Loft (The Loft)
USA 2014
reż. Erik Van Looy
gatunek: thriller
zdjęcia: Nicolas Karakatsanis
muzyka: John Frizzell
Przy okazji jednego z wcześniejszych filmów pisałem o tym, jak może wpłynąć na jego odbiór obejrzany wcześniej zwiastun. Taki trailer wszak ma być jak dobrze skrojona mini spódniczka na ciele atrakcyjnej kobiety - niby pokazać atuty, ale najważniejsze jednak zakrywać. Nie zawsze tak się jednak dzieje. I o ile marny zwiastun będący zapowiedzią dobrego filmu można znieść to interesujący trailer, który jest preludium do badziewnej produkcji pozostawia spory niedosyt. Oglądając dwukrotnie w salach kinowych trailer do opisywanego właśnie tytułu ostrzyłem sobie apetyt na film van Looya. Dobrze, że produkcja Belga nie była jednak jedzeniem, bo straciłbym na niej wszystkie zęby.
Poznajemy pięciu bogatych przyjaciół (w ich rolach kolejno Karl Urban, James Marsden, Wentworth Miller, Eric Stonestreet, Matthias Schoenaerts), którzy w tajemnicy przed własnymi żonami dzielą wspólnie ze sobą apartament na tytułowym poddaszu. Pokój ten służy im jako kopulatornia, w której dopuszczają się cudzołóstwa z przelotnie poznanymi na różnorakich bankietach kobietami niezbyt ciężkich obyczajów. Bo jak się w czasie filmu okaże, mimo posiadania młodych i pięknych małżonek bohaterowie wiedzeni zwierzęcym instynktem pragną tylko zaliczać kolejne panienki. Traf chce jednak, że pewnego dnia przyjaciele zastają w łóżku swojej bzykalni zwłoki pewnej dziewczyny (Isabel Lucas). Wszystko wskazuje na to, że morderstwa musiał dokonać któryś z nich...
Akcja filmu dzieje się na trzech płaszczyznach. Czasem śledzimy wydarzenia wewnątrz pokoju po odkryciu zwłok, czasem przesłuchania przyjaciół na posterunku policji, innym razem zaś fabuła cofa się wstecz pokazując wydarzenia, które doprowadziły do śmierci femme fatale. Wszystko to jednak jest zrealizowane strasznie chaotycznie i często ma się wrażenie, że poszczególne sekwencje nie trzymają się kupy. Związek przyczynowo - skutkowy pomiędzy kolejnymi scenami przeważnie jest strasznie naciągany, naiwny i wymuszony, Oglądając film wydawało mi się, że lepszy scenariusz mógłby napisać co drugi gimnazjalista. A to nie świadczy za dobrze o autorach produkcji.
Bohaterów starano się jakoś zróżnicować, jednak moim zdaniem każdy z nich oprócz jakiejś dodanej lekko na siłę nazwijmy to cechy własnej jest bardzo do siebie podobny. Wszyscy niby mają kochające żony, przeważnie już dzieci, jednak w głowie im tylko szmacenie się na potęgę z przygodnymi paniami. Ich życie wiedzie od bankietu do bankietu, wprost z którego wyrwane panie zaciągane są niczym owieczki na żeś do pokoju uciech. O ile mężczyzną dano jakieś indywidualne cechy to ich żony zostały tego pozbawione. Wszystkie są jednakowo bez wyrazu. Dodać do tego puste jak szklanka w piosence Feelu kobiety fatalne przeznaczone do seksu to mamy do czynienia z najsłabiej wykreowanymi postaciami filmowymi od dawien dawna. Przynajmniej biorąc pod uwagę filmy, które zarobiły około 30 milionów dolarów w pierwsze dwa dni wyświetlania.
Niestety postaci (szczególnie męskie) mówią. I raczą widza swoimi mądrościami. Pamiętacie Leppera, który na konferencji prasowej pytał dziennikarzy czy można zgwałcić prostytutkę, a potem zanosił się tubalnym śmiechem z celnie postawionego przez samego siebie pytania? Tutaj to samo pytanie też padnie. Inny z bohaterów wyzna nam prawdę objawioną w postaci faktu, że gruba kobieta musi posiadać przy sobie szczupłe koleżanki (i oczywiście te zaraz zjawią się w gotowości do seksu).
Najgorszą rzeczą jest jednak to, że mamy do czynienia z thrillerem. I tak jak największą wadą komedii jest to, że może nie śmieszyć tak i w tym gatunku film jest do niczego jeśli nie trzyma w napięciu. The Loft nie robi tego w ogóle. Zainteresowanie tym, kto i dlaczego zabił straciłem po kilku pierwszych minutach. Film jest po prostu nudnym pokazem ciągu jakoś bezrozumnie nachodzących na siebie sekwencji, które niby prowadzą do poznania motywacji sprawcy. Jak już je poznamy to możemy usiąść i zapłakać. Nie nad losem zamordowanej, a nad poziomem scenarzystów.
Co ciekawe reżyser stworzył remake swojego własnego filmu, powstałego w Belgii w 2008 roku. Gdzie większość dialogów w sumie pokrywa się z tymi z wersji nowej. Dodatkowo w 2010 roku powstała wersja Holenderska. Owszem, identyczna. Kto co kilka lat daje pieniądze na produkcje czegoś tak porywającego to nie mam pojęcia. Lepiej dofinansowaliby biedne dzieci.
Kategorycznie odradzam, chyba, że jesteście fanami maltretowania samych siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz