czwartek, 12 listopada 2015

Czas oczekiwania

11 minut
Polska 2015
reż. Jerzy Skolimowski
gatunek: sam nie wiem co ale twórcy określają to jako thriller

W gronie filmów nominowanych do najbardziej prestiżowej nagrody filmowej, jaką jest Oscar we wprowadzonej w 1957 roku statuetki za najlepszy film nieanglojęzyczny Polska miała aż 10 nominacji, z czego ostatnio nawet Idzie udało zdobyć się tę nagrodę. Przeważnie polskie filmy nie doczekiwały się nominacji,a  wybór produkcji jaką kraj zgłasza do konkursu często bywał kontrowersyjny. Opisywany właśnie film też został oficjalnym polskim kandydatem do nagrody i kontrowersje na pewno będą spore i tym razem. 


W czasie tytułowych 11 minut (które rozciągnięte są na ponad 80) poznajemy losy kilku bohaterów. Mamy zarówno początkującą aktorkę (Paulina Chapko), jak i jej zazdrosnego męża (Wojciech Mecwaldowski), reżysera z Hollywood (Richard Dormer), sprzedawcę hot dogów (Andrzej Chyra) i jego syna - narkotykowego kuriera (Dawid Ogrodnik). Do tego parę alpinistów  - amatorów (Piotr Głowacki i Agata Buzek), malarza (Jan Nowicki), porzuconą dziewczynę (Ifi Ude) i jej dawnego chłopaka (Mateusz Kościukiewicz). Wszyscy spotkają się w złym miejscu i złym czasie.


Ciężko mówić o jakiejś wielkiej fabule. Pokazane nam są rozgrywające się w ciągu niecałego kwadransa losy kilku postaci, które w gruncie rzeczy przeważnie nic nie łączy. Czasem co najwyżej miną się na ulicy, nic więcej. Sylwetki bohaterów są niewyraźnie, ich historia ledwie zarysowana przez co możemy co najwyżej domyślać się kim tak naprawdę są. To natężenie postaci przy jednoczesnym krótkim czasie produkcji sprawia, że ciężko zżyć się z bohaterami na ekranie. Nie ułatwia tego aktorstwo, które mimo zatrudnienia śmietanki polskich aktorów roku 2015 (podobną zgraję spotka się chyba niebawem w Listach do M 2) to pozostawia wiele do życzenia. W filmie znajdzie się potwierdzenie hasła mówiącego, że dobry aktor źle wyreżyserowany to zły aktor. Do tego kuleją dialogi, które przeważnie są bardzo niskich lotów. Wszystko dopełnia chaotyczny montaż, który co prawda niektórym się podoba, jednak mnie do siebie nie przekonuje. 
Do tego cała narracja filmu jest mocno średnia. Producenci w zamyśle budują atmosferę, podgrzewają ją niedopowiedzeniami aż do samego dość operowego ale i komicznego finału. Zamiast szoku można się co najwyżej zaśmiać. Do tego różne katastroficzne wstawki - tropy w czasie trwania filmu. A to jakaś plama czy obiekt zbliżający się do Ziemi, jaki widzą bohaterowie (niemal jak w filmie Melancholia), a to przepowiednia końca świata z telewizora, samolot niebezpiecznie zbliżający się do budynku  etc.
Jedne co naprawdę dobrze wypadło to pokazanie miasta. Warszawa wreszcie jest nowoczesna, żyjąca, taka prawdziwa. Nie to co w Body/Ciało gdzie pokazano stolicę nową ale w sposób taki, jakby akcja działa się z ćwierć wieku wstecz. Niestety dobrze oddane miasto mniej zapada w pamięć, niż fatalnie dobrana muzyka i efekty dźwiękowe. Pół filmu na decybelach przekraczających normę o 200% to masakra.
Nie wiem kto zgłosił ten film do konkursu na najlepszy film nieanglojęzyczny wg Amerykańskiej Akademii  Filmowej ale sądzę, że w ostatnich 12 miesiącach było wiele o dużo lepszych filmów naszej polskiej produkcji. Sam uważam, że nawet Disco Polo jest filmem lepszym niż ta produkcja. Bo najnowszy film Skolimowskiego jest moim zdaniem zwyczajnie słaby.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz