poniedziałek, 30 listopada 2015

Nudy na wokandzie

Adwokat diabła (The Devil's Advocate)
USA 1997
reż. Taylor Hackford
gatunek: thriller

Są filmy uznawane za kultowe. Niektóre z nich są naprawdę wartościowymi dziełami, które warto obejrzeć więcej niż raz, wnoszą coś dla Kina i Sztuki, ich oglądanie sprawia za każdym razem satysfakcję. Są też filmy uważane za kultowe ponieważ tak się przyjęło, ktoś kiedyś tak powiedział, przypiął łatkę Wielkiego Dzieła, które sunie za tytułem niespecjalnie zasłużenie. I chociaż wiele osób może się nie zgodzić ze mną, przestać czytać czy odlajkować fanpejdż na facebooku to stwierdzam, że ten film należy do tej drugiej grupy kultowości.


Młody prawnik Kevin Lomax (Keanu Reeves) pracujący na peryferiach wielkiego świata dobrze radzi sobie w swoim zawodzie odnosząc sukcesy niejednokrotnie prowadzące do uniewinnienia ludzi, o których dobrze wie, że są winni. Jego dobre wyniki przyciągają uwagę właściciela dużej kancelarii prawnej w Nowym Jorku, niejakiego Johna Miltona (A. Pacino). Proponuje on Lomaxowi pracę w swojej firmie wiążącą się z przeprowadzką na Wschodnie Wybrzeże oraz podjęcie prestiżowych spraw. Nie zastanawiając się długo Kevin wraz ze swą młodą żoną (Charlize Theron) wyjeżdża na wschód i rzuca się w wir pracy...


Mamy do czynienia z 145 minutowym filmem z gatunku gadające głowy. W cierpiącym na syndrom Mody na sukces obrazie uczestniczymy w podsłuchiwaniu setek wymawianych przez bohaterów zdań, które wypowiadane zostają przeważnie w zamkniętych pomieszczeniach. Do tego coś, czego nie lubię prawie tak bardzo jak superbohaterów Marvela: sceny z amerykańskiego sądu. 1/3 filmu to uczestniczenie widza w tym dziwnym procederze z pogranicza szopki i trudnych spraw. Masakra.
Fabularnie film nie przypadł mi do gustu, w sumie mimo, że 95% scen to ciągłe dialogi nie potrafiłbym kilkanaście godzin po seansie powtórzyć choć jednego cytatu. Przegadane i to w dodatku przegadane o niczym. Owszem niektórzy mogą zachwycać się czymś pokroju głębokiego spojrzenia na pracę i moralność obrońców w sądach etc ale jest to co najwyżej dorabianie drugiego dna.
Aktorstwo w filmie teoretycznie powinno stać na dobrym poziomie, mamy bowiem znanego przede wszystkim z Matrixa Keanu Reevesa, cenionego Ala Pacino czy uroczą Charlize Theron jednak Reeves wypada dość nierówno, są sceny gdzie jest naprawdę bardzo dobry, by w następnym monologu zaprezentować poziom aktorski braci Mroczków. Pacino byłby bez zarzutu, gdyby nie fakt, że podobną rolę z podobnymi odzywkami i charakterem (choć tutaj z bardziej ruchliwymi oczyma) zagrał kilka lat wcześniej w Zapachu kobiety (gdzie wygłosił najbardziej pompatyczny i równie infantylny monolog w historii kina). Broni się pani Theron ale bardziej chyba za urodę niż wielką rolę.
Z filmami kultowymi jest tak, że ich renoma napędza przysparzanie dobrych ocen. Ludzie widząc ocenę a filmwebie podchodzącą w średniej pod 8/10 w ponad 330 tysiącach głosów i w ocenach znajomych ze średnią powyżej 8 zapewne myślą, że skoro wszyscy dali tak wysoko to ja też muszę dać chociaż 7 bo jeszcze pomyślą, że nie zrozumiałem i jestem ignorantem etc. I tak to się napędza. Ja jednak nie zauważyłem w tym filmie nic, co warte uwagi. Ale pewnie się nie znam. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz