sobota, 7 marca 2015

Echa apartheidu

Zulu
RPA, Francja 2013
reż. Jérôme Salle
gatunek: kryminał, thriller
zdjęcia: Denis Rouden
muzyka: Alexandre Desplat


Na samym początku pozwolę sobie na trochę prywaty. Ten wpis to kolejny kamień filmowy w dziejach mojego skromnego bloga. Przypada skromna uroczystość - wraz z opisaniem filmu Zulu powstaje jubileuszowy, setny wpis na stronce. Zapewne jestem jedyną osobą, która je wszystkie przeczytała ale z tego miejsca chciałbym podziękować każdemu, kto tu czasem zagląda. Jeśli ktoś ogląda filmy, które w tym miejscu zaglądam to za każdym razem jest to mój mały sukces. Pierwsza setka już za nami, teraz czas na pierwszy tysiąc :)



Ale wracając już do samego filmu - akcja toczy się w Republice Południowej Afryki, w nadmorskim mieście Kapsztadzie. Wszystko zaczyna się od znalezienia zwłok młodej dziewczyny, którą okazuje się córką byłego mistrza świata w rugby. Kobieta została brutalnie pobita, a w jej organizmie wykryto między innymi nieznany narkotyk. Śledztwo w tej sprawie przejmuje Zulus Ali Sokhela (znany z roli dyktatora w Ostatnim królu Szkocji Forest Whitaker), a pomagać mu będzie Brian Epkeen (Orlando Bloom). Szybko okaże się, że to nie morderstwo jest tu najważniejsza, a gra toczy się o znacznie większą stawkę...


Jest to kolejny film, w którym w roli partnerów wcielają się dwie różne osobowości. Mamy do czynienia ze staczającym się na dno i (jak określił to jeden z bohaterów) zawodowym dymaczem oraz pracoholikiem bez poczucia humoru  (początkowo jest też trzeci partner, który jest miły ale kończy nieszczególnie). Jednak z natłoku wielu podobnych par w kinie okołosensacyjnym tę dwójkę wyróżnia coś jeszcze. Brian jest potomkiem jednego z zaangażowanych w tworzenie apartheidu mężczyzny, natomiast jego szef został przez tą chorą chorą ideologię brutalnie okaleczony w dzieciństwie. Widzowie mogą w trakcie trwania seansu obserwować zmiany w myśleniu, jakie przechodzą bohaterowie. 
W tle obserwujemy kraj wielu kontrastów, jakim jest współczesne RPA. Przyoceaniczne wille bogaczy i modne kluby przeplatają się tutaj z dzielnicami dominującej biedoty. Mimo zniesienia apartheidu dalej istnieją podziały między bogatą białą elitą, a resztą rdzennego społeczeństwa. Trochę podobna sytuacja kontrastów, jaką można było zobaczyć brazylijsko-brytyjskim Śmieciu
Mamy do czynienia z dynamicznym, typowo męskim kinem, gdzie jest miejsce na szorstką przyjaźń, strzelaniny, pościgi oraz inne właściwe kinu akcji zdarzenia. Wszystko to sprawia, że ponad sto minut produkcji mija bardzo szybko nie pozwalając widzom się nudzić. 
Samo umiejscowienie akcji w egzotycznym wciąż kraju-gospodarzu poprzednich piłkarskich mistrzostw świata to dodatkowy plus produkcji. Mamy tu wspomniane kontrasty społeczne, ciążącą na mieszkańcach do dzisiaj trudną najnowszą historię, lokalne gangi oraz gdzieś w tle dumny lud, jakim są Zulusi. 
Oceniam film na dobry i warty obejrzenia. Gdyby nie ostatnie sceny na pustyni bez wahania powiedziałbym, że jest to produkcja bardzo dobra, niestety końcówka akurat mi nie przypadła do gustu. Tym niemniej uważam, że czas spędzony z bohaterami filmu nie jest czasem straconym. A dla fanów mocnego, intensywnego kina pozycja wręcz obowiązkowa.




P.S. Patrząc na Orlando Blooma zastanawiam się nad tym jak ten czas szybko leci. Jeszcze niedawno biegał w szpiczastych uszach i rajtuzach na planie Władcy pierścieni czy machał szabelką w pierwszej części Piratów z Karaibów, a przed dwoma laty dostał rolę ojca dorosłego chłopaka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz