wtorek, 24 stycznia 2017

Zombie: początek

Resident Evil 
USA, Francja, Niemcy, Wielka Brytania 2002
reż. Paul W.S. Anderson
gatunek: horror, akcja
zdjęcia: David Johnson
muzyka: Marco Beltrami

Od czasu zagrania w przed niemal dwoma dekadami w drugą część Residenta jestem umiarkowanym fanem serii gier japońskiego Capomu. Z okazji wypadającej właśnie premiery siódmej numerowanej części gry oraz nadchodzącej, podobno ostatniej części filmowych przygód granej przez Jovovich Alice postanowiłem sięgnąć po pierwszy film z logo RE.


W znajdującym się głęboko pod ziemią tajnym ośrodku badawczym zwanym Ulem dochodzi do zakażenia biologicznego. Zarządzająca jednostką sztuczna inteligencja postanawia wybić pracowników znajdujących się na miejscu, by nie doprowadzić do przedostania się skażenia. Po pewnym czasie na miejsce przybywa oddział sił specjalnych, a w raz z nim Alice (Milla Jovovich)...


Do tego filmu jako entuzjasta serii gier podchodziłem cyklicznie już kilka razy w ostatniej dekadzie. Nigdy jednak nie udało mi się go obejrzeć w całości. Do dzisiaj, gdyż postanowiłem w oczekiwaniu na kolejną część gry wreszcie zapoznać się z serią filmową uznając, że może następne części wypadną dla mnie lepiej. I tym razem udało mi się wytrwać te 100 minut przed ekranem i poznać całą historię, jaką ma do zaoferowania Anderson. Obraz ten tylko utrzymał mnie, że język gier jest praktycznie nieprzetłumaczalny na język filmu - po prostu coś, co nawet wypadałoby dobrze na ekranie gracza nijak nie prezentuje się zachęcająco w aktorskiej obróbce dla widza (nawet lubiącego gry). Niestety film Andersona choć operuje kilkoma zbieżnymi z grami nazwami i tematami wydaje mi się, że nijak ma się do tej atmosfery, jaką mamy w cyklu Conami (porównując pierwszą część gry z pierwszą częścią filmu dostajemy przecież całkiem coś rozbieżnego). Do tego zupełnego braku klimatu i atmosfery survivalu dochodzą fatalnie wykonane zombie, wymyślona na kolanie fabuła, tragiczna gra aktorska (kiedyś myślałem, że Jovovich będzie stać na więcej, jednak zaszufladkowała się w tandecie) oraz archaiczne (nawet jak na tamte czasy) efekty specjalne. Dostajemy zatem potworka, który aspirował pewnie do bycia czymś zupełnie innym niż w rezultacie jest. Dziwią mnie więc te całkiem optymistyczne oceny ludzi, ja nie widzę w tym filmie nic zapadającego w pamięć. Jednak zamierzam już niebawem katować się kolejnymi częściami serii - może będzie lepiej?





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz