćby świetna Nebraska czy Bezdroża. W sumie jest to jeden z najlepszych ludzi jeśli trzeba nakręcić film drogi. Pomniejszenie choć bohater prawie stale się przemieszcza jednak filmem drogi nie jest. W sumie zaś produkcja ta cierpi na pewną przykrą dla dzieł filmowych przypadłość - kryzys tożsamości. Twórcy nie identyfikują się z jedną narracją filmu, często zmieniają jego ciężar gatunkowy, niezbyt skutecznie mieszają ramami gatunkowymi. W rezultacie całość jest nieco niestrawna. Zwiastun zapowiadał raczej uroczą komedyjkę o małych ludziach żyjących w wielkim świecie pod jakąś kopułą. Jednak komedii jest tutaj mało. Film czasem uderza w tony apokaliptyczne (nieuchronna zagłada ludzkości, nawet jeśli ta się zmniejszy oszczędzając tym samym zasoby naturalne), czasem zaś angażuje się społecznie pokazując nierówności społeczne nawet w wydawać by się można idealnym, zmniejszonym świecie. Film trochę ujawnia też pewien problem rasizmu w obecnym Hollywood, który ma coraz mniejszy problem z pokazywaniem relacji par biało-czarnych jednak chyba dalej uprzedzony jest do Azjatów. Bohater grany tutaj przez Damona poznaje uciekinierkę z Wietnamu (graną przez pochodzącą z Tajlandii Hong Chau) i w pewnym momencie między nimi zaczyna iskrzyć i dochodzi nawet do seksu, a finalnie zakochania i w domyśle spędzenia ze sobą przez parę reszty życia. Jednak wszystko to można wywnioskować tylko z dialogów, świeżo zakochane w sobie postaci w filmie nie składają sobie nawet pocałunku. Czyżby to w mainstreamowym kinie wciąż był o jeden most za daleko?
Nie jest to jednak film słaby. Broni się w sumie ciekawym pokazaniem świata, jest po rzemieślniczu przyzwoicie nakręcony, postaci są sympatycznie napisane i dobrze zagrane (wyróżniłbym tu też ciekawą dalszoplanową rolę Udo Kiera). Także jak najbardziej można obejrzeć, jednak nie powinno się spodziewać Bóg wie czego. Typowy hollywoodzki przyzwoity przeciętniak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz