niedziela, 25 października 2015

Witaj w klubie

El Club 
Chile 2015
reż. Pablo Larraín
gatunek: dramat

Nie oglądałem do tej pory żadnego filmu z dalekiego Chile. Jednak od pewnego czasu zamierzałem obejrzeć jeden z filmów Pabla Larraina, autora między innymi głośnego Nie czy Post Mortem. Oba wymienione właśnie filmy są mocno osadzone w niezbyt ciekawej politycznej przeszłości tego kraju. Zanim jednak obejrzę te produkcje traf chciał, że do kin wszedł kolejny z filmów reżysera, więc to na niego się wybrałem. Tutaj akurat o polityce dosadnie nic nie ma, ale też jest ciekawie. 


W prowincjonalnej wiosce nad oceanem w pewnym niewyróżniającym się domu czas spędzają czterej mężczyźni i kobieta (Alfredo Castro, Alejandro Goic, Alejandro Sieveking, Jaime Vadell, Antonia Zegers). Jak się okazuje wszyscy należą do stanu duchownego i przebywają w domu w ramach pokuty za swe uczynki. W pewnym momencie do domu wprowadza się ojciec Lazcano, za którym przybywa kloszard Sandokan (Roberto Farías), który zza płotu wykrzykuje szczegółowo oskarżenia o czyny pedofilskie, których Lazcano dopuszczał się na nim w młodości. W wyniku tej sytuacji nowo przybyły pokutnik popełnia samobójstwo. Do domu przybywa jezuita, ojciec Garcia (Marcelo Alonso) aby wyjaśnić sprawę...


Larrain nakręcił film bardzo odważny. Chile jest krajem, gdzie prawie 90% osób to chrześcijanie, z czego 72% to katolicy. Stworzyć w takim miejscu film o grzesznych księżach, którzy dopuszczają się pedofilii, homoseksualizmu, są złodziejami czy współpracowali z dyktatorskim reżimem wymagało od twórców pewnej dozy odwagi i odporności na krytykę, która musiała zapanować w kraju. 
Autorzy stworzyli film, którego tempo jest takie, jakie jest życie zamkniętych w domu na uboczu bohaterów. Jest monotonnie, nudno, rutynowo, dzieje się mało. Jedyną rozrywką dla księży jest telewizor oraz posiadany chart, którego raz na jakiś czas wystawiają w wyścigach. Sytuacja nabiera lekko tempa z pojawieniem się i szybkim zejściem jednego z księży. Chociaż przyjazd ojca Garcii wydawałby się impulsem do wzmożenia akcji, tak się nie dzieje. Zaczyna się za to powolne odkrywanie brudów wśród lokatorów domu. Z pewnością więc nie jest to film dla wszystkich.
Większość jednak powinna docenić miejsce akcji. Klify nad oceanem wyglądają bardzo majestatycznie i pięknie. Samo miasteczko też robi pewne trochę egzotyczne wrażenie. Niby jest podobne do tego, co znamy z Europy, jednak jest  też wyraźnie inne. 
Sądzę, że warto zobaczyć ten film i samemu przekonać się o tym, że ksiądz to nie zawsze oznacza osobę świętą, może mieć coś na sumieniu. Ciekawa jest też postać sprawcy samego zamieszania, bezdomnego Sandokana. Jedna scena z nim może sprawić, że odzwyczaicie się od typowego niedzielnego rosołu. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz