czwartek, 12 listopada 2015

Mroki średniowiecza

Imię róży (Der Name der Rose)
Francja, Włochy, Niemcy 1986
reż. Jean-Jacques Annaud
gatunek: kryminał 

Ten film obejrzałem po wielu latach z wielką przyjemnością. Jako dziecko widziałem go kiedyś, lecz jedyne co pamiętałem z tego dawnego seansu to brzydcy ludzie, garbus, scena w zapiecku i palenie na stosie. A film ten to przecież wiele więcej. Przez lata zabierałem się za ponowne obejrzenie tego filmu tak samo, jak wciąż po raz kolejny zabieram się za lekturę książki Umberto Eco, na kanwie której zrealizowano tę produkcję. I wreszcie mi się udało.


Mamy rok 1327. Do jednego z opactw benedyktyńskich na terenie Włoch przybywa franciszkanin  William z Baskerville (Sean Connery) wraz ze swym młodym uczniem, Adsem (Christian Slater). Mają tam uczestniczyć w debacie pomiędzy swym zakonem a przedstawicielami papieża. Jednak gdy wjeżdżają w mury klasztorne opat (Michael Lonsdale) wyjawia im, że doszło na terenie opactwa do tajemniczego mordu, za którym może stać sam diabeł. Kierujący się logiką William postanawia rozwiązać racjonalnie przyczynę zbrodni. Wkrótce dochodzi do kolejnych mordów...


Pierwsze co się rzuca w oczy przy oglądaniu tego filmu to świetny klimat średniowiecznego opactwa. Tego nie da się opisać słowami, to trzeba zobaczyć i docenić. Zarówno same klasztorne budynki, jak i lokalizacja opactwa już robią wielkie wrażenie. Dochodzą do tego świetnie przygotowane rekwizyty oraz dobrze obsadzeni niewyjściowi aktorzy (choćby Michael Habeck, Ron Perlman i Volker Prechtel), którym jeszcze realizatorzy wskazali dokładnie to co mają robić, żeby wyglądało jak przed niemal 700 laty. Ukazane w wielu momentach filmu samo krzątanie się mnichów po terenie klasztoru, pokazanie ich relacji z okolicznym chłopstwem czy towarzyszenie z kamerą w ich codziennych śpiewach i modlitwach to naprawdę klasa sama w sobie. Tak samo jak wykonane z największą dbałością na potrzeby filmu księgi, których produkcja trwała długie miesiące. Do tego pokazanie typowej średniowiecznej mentalności, gdzie wszystko kręciło się wokół religii oraz biedy doczesnego świata. Super. W ostatniej części filmu poznajemy też metody inkwizycji prezentowane przez osobę Bernarda Gui'a (F. Murray Abraham) co nie dodaje sympatii dla tej instytucji. W szpetnym przeważnie uroku jakim jest obserwowanie tego świata trochę blednie sama intryga kryminalna, a sama motywacja złoczyńcy jak na dzisiejsze standardy jest dość błaha, choć w tamtych czasach rzeczywiście mogłoby to być bardziej znaczące. Nie można się przyczepić też do gry aktorskiej z genialnymi rolami drugo i trzecioplanowymi i świetnym Sean'em Connerym. Trochę odstaje od tego Slater w roli Adsa, ale jak czas pokazał pozostał on aktorem niespełnionym. 
Oczywiście nie wszystkie rzeczy z filmu stoją w zgodzie z prawdą historyczną, tak samo jak sam Eco nie przenosił wszystkich faktów w skali 1:1. Jednak mamy do czynienia z jedną z najlepszych ekranizacji literatury w historii kina. A że sama książka jest zaliczana do najważniejszych dzieł zeszłego wieku to chyba nie muszę mówić, że warto zobaczyć. A potem przeczytać. Albo przeczytać wcześniej. Sam muszę po raz kolejny zabrać się za oryginalną powieść. Co do filmu: może się komuś nie spodobać ale grzechem jest nie obejrzeć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz