piątek, 20 lutego 2015

Wyrywanie chwastów

Święci z Bostonu (The Boondock Saints)
USA, Kanada 1999
reż. Troy Duffy
gatunek: sensacyjny 
zdjęcia: Adam Kane
muzyka: Jeff Danna

Niedługo minie 16 lat od światowej premiery opisywanego właśnie przeze mnie filmu, jednak dopiero dzisiaj miałem okazję go obejrzeć. Co od dawna w sumie planowałem, gdyż jest to stosunkowo znana produkcja.
Biorąc pod uwagę fakt, że występuje w niej jeden z moich ulubionych aktorów w osobie Willem'a Dafoe oraz szybko zyskujący sławę po sukcesie serialu Walking Dead (lub roli Judasza w pamiętnym teledysku Lady Gagi) Norman Reedus film ten tym bardziej nadawał się do obejrzenia i tak oto przyszedł ten wielki dla niego dzień.


Fabuła reżyserskiego debiutu Duffy'ego jest prosta niczym budowa cepa. Mamy tutaj dwóch religijnych braci irlandzkiego pochodzenia (granych przez Normana Reedusa oraz Seana Patricka Flanery'ego). Mimo swej rozległej wiedzy realizują się jako pracownicy bostońskiej rzeźni. Podczas obchodzenia Dnia świętego Patryka do lokalnego baru, w którym świętują bracia przychodzi kilku rosyjskich mafiozów. Dochodzi do bójki między nimi a Irlandczykami. Dzień później gangsterzy odwiedzają dom braci, w celu zgładzenia ich. Jednak Irlandczycy zabijają Rosjan w obronie własnej. Sprawę znalezionych martwych gangsterów bada wraz ze swą nieporadną ekipą pracownik FBI - Paul Smecker (Willem Dafoe). Jednak bracia szybko sami zgłaszają się na posterunek. Gdy ich uczynek zostaje uznany za obronę konieczną prasa ogłasza ich tytułowymi Świętymi, którzy oczyścili miasto ze zła. Bracia postanawiają rozprawić się z mafią na terenie ich miasta. Pomaga im w tym nadpobudliwy i agresywny Rocco (David Della Rocco).


W historii mieliśmy wiele filmów czy książek, których fabuła opierała się na zemście, oczyszczaniu miasta ze złych ludzi czy krwawej vendettcie.  Filmowym klasykiem gatunku jest na pewno seria z udziałem Charles'a Bronsona pod tytułem Życzenie śmierci, natomiast z kart literatury przypomina mi się niedawna książka autorstwa Jo Nesbo. Ostatnia powieść norweskiego pisarza Syn opowiada właśnie o działającym ponad prawem mścicielu. Tego typu akcję będziemy mieli także tutaj. Tylko, że tym razem mścicieli jest kilku. 
Fani Quentina Tarantino będą czuli się tu jak w domu. Mamy dużo efektownych akcji, trochę ciętych dialogów i wiele dość spektakularnych 'przeżyć' nieśmiertelnych bohaterów. Bo przecież w scenie, gdzie ostrzeliwują się z demonicznym Il Duce powinna skończyć się śmiercią całej czwórki. A jak było w filmie? Wystarczy zobaczyć. Także trochę przemycono z dorobku Johna Woo, ale wnikliwy obserwator z łatwością zauważy pewne odwołania i smaczki.
Na osobny akapit zasługuje występ Willem'a Dafoe. Nigdy nie był to aktor przesadnie doceniony i nagradzany, jednak jego postawa zawsze jest według mnie na najwyższym możliwym poziomie. Wcielając się tutaj w agenta FBI wykreował jedną ze swych najlepszych ról. Jego Paul jest postacią tak autentyczną, że chyba lepiej się tego zrobić nie dało. A mamy tu połączenie faceta, który przeszukuje scenę zbrodni słuchając muzyki operowej w wielkich słuchawkach, dyrygując w tym czasie niewidzialnym chórem, człowieka, który punktuje dotkliwie każdy brak u swoich podwładnych, który poza tym jest zarówno pedałem i alkoholikiem, a w jednej z kluczowych scen przychodzi do willi gangstera przebranym za kobiecą prostytutkę. Wszystko w wykonaniu tego aktora wychodzi tak naturalnie, że za to należy się dodatkowy punkt dla filmu.
W rezultacie mamy do czynienia z dobrym filmem, a jeśli oceniać tylko gatunek kina akcji to nawet bardzo dobrym. Mimo dość oklepanej fabuły i motywów (kaci modlący się przed wykonaniem egzekucji byli? przecież było to choćby w Pulp Fiction) mamy sprawnie wykonany film z dobrą grą aktorską. Ogólne wykonanie też nie pozostawia wiele do zarzucenia. Po 10 latach od premiery pierwszej części wyszła kontynuacja, którą zamierzam w najbliższym czasie zobaczyć. Szkoda, że już bez udziału w niej Dafoe.  





3 komentarze:

  1. ' A mamy tu połączenie faceta, który przeszukuje scenę zbrodni słuchając muzyki operowej w wielkich słuchawkach' - chyba miałeś na myśli miejsce zbrodni?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miejsce zbrodni można nazwać sceną tejże. To ogólnie przyjęty termin. Proponuję zapoznać się z filmem dokumentalnym o tytule 'Scena zbrodni traktującym o szwadronach śmierci w Indonezji (http://www.filmweb.pl/film/Scena+zbrodni-2012-669566). Samo pojęcie 'scena zbrodni' ma swój głębszy teatralny charakter i oddaje czasem zamysł mordercy, który starannie przygotowuje swoje poczynania. Pozdrawiam. '

      Usuń
  2. dzięki za poszerzenie moich horyzontów z dziedziny szeroko pojętej kinematografii! w teatrze 'scena zbrodni' ma sens, może faktycznie w filmach również. pozdrawiam i czekam na kolejne recenzje.

    OdpowiedzUsuń