Revenge of the Green Dragons
USA, Hongkong 2014
reż. Wei - keung Lau
gatunek: kryminał, sensacyjny
Większość ludzi lubi kino gangsterskie. Takie produkcje jak Chłopcy z ferajny, Człowiek z blizną czy Ojciec chrzestny mimo upływających lat cieszą się nadal mocno zasłużoną estymą wśród widzów. Corocznie dochodzą do grona filmów o tematyce gangsterskiej świeże produkcje. W ostatnich latach mieliśmy na przykład świetnych Wrogów publicznych z Johnnym Deppem w głównej roli czy całkiem ciekawy koreański New world. Dowiadując się o opisywanym właśnie filmie liczyłem na dobre kino gatunkowe utrzymane w egzotycznym dla nas półświatku azjatyckich mafii. Jednak mocno się przeliczyłem,
Mamy rok 1983. Bohaterów poznajemy jako dzieci. Sonny (Justin Chon) oraz Steve (Kevin Wu) są emigrantami przybywającymi do krainy szczęścia, jaką jawi się Nowy Jork. Jednak nie wszystko idzie tak, jak rodem z amerykańskiego snu. Chłopcy są zmuszani do niewolniczej pracy w chińskim barze. W pewnym momencie Steve pakuje się w kłopoty napotykając członków jednego z gangów panoszących się w Chinatown - Green Dragons. Zapewne skończyłby marnie, gdyby nie interwencja prowodyra organizacji - Paula Wonga (Harry Shum Jr.), który przyłącza chłopca do gangu. Steven zachęca Sonny'ego do przyłączenia się do organizacji, na to ten bez wahania przystaje. Później akcja przenosi nas do 1989 roku gdzie gang będzie musiał walczyć o wpływy z innymi organizacjami przestępczymi, a także uporać się z policją...
Fabuła w filmach o mafii mimo, że często jednotorowa i przewidywalna czasem potrafi zainteresować i wciągnąć widza. Tutaj tego niestety nie ma. Coś się dzieje, jednak wydarzenia ekranowe nie zasysają odbiorcy, który niespecjalnie ma ochotę wejść w ten świat. Sam film trwa półtorej godziny, a miałem opory, by skończyć seans za jednym razem.
Przedstawiony świat jest strasznie brutalny. W sumie w pewnym sensie taki powinien być, tak sobie wyobrażam poczynania triad czy yakuzy. Jednak tutaj czasem autorzy przesadzają. Początkowe sceny, gdzie banda ugania się za dziećmi, by pobić je bez żadnego powodu są trochę nietrafione.
Dziwi mnie to, że sam Martin Scorsese firmował film swoim nazwiskiem. Po takim mistrzu nie oczekiwałem nastawiania się na dewaluację swojej osoby.
Nawet w słabych i przeciętnych filmach znajdzie się kilka scen, lub choćby jedną, którą powinno się zapamiętać na dłużej. Tutaj tego nie uświadczyłem. Mamy jakiś ciąg zdarzeń, trochę rozmów, trochę strzelania i przepychanek, ale wszystko to pozbawione jest większego polotu.
Ciężko napisać coś więcej o tym filmie. Oczekiwałem egzotycznego klimatu chińskich triad wylewającego się z ekranu przez cały seans. Niestety nie doświadczyłem tego choć w części. Film ten kuleje pod prawie każdym względem. Strata czasu, nie polecam. Duże rozczarowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz