Wielka Brytania 1971
reż. Guy Hamilton
gatunek: sensacyjny
Jak już kilka razy pisałem w tym miejscu jestem dość dużym fanem filmów o przygodach agenta 007, który jest moim ulubionym bohaterem gatunku sensacyjnego. Moimi ulubionymi odtwórcami roli Jamesa Bonda są obecnie go grający Daniel Craig oraz pierwszy - Sean Connery. Teraz, kilkanaście dni po premierze Craiga w słabszej odsłonie cyklu w jakiej się pojawił, jaką jest SPECTRE zmierzyłem się z ostatnim klasycznym filmem z udziałem szkockiego aktora - moim zdaniem najsłabszym, w jakim brał udział w cyklu.
James Bond (Sean Connery) w tej części swoich przygód dostaje od M (Bernard Lee) zadanie zmierzenia się z szajką przemytników wartych krocie diamentów. Podróżując przez kilka krajów (m.in. Holandię i USA) trafia początkowo na Tiffany Case (Jill St. John) i podając się za kogoś innego podejmuje się współpracy z nią. Nie wie jednak, że za diamentami stoi jego arcywróg, Blofeld (Charles Gray)...
Po wielu udanych częściach,w których pojawiał się Sean Connery z początkowymi Dr No i Pozdrowieniami z Rosji przyszedł koniec aktora z serią i w Tajnej służbie Jej Królewskiej Mości w rolę agenta wcielił się George Lazenby. Aktor ten jednak niezbyt dobrze sprawdził się w tej roli i namowy widzów, producentów oraz spory czek wpłynęły na Connery'ego by ten wrócił do postaci raz jeszcze.
Powrót ten aktorsko był udany, gdyż Szkotowi nie można zbyt wiele zarzucić jeśli chodzi o jego filmową kreację. Na szczęście obyło się bez idiotyzmu w postaci przebrania Bonda za Japończyka, co było ukazane w jednej z wcześniejszych części serii. Niestety sama produkcja oprócz postaci głównej postaci nie ma zbyt wiele solidnych plusów. Fabuła tej części kultowego cyklu kuleje i w żaden sposób nie porywa. W sumie jest to chyba jedna z najbardziej nijakich pod względem scenariusza odsłon serii (która to przecież też nie wybija się pod tym względem na wyżyny w żadnej z części). Dziewczyna Bonda grana przez St. John nie jest według mnie zbyt przekonująca, co do urody to też kwestia gustu ale również mnie nie kupiła. Mimo obecności Blofelda film cierpi też na deficyt wrogów. Są owszem dwaj homoseksualni zabójcy o niezbyt reprezentacyjnym wyglądzie (dziwny pomysł) ale nie tworzą oni zbytnio aury ani jakiegoś zła ani humoru. Do tego dochodzą użyte w filmie efekty specjalne, które są dużo gorsze od tych użytych w filmowym Wiedźminie. Rozumiem, że to film sprzed niemal 45 lat i wymagania pod tym względem są kolosalnie inne teraz niż wtedy, jednak oglądając to obecnie ma się wrażenie, że lepiej twórcy postąpiliby rezygnując z tego w ogóle.
Reasumując ta przygoda Bonda jest według mnie jedną ze słabszych części cyklu. Film jest po prostu co najwyżej przeciętny. Nieobeznani z serią widzowie lepiej aby obejrzeli najpierw inne części, gdyż po tym co zobaczą tutaj mogą nie chcieć śledzić innych losów agenta 007. A przecież warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz