Polska 2015
reż. Marcin Wrona
gatunek: thriller
Z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę napisać, że jeszcze nigdy nie pisałem o dwóch filmach tego samego reżysera pod rząd. Jednak tym razem po raz pierwszy tak się zdarzyło, gdyż po Chrzście opisuję właśnie ostatni film Marcina Wrony. Jednak oba filmy przedzielone są rankingiem tygodniowym, chociaż tyle.
Dybuk to według wierzeń żydowskich zjawisko paranormalne polegające na zawładnięciu ciała człowieka przez ducha zmarłej wcześniej osoby. Z takim właśnie zjawiskiem spotkamy się w tym filmie
Do prowincjonalnej Polski przyjeżdża mający polskie korzenie Piotr (Itay Tiran) aby ożenić się z Żanetą (Agnieszka Żulewska), którą poznał za pośrednictwem jej brata, "Jasnego" (Tomasz Schuchardt). Ojciec Żanety, Zygmunt (Andrzej Grabowski) jest lokalnym prominentem biznesowym, powierza przyszłej parze młodej duży wiekowy dom w celu odbudowania. W przeddzień ślubu Piotr odkrywa szkielet na terenie posesji. Jednak nie chcąc robić kłopotów w tym szczególnym dniu nie powiadamia o odkryciu. Później zaś zwłoki znikają, rozpoczyna się za to wesele. Z panem młodym zaczynają dziać się dziwne rzeczy...
Film został świetnie nakręcony przez odpowiedzialnego za zdjęcia Pawła Flisa. Każdy kadr jest na miejscu, porywa pięknem i pewną tajemniczością. Super wyszło usadowienie kilku scen na przeprawie przez Wisłę, która jawi się tutaj jako naprawdę potężna, monumentalna rzeka, której przekroczenie będzie preludium do horroru głównego bohatera.
Świetnie odegrane są główne role. Wielkie brawa dla Izraelskiego aktora Tirana, który nie znając polskiego nauczył się tylko wypowiadanych kwestii, jednak mimo widocznego akcentu wszystko wypowiada bardzo poprawnie językowo. Do tego Andrzej Grabowski w roli jego teścia to klasa sama w sobie (choć dla mnie pan Grabowski zawsze wydaje mi się, że gra jedną postać, zgadnijcie którą) oraz wcielający się w jego filmowego syna Schuchardt. Do tego genialnie napisane i zagrane poboczne role księdza, lekarza czy nauczyciela (kolejno Cezary Kosiński, Adam Woronowicz i Włodzimierz Press). Wśród tej plejady cudownie zarysowanych i zagranych postaci bladnie jedyna poważna rola żeńska, czyli Żaneta w wykonaniu Agnieszki Żulewskiej, która jest bardzo nijaka i jedyne co dobrego z niej zapamiętałem to scena seksu i jej naprawdę godny pokazania biust (PLAYBOYu do dzieła!).
Małym cudem samym w sobie jest pokazanie takiego polskiego wesela, które niby jest typowym polskim weselem, a jednak całkiem inne (i to nie za sprawą tytułowego demona) dzięki muzyce, jaką możemy w czasie niego usłyszeć. Świetnie odgrzanie przebojów weselnych nie słyszanych w naszym kraju od czasów przedwojennych, żadnego disco polo. Cała muzyka w filmie zasługuje na brawa, ale nie może być inaczej, skoro odpowiada za nią sam Krzysztof Penderecki. Samo wesele i goście weselni przypominają nieco to tytułowe Wesele z filmu Wojciecha Smarzowskiego. Ale to nie jest zarzut a plus.
Najsłabiej zaś niestety prezentuje się sama fabuła, która jest trochę niekompletna. Wydaje mi się że za dużo wątków zostaje okrojonych, pominiętych, niedokończonych. Mamy tutaj za dużo dziur fabularnych, w kilku momentach logika kuleje, samo zakończenie jest nie tyle zmuszające do samej interpretacji co po prostu obcięte. Szkoda.
Jest to jak dla mnie jeden z dwóch najlepszych (wraz z Ziarnem Prawdy) polskich filmów, jakie widziałem w tym roku. A widziałem ich w sumie całkiem dużo. Ma trochę rzeczy, do których można się przyczepić w sferze niespójności fabularnej, jednak wszystko inne jest na bardzo wysokim poziomie. Nic tylko iść do kina i oglądać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz