Mad Max
Australia 1979
reż. George Miller
gatunek: sensacyjny
W związku z nadchodzącą premierą kolejnej części Mad Maxa oraz zbliżającej się gry o tym samym tytule postanowiłem przypomnieć sobie tą obecnie uznawaną za klasyczną już serię post-apo. Około raz na tydzień więc chcę oglądać kolejne części i przypomnieć je odbiorcom mojego skromnego bloga (wszystkim dwóm). Na pierwszy ogień zgodnie z chronologią idzie pierwsza część przygód Maxa.
Max Rockatansky (Mel Gibson) jest policjantem drogówki na jakiejś ziemi jałowej, gdzie zachowały się jednak resztki cywilizacji i praworządności. Wraz ze swym partnerem Goosem (Steve Bisley) patrolują pustynne bezdroża. Po tym, gdy policjanci ruszają w pościg za zbiegłym z więzienia przestępcą, który w trakcie niej ginie w okolice przybywają jego kumple z gangu motocyklowego. Gdy doprowadzają Goosa do trwałego kalectwa Max decyduje się odejść ze służby, by spędzać czas z młodą żoną (Joanne Samuel) i ich dzieckiem. Jednak gangsterzy pod wodzą demonicznego Toecuttera (Hugh Keays-Byrne) nie dadzą rodzinie wypocząć.
Oglądając produkcję można śmiało powiedzieć, że film nie przetrwał próby czasu. Serię Mad Max oglądałem jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, jednak już wiem dlaczego za cholerę nie zapamiętałem pierwszej części, tylko te filmy, w których była już konwencja postapokaliptycznego since fiction. Pierwsza część przygód Maxa jest zwyczajnie kiepska. Może przed 36 laty, gdy powstawała robiła wrażenie jednak oceniając ją w dniu dzisiejszym można usiąść i zapłakać. A przecież filmy sensacyjne z tamtego okresu, a nawet starsze (choćby Shaft i Brudny Harry z roku 1971) zachowują świeżość i świetnie się je ogląda do dziś. Tutaj jednak mamy do czynienia z produkcją klasy C. Film posiada fabułę, którą skomponowałby zapewne każdy uczeń nauczania wczesnoszkolnego, dialogi wołają o pomstę do nieba, a efekty specjalne kuleją, wszystko to ogląda się dość ciężko. Na dopełnienie muzyka, w sumie rodem z filmów tego okresu. Od Terminatora przez RoboCopa po Conana mogliśmy słyszeć coś podobnego Film, dzięki któremu świat usłyszał o Melu Gibsonie po prostu jest słaby. Plusem jest krótki czas trwania tego dzieła, które jest naprawdę słabym startem serii. Mam nadzieję, że kolejne części cyklu okażą się czymś lepszym, niż tylko miłym wspomnieniem z dzieciństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz